[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomóżcie nam rychło, bo bliskie jesteśmy śmierci.Za-pewniłem je o pomocy i przyszedłem, aby zapytać o twą wolę.Trybun wstał rozgorączkowany. Masz słuszność, Gezjuszu: plan był fałszywy, a powieść o trzech więzniach kłamstwem.Zaprawdę, lepszych obywateli od Waleriusza Gratusa potrzeba Rzymowi. Tak  odparł klucznik. Wiem od więznia, iż co dzień podawał swym towarzyszkom ja-dło i napój. Oto wyjaśnienie  dokończył trybun, patrząc po zgromadzonych i myśląc, jak to dobrze,że mu nie braknie na świadkach.181  Zpieszmy uwolnić kobiety, chodzmy wszyscy! Gezjusz był wielce uradowany. Trzeba nam będzie zburzyć mur  zauważył. Znalazłem miejsce, które było wejściem;obecnie założone jest kamieniami.Trybun zwrócił się do swego pisarza: Przyślij za mną co rychlej robotników z narzędziami;sprawozdanie jeszcze zatrzymaj, bo trzeba będzie je uzupełnić.Za chwilę opuścili komnatę.182 ROZDZIAA XXIX Jestem niewiastą izraelską, żywcem wraz z córką pogrzebaną.Pomóżcie nam co rychlej,bo bliskie jesteśmy śmierci.Taką odpowiedz usłyszał Gezjusz z celi, którą na swym planie oznaczył liczbą VI, a czy-telnik pomyślał sobie: Oto nareszcie znaleziono matkę i siostrę Ben-Hura.I tak też było.Porwano je osiem lat temu, zaprowadzono do fortecy, bo tak chciał Gratus.Nie był to wy-bór przypadkowy.Jako pan twierdzy, wiedział, że celę VI nie tylko łatwiej było ukryć, ale wdodatku zakażona była trądem.Więzienie nie zdało mu się dostateczną karą, nie starczyłyzamki i lochy dla nieszczęśliwych, zasłużyły na śmierć okrutną! Do tej strasznej nory przy-wlekli je niewolnicy w noc ciemną, wepchnęli w głąb i z okrucieństwem iście barbarzyńskimzamurowali otwór, odbierając wszelką nadzieję powrotu do świata.Ludzie ci nie wydali sięGratusowi dość pewnymi, dlatego wysłał ich w rozmaite strony, aby nie mieli sposobnościzdradzić tajemnicy.Takim sposobem pozbył się Gratus rodziny, którą pragnął bezkarnieograbić.Uczynił to dość zręcznie, bo bez hałasu; a jednak wiedział, że śmierć ich nie ulegawątpliwości.Gdyby zaś niecny czyn ten wyjść miał na jaw, to rzecz przedstawi się jako wy-miar sprawiedliwości, nie zaś jako zbrodnia.Skazaniec ślepy i niemy miał im podawać napóji jadło otworem z sąsiedniej celi; zdrady z jego strony nie było potrzeby się obawiać.Messalaw znacznej części był autorem tych pomysłów, które im obu ułatwiły zajęcie majątku i dobyt-ku Hurów, bez wzbogacenia kasy cesarskiej.Ostatnim środkiem ostrożności było oddaleniedawnego dozorcy więzień, chociaż ten wcale nie wiedział o zaszłych wypadkach; znał jednakdoskonale więzienia i oczywiście przed nim sprawa ta nie dałaby się ukryć.Dalej jeszcze, zprzebiegłością iście szatańską kazał prokurator sporządzić fałszywy plan z opuszczeniem celiVI i wręczył go, jak wiemy, nowemu dozorcy.Rozkazy dane przy wręczeniu planu byłyuwieńczeniem dzieła, bo cela i jej mieszkańcy istnieć przestali.Chcąc sobie wyobrazić życie matki i córki w ciągu owych lat.trzeba nam sobie przypo-mnieć ich dawniejszy sposób życia.Wszak szczęście nasze lub boleść zależą od tego, jak jeodczuwamy w duszy.Aby choć w przybliżeniu zrozumieć cierpienia matki Ben-Hura, musimy sobie przypo-mnieć przymioty jej umysłu i serca, jak również okoliczności, towarzyszące jej uwięzieniu izamurowaniu.Aby to odczuć, trzeba nam przypomnieć sobie spokojne, szczęśliwe życie wksiążęcym domu, owe wieczory letnie spędzane w gronie rodziny, i porównać z życiem wpodziemiach fortecy Antonia.Cela VI była taką, jak ją narysował Gezjusz na planie.Trudno coś dokładnego o jej roz-miarach powiedzieć; zdaje się jednak, że była obszerna.a ściany jej i podłoga pełne nierów-nych wklęsłości.Od strony zewnętrznej wchodziło do celi trochę świeżego powietrza, a cza-sem błysnął i promień słońca.Obie kobiety siedzą pod samą ścianą jedna na ziemi, a druga na wpół oparta na tamtej; nictam nie ma prócz nagiej skały.Blade światło, wpadające otworem, daje im pozór widm, tymstraszliwszych, że nie miały żadnego odzienia.A jednak nie są bez pociechy, bo oto obejmująsię wzajemnie w miłości.Znikło bogactwo, znikła nadzieja, ale została miłość: Bóg jest miłością!183 Miejsce, na którym siedziały, było gładkie od ciągłego używania; bo któż zdoła zliczyć, ileczasu w ciągu ośmiu lat spędziły na tym miejscu, czerpiąc nadzieję wyzwolenia z bladego, aleprzecież przyjemnego promyka światła, przedzierającego się przez otwór w murze.Gdy ranozawitał, wiedziały, że dzień świta; gdy bladł, że noc zapada! Przez ową szparę tak maleńkąwysyłały myśli w świat daleki, jakby była bramą królewskiego pałacu  i przebiegały gowszerz i wzdłuż, szukając jedna syna, druga brata.Szukały go na morzach i wyspach; zda-wało im się, że go widzą to tu, to tam, a wszędzie w przelocie, bo jak same żyły, czekając naniego, tak i on żył, aby je odnalezć.Jakże często, choć bezwiednie, myśli ich spotkały się najednej drodze! Jakże często powtarzały sobie słowa, co były jedyną osłodą w cierpieniu: pókion żyje, pamiętać o nas będzie; a póki pamięta, nie traćmy nadziei [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •