[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znalazłem mnóstwo dobrego wina, które najpierw ostrożnie sączyłem, a potem piłem z ochotą.Nadziałem na rożen bażanty i skubiąc suchy chleb oraz spłukując go winem, czekałem, aż się upieką.A potem zrobiłem sobie królewską ucztę.Tak, suty był to posiłek, pierwszy od długiego czasu, a mimo to.czegoś mi brakowało.Nie bardzo wiedziałem, czego.Byłem głupi, wciąż jeszcze uważałem się za człowieka.Chodź, pod pewnymi względami, byłem jeszcze człowiekiem, mężczyzną!Wziąłem ze sobą kamienny dzban dobrego wina i zszedłem chwiejnie do zamkniętej izby.Kobieta nie miała ochoty mnie przyjąć, ale nie zważałem na to.Wziąłem ją wiele razy.Wchodziłem w nią na tyle sposobów, ile tylko byłem w stanie wymyślić.A kiedy już usnęła, wyczerpana, ja także mogłem zasnąć.I tym sposobem zamek Faethora Ferenczego przeszedł w moje ręce.ROZDZIAŁ 10Błękitna aura Harry'ego Keogha płonęła jasno pośród ruin grobowca Tibora, a jego bezcielesny umysł czuwał nad upływającym czasem.W kontinuum Mobiusa czas znaczył niewiele, ale tutaj, u podnóża Karpat, był bardzo realny, a opowieść dawnego wampira nie znalazła jeszcze swego kresu.Najważniejsza dla Harry'ego, Kyle'a i INTESP część miała dopiero nadejść, ale Harry był zbyt mądry, by uciekać się do bezpośrednich pytali o to, czego pragnął się dowiedzieć.Mógł jedynie nalegać, by Tibor doprowadził swoją historię do gorzkiego końca.- Mów dalej - ponaglił go, kiedy milczenie wampira zaczęło się przedłużać.- Co? Mam mówić dalej? - zdziwił się Tibor.- Cóż jeszcze można dopowiedzieć? Wiesz już wszystko.- A mimo to chciałbym usłyszeć resztę.Czy pozostałeś w zamku, jak przykazał Faethor, czy też wróciłeś do Kijowa? Kres twych dni zastał cię tu, na Wołoszczyźnie, pośród tych wzgórz.Jak do tego doszło?- Nadszedł chyba czas, żebyś ty coś mi opowiedział? Zawarliśmy układ, Harry.- Tibor westchnął po tych słowach.- Ostrzegałem cię, Harry Keoghu! - wtrącił się duch Borysa Dragosaniego.- Nigdy nie układaj się z wampirem.Za każdym razem diabeł bierze zapłatę.Harry wiedział, że Dragosani ma słuszność.Poznał spryt Tibora z pierwszej ręki: niemało trzeba było chytrości, żeby pokonać Faethora Ferenczego.- Umowa jest umową - rzekł.- Kiedy Tibor skończy, i ja powiem swoje.No już, Tiborze, posłuchajmy reszty opowieści.- Niech i tak będzie - rzekł wampir.- Oto, co było dalej.Coś mnie obudziło.Zdawało mi się, że usłyszałem jak ktoś rąbie drzewo.Umysł i ciało nie doszły jeszcze do siebie po nocnych wyczynach - wyczynach, z których jednym zaledwie było pokonanie Faethora - ale mimo to wyrwałem się ze snu.Leżałem nagi na sofie owej damy.Kobieta odeszła od zamkniętych drzwi.Zbliżyła się do mnie, dziwnie uśmiechnięta, trzymając dłonie za plecami.Mój otumaniony umysł nie dostrzegł żadnego powodu do niepokoju.Gdyby chciała uciec, bez trudu mogła odnaleźć klucz w moich szmatach.Ledwie jednak usiadłem, wyraz jej twarzy zmienił się, nasycił nienawiścią i żądzą.Nie ludzką żądzą, jakiej doświadczyła tej nocy, ale nienaturalnym łaknieniem, właściwym wampirom.Zobaczyłem jej ręce.Jedna z nich zaciśnięta była na dębowej drzazdze, wyrwanej z roztrzaskanej deski w drzwiach.Ostry, drewniany sztylet!- Nie wbijesz kołka w me serce, pani - rzekłem, wytrącając drzazgę z jej dłoni.Ubierając się, słyszałem syki i warkot, dobiegające z kąta, w który wepchnąłem wampirzycę.Wyszedłem z izby i zamknąłem drzwi na klucz.Będę musiał nauczyć się ostrożności.Kobieta mogła bez trudu wyślizgnąć się z izby i otworzyć bramę Faethorowi - o ile jeszcze żył.Najwidoczniej bardziej zależało jej na skończeniu ze mną, niż na zadbaniu o niego.Może i był jej panem, ale nie można powiedzieć, że sprawiało jej to przyjemność!Sprawdziłem zabezpieczenia zamku.Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiłem.Potem zajrzałem do Ehriga i drugiej kobiety.Początkowo myślałem, że walczą, ale myliłem się.Poszedłem na mury.Przez ciemne chmury, ciężkie od deszczu, słabo prześwitywało słońce.Wydawało mi się, że krzywi się na mój widok.Dotyk jego promieni, muskających me nagie ramiona i kark, nie wzbudził we mnie zachwytu i z przyjemnością po chwili zszedłem na dół.Pojąwszy, że jestem panem własnego czasu, poświęciłem go na dokładniejsze zbadanie zaimku.Szukałem łupów i znalazłem je.Trochę złota, bardzo starego, głównie talerze i kielichy, mieszek klejnotów, szkatułę, pełną pierścieni, naszyjników, bransolet i innych cudów z najcenniejszych kruszców.Dosyć, by zapewnić mi dostatnie życie, a przynajmniej czas, który przeżyłbym, będąc człowiekiem.Odkryłem też, że zamek pełen jest pustych izb, wyżartych przez komiki mebli, robaczywych kobierców, przesyconych atmosferą smutku i rozkładu.Przytłaczała mnie ta aura, postanowiłem więc wyruszyć w drogę, jak tylko będzie to możliwe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •