[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Perony i przejścia były równie puste.Dopiero w głównym holu dworcatrafił się patrol marynarzy, a dowodzący nim podoficer po pobieżnym sprawdzeniupapierów udzielił Johannowi wskazówek, jak trafić do komendantury miasta.Miasto spowijał mrok, znacznie głębszy niż we Frankfurcie, bo większośćzewnętrznych świateł przygaszono lub też nie zapalono ich w ogóle i rzędygazowych latarni sterczały bezproduktywnie wzdłuż szerokich wybrukowanych ulic.W prześwitach między kamienicami tu i tam majaczyły odległe nabrzeża,jednak i one były zaciemnione.Od samego początku wojny obawiano się tutajnieprzyjacielskiej eskadry, która prześlizgnie się obok Wangerooge, podkradnie siękorytem Jade i ostrzela port, dlatego w nocy pozostawiano w nim jedynieniezbędne oświetlenie.Nie wszyscy tu jednak spali.W niektórych oknach lśniły słabiutkie łunyzapalonych lamp, od czasu do czasu ktoś przemykał się ulicą albo niespiesznieprzechodził patrol.W powietrzu, oprócz świeżego morskiego powiewu, czuło sięzapach z piekarni.Johann podążył za nim kawałek, bo prowadził w dobrą stronę.Przeciął duży plac Fryderyka Wilhelma, potem zagłębił się między kamienice,prosto pod mur okalający basen stoczniowy.Gdy widział go poprzednio, na długoprzed wojną, mur był niższy, a na szczycie nie miał stalowych tyk połączonychlicznymi kreskami napiętego drutu kolczastego.Mundur Johanna nawet o tej porze przyciągał uwagę, bo patrole napotkanena pustych ulicach nie omieszkały skontrolować mu dokumentów, mimo że odoznaczonego proporcem budynku komendy miasta dzieliła go ledwie jednaprzecznica.Na miejscu okazało się, że Staremu, bo pozostali starsi podoficerowiefunkcyjni regularnie otrzymywali przepustki na ląd i korzystali z nich bezskrupułów.Eichel, wielki hamburczyk o grubych ramionach i sękatych rękach,chodził cały czas naburmuszony, czepiając się przy tym wszystkich i wszystkiego.Nie odpuścił nawet teraz, gdy Johann przez moment zagapił się na kawalkadękutrów ciągnących w poprzek redy w stronę Bremerhaven.Obejrzał się na Eichla.Podoficer stał przygarbiony, z rękami w kieszeniach,oparty o pancerną osłonę wieży Anton i patrzał ponuro.- Głuchy jesteś, szczurze lądowy?Johann bez słowa wrócił do szorowania, nie odpowiadając na obelgę.Zaczynał przywykać do tego, jak traktowała go reszta załogi.Dostał świeżymundur, szorstki, ale starannie uszyty, i wyglądał jak pozostali marynarze, aleniewiele z tego wynikało.Nie było mowy o przełamywaniu lodów, nie było fazyoswajania, którą dwa razy przeżył na froncie, gdy resztki jego plutonu włączanodo innej kompanii.Tutaj czuł się jak trędowaty.Nawet gdy pracował w grupiefunkcyjnej na pokładzie, pozostali marynarze z załogi trzymali się od niego z dala,jak gdyby obawiali się, że zechce ich o coś zagadnąć.Z pewną niechęcią musiał jednak przyznać, że ten ostracyzm, choć nieconiewygodny, tak naprawdę mu nie przeszkadzał.Nie przybył tu, żeby zawieraćnowe przyjaznie.Przybył tu dla szumu morza.Poprawił kołnierz kurtki, bo bryza robiła się coraz chłodniejsza, po czymznów przyłożył się do szorowania.Farbę należało zerwać do czysta, tak żebynowa warstwa dobrze przywarła i chroniła przed rdzą.Ciężko mu szło, zwłaszczaz licznymi rdzawymi zaciekami, nie zamierzał jednak narzekać.Pierwszego dniapokazano mu trzewia okrętu, magazyny, prochownię, maszyny i zęzy.Załogakotłowa czyściła właśnie paleniska i ruszty.Z pewnością szorowanie do czystażelastwa na pokładzie nie było najgorszym zajęciem na tym okręcie. Ktoś nowy przyszedł na dziób.Kolejny człowiek, z którym Johann miałszansę nie porozmawiać.- Witaj, Eichel - odezwał się tamten jowialnie.- Znów masz służbę? Zewszystkich pechowców, jakich znam, jesteś największym.Wystarczy na ciebiepopatrzeć.Hamburczyk wykrzywił się jeszcze bardziej niż zwykle.- Odczep się, Kinau.Wyszedłeś z ancla, ale to nie znaczy, że nie mogę obićcię z drugiej strony.Ten nowy - też podoficer, niewiele niższy, i chociaż niemłody, to szczupły,a do tego w zadbanym mundurze i gładko ogolony - uśmiechnął się.Chociaż podokiem i na skroni ciemniały mu świeże siniaki, najwyrazniej nie tracił dobregohumoru.Na nieco pogniecionej kurtce miał dystynkcje obsmaata: kotwicę zprzeplecioną liną i szewron w kolorze dywizjonu.- Ależ proszę bardzo.Jestem bardzo ciekaw, co zrobi z tobą Stary, jakjeszcze wdasz się w bójkę na służbie.- Odczep się, mówię.Nawet jeśli umiesz napisać książkę, nie wolno ciwchodzić ludziom na głowę.- Eichel chwilę się zastanawiał, póki nie olśniła gonowa myśl.- Ale skoro jesteś, może pomożesz w pracy?- Wprost się do tego palę.Niestety mam nadwachtę na bocianim gniezdzie.Jestem, do pioruna, obserwatorem.Eichel wykrzywił się w niewesołym uśmiechu.- Masz tu kompana.Ten tam, Sanger, to jeszcze większy szczur lądowy niżty.Kinau, który właśnie zaczął się oddalać, przystanął i łypnął na Johanna.- Mój kompan? W życiu go na oczy nie widziałem.Maat spojrzał na niego z pewną wyższością.- Też się przeniósł.Podobno prosto z Francji, prawie jak ty.Tylko zamiastRusów, zabijał żabojadów.Tym razem Kinau bez słowa zawrócił i podszedł do Johanna.- Naprawdę? Byłeś na froncie? - zapytał bez śladu kpiącego tonu, jakiegoużywał jeszcze przed chwilą.Johann przestał udawać, że szoruje.Zauważył, że pozostali marynarze zgrupy pokładowej też dali sobie spokój z robotą i ciekawie nadstawili uszu.Doprawdy dziwne, bo chyba nikt dotąd nie próbował zapytać go o cokolwiekwprost.Gdy wstał, okazało się, że jest nieco wyższy od obsmaata.- W Szampanii - odpowiedział spokojnie.- A doszedłem tam przez Alzację iLotaryngię.Kinau pokiwał głową.- Ciężko, co? Ja walczyłem w Serbii i w Rosji - wyjaśnił.- W dwieściesiódmym rezerwy.Johann zagapił się na niego ze zdumieniem, a potem stoczył ze sobą krótką,zwycięską walkę, żeby się histerycznie nie roześmiać.Nie miał pojęcia, kim jest ten człowiek, ale bardzo wątpił, żeby miał on pojęcie, jak jest, gdy na froncie robisię ciężko.Jakaś Serbia czy Rosja wydawały się niczym w porównaniu z Autry,pojedynczą francuską wioską.- Ja w siedemdziesiątym trzecim - odezwał się wreszcie, nieco chrapliwie,Johann.- I owszem, było ciężko.Miał wrażenie, że obserwator przeniknął go wzrokiem.- Byłem też pod Verdun - dodał Kinau, jakby zamierzał Johanna do czegośprzekonać.- Kinau, idz już sobie - ożywił się w tym momencie Eichel.- Mamy turobotę, a jak nas Pierwszy albo sam Stary złapią stojących bez zajęcia napokładzie, wszystkim się dostanie.Pewnie udałoby mu się zaprowadzić porządek, gdyby nie kuk.Johannpoznał go już wcześniej i jego jedynego z załogi ocenił jako osobę w ogóleczymkolwiek zainteresowaną.Właściwie nie chodziło o takie zwyczajnezainteresowanie, lecz o daleko posunięte wścibstwo połączone z niemiłosiernymgadulstwem i plotkarstwem.Podczas kilku posiłków w mesie kuk dosiadał się donowego załoganta i wypytywał usilnie, doprowadzając tym samym do krańcowejirytacji.W normalnych warunkach Johann zniósłby indagację ze spokojem,ostatecznie kucharz i jego pomocnicy bardziej niż inni byli uwiązani do pokładu imniej mieli okazji, żeby się zabawić czy posłuchać wieści ze świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •