[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie schowałem je i ruszyłem z powrotem.Wiedziałem, że w chwili zniknięcia obu wodzów strażnik natychmiast podniesie alarm ipobudzi wszystkich, a wówczas nie powinienem się znajdować w pobliżu.Musiałem się śpie-szyć.Ukryłem się przeto w krzakach tak głęboko, że nie dostrzeżono by mnie nawet, gdybymsię wyprostował, wstałem i szedłem ostrożnie, ale już znacznie szybciej niż przedtem, doobozowiska.Znalazłszy się w jego pobliżu, położyłem się znowu i odbyłem resztę drogiczołgając się po ziemi.Moi trzej towarzysze bardzo się o mnie niepokoili.Kiedy się do nich dostałem i znowupołożyłem się na ziemi, Sam szepnął do mnie: Byliśmy w strachu o was, sir! Czy wiecie, jak długo was nie było? No? Prawie dwie godziny. Słusznie: pół godziny tam, pół z powrotem, a godzina na miejscu. Po co bawiliście tam tak długo? Aby się przekonać dokładnie, czy wódz śpi. Jakżeż zabraliście się do tego?100  Patrzyłem na niego przez cały ten czas, a gdy się nie ruszył, wtedy już nie wątpiłem, żeśpi. A to ładnie, ładnie! Słyszeliście, Dicku i Willu? Aby się przekonać, czy wódz śpi, patrzyłna niego przez całą godzinę, hi! hi! hi! Był i zostanie greenhornem, niepoprawnym greenhor-nem! Czyż nie macie oleju w głowie, że nie obmyśliliście lepszego sposobu? Mogliście chybaznalezć po drodze dość kawałków drzewa i kory? Nie? Tak  odpowiedziałem na te ostatnie, zwrócone do mnie słowa. Wystarczało więc z pewnej odległości rzucić taki kawałeczek drzewa lub grudkę ziemina wodza.Gdyby czuwał, poruszyłby się z pewnością.Wy rzucaliście także, ale spojrzenie zaspojrzeniem, i to przez całą godzinę, hi! hi! hi! Być może, ale ogniową próbę przecież odbyłem! Podczas rozmowy miałem oczy zwró-cone z oczekiwaniem na Apaczów.Dziwiłem się, że stali jeszcze wciąż przy drzewach, jakgdyby przywiązani, gdy mogli już odejść.Powód był zupełnie prosty.Winnetou spodziewałsię, że rozdawszy najpierw jemu pęta, poszedłem do jego ojca, oczekiwał więc teraz ode mnieznaku.To samo, tylko odwrotnie, myślał zapewne ojciec sądząc, za jestem jeszcze zajętyoswabadzaniem Winnetou.Nie widząc jednak przez czas dłuższy żadnego znaku, Winnetoupodpatrzył chwilę, w której strażnik zamknął znużone oczy, podniósł rękę, by dać znać ojcu,że nie jest już skrępowany, a stary wódz uczynił to samo.Wtedy dopiero zniknęli obaj zeswoich miejsc. Tak, odbyliście próbę  rzekł Sam Hawkens. Zledziliście ruchy wodza całą godzinę, anie daliście się pochwycić! Wobec tego przyznacie, że mogę się udać do Winnetou i głupstwa nie zrobię. Hm! Czy wam się zdaje, że oswobodzicie obu dowódców, bombardując ich znowuwzrokiem przez całą godzinę? Nie.Odetniemy ich. Myślicie, że ich tak łatwo odciąć jak gałąz od drzewa? Czy nie widzicie przy nich straż-nika? O, widzę dobrze. On robi to samo co wy: ostrzeliwuje ich spojrzeniami.Uwolnić ich pomimo jego czujno-ści to rzecz, do której jeszcze nie dorośliście.Nie wiem, czy nawet mnie się to uda.Spojrzyj-cie tylko, sir! Już samo zakradnięcie się tam byłoby arcydziełem, a gdy się tam człowiekszczęśliwie dostanie, to.tam do licha! A to co? Zwrócił oczy ku Apaczom i utknął w półzdania, gdyżw tej chwili właśnie zniknęli.Udałem, że tego nie widzę, i zapytałem: Co się dzieje? Czemu nie mówicie dalej? Czemu? Bo.bo.Czy to prawda, czy ja się mylę? Przetarł sobie oczy i mówił dalej: Tak.Na Boga, to prawda! Dicku, Willu, popatrzcie tam; czy widzicie jeszcze Winnetou iInczu-czunę?Zapytani spojrzeli w tę stronę i chcieli właśnie dać wyraz swemu zdumieniu, kiedy straż-nik, który w tej chwili także dostrzegł brak powierzonych jego opiece jeńców, zerwał się,wytrzeszczył oczy na oba opuszczone drzewa i wybuchnął głośnym, przejmującym okrzy-kiem, budząc nim wszystkich.Gdy opowiedział, co się stało, powstał nieopisany rwetes.Wszyscy pędzili do drzew, nawet biali.Pośpieszyłem za nimi, udając, że nie wiem o ni-czym, a równocześnie wysypałem z kieszeni piasek.Szkoda, że zdołałem uwolnić tylko Winnetou i Inczu-czunę! Jakże chętnie byłbym dopo-mógł do odzyskania wolności wszystkim Apaczom, ale nawet najmniejsza próba, podjęta wtym celu, graniczyłaby z szaleństwem.Więcej niż dwustu ludzi cisnęło się dokoła miejsc, gdzie stali przed chwilą obaj jeńcy.Pa-nował przy tym wrzask i wycie tak wściekłe, że łatwo się było domyślić, co by mnie spotkało,gdyby prawda wyszła na jaw.Wreszcie Tangua nakazał spokój i wydał rozkazy.Po chwili101 połowa Keiowehów rozbiegła się po sawannach, aby mimo ciemności szukać zbiegów.Wódzpienił się wprost z wściekłości.Uderzył nieuważnego strażnika pięścią w twarz, zdarł mu zszyi woreczek z  lekami i zaczął go deptać.W ten sposób odebrano nieszczęśnikowi jegocześć.Z wyrazu  leki nie należy sądzić, że chodzi tu o lekarstwa jako o środki lecznicze.Słowoto zrodziło się u Indian dopiero z pojawieniem się białych.Leki bladych twarzy nie były imznane, uważali więc ich skutek za działanie czarów, jakiejś niepojętej, tajemniczej siły.Odtądnazywają lekarstwem wszystko, czego nie rozumieją, co im się wydaje cudem, skutkiemwyższych wpływów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •