[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fritken widział pobłysk światła na kostkach misternie wystrzyżonych włosów szefa.Aureola nad głową ciemności.- Tak.Myślałem o nich.Nie będą mieli wyjścia.Albo wejdą do Gate 404, albo zostaną w swych norach, zdani na pastwę El Raque.Jeśli wolą koszmar od raju.Cóż, Harry.Nie przejmowałbym się nimi.Słyszałeś, że na Ziemię spadnie wkrótce około trzystu wraków? Właśnie weszły w Układ Słoneczny.A za tymi trzema setkami leci jeszcze parę tysięcy.Odnalazły życiodajną żyłę waszych emocji i jak głodne psy chcą tu opaść i karmić się tym, co w nas najcenniejsze.Państwa tego świata błagają mnie o pomoc.Dostali już konstrukty Gate 404.Zdecydowałem, że i oni będą mogli rozbudowywać twoje dzieło, Harry.Musimy się podzielić.Chociaż śmiali się ze mnie, kiedy ostrzegałem, że właściwa inwazja dopiero nastąpi.Statywy krzesła uniosły Triculara jeszcze wyżej, górował nad miastem jak mały, głodny pająk.Powiedział: „życiodajną żyłę waszych emocji." Dopiero potem mówił „o nas".To on jest tu Obcy.Miał rację stary Ravaughan, że El Raque to tylko jego odpady, mistyfikacja, pułapka.Zadrżał przed nimi cały świat.Ale jego ohydne ciało, ta niby obłaskawiona wersja alienryny, znowu kieruje ludzi na zgubne ścieżki.A my boimy się tego, co siedzi jakoby wewnątrz wraków.- Już czas, Harry - blada twarz odwróciła się i spojrzała z góry.- Możesz jeszcze iść na dziwki, jeśli znajdziesz chętne i nadal żyjące w Los Raques.Potem dołącz do nas.Spotkamy się znów w korporacji, ale już wewnątrz twojego świata.Pewnie jesteś bardzo ciekaw, jak to wszystko wygląda.- Jestem, ale odwlekam moment konfrontacji z lubością godną stwórcy - odpowiedział i oplótł słomką palec prawej dłoni.Przecież nigdy tak naprawdę nie był ciekaw, co siedzi w nim samym, teraz jest podobnie.Szło o to, żeby podzielić się emocjami z innymi ludźmi.Nie warto o tym mówić z D.D.Tricularem, bo nie mógł tego zrozumieć.I lepiej, żeby nie rozumiał.- Pójdę już.Do widzenia.- Ruszył w stronę wyjścia.- Trzymaj się, Harry - rzucił niedbale Tricular, patrząc na potęgę rosnącą u swych stóp.On już żre to, co mu zgromadziłem.Na razie oczami.Jak wilk, który zapędził owce w pułapkę.Syci się ich widokiem i zaraz zacznie je połykać.Korytarz, już bez miniaturowych dębów i aniołków z czerwonymi gitarami, prowadził do innego poziomu.Fritken zjechał windą i skierował się do wyjścia.Jeszcze przed zmierzchem chciał dotrzeć do mieszkania Ravaughana.Bał się łączyć z nim satelitarnie, bo z tego miejsca łatwo mógł zostać namierzony.Powietrze stało nieruchomo.Mijał zagubione przeczniczki, alejki i skrzyżowania szybkim krokiem, zerkając na sygnalizator GPS.Nadal działał zupełnie sprawnie, nawigując Fritkenem niczym pies oślepłym panem.Fritkena ogarnął powiew grozy.Czuł, jak nad chmurami gromadzą się złe nowiny, wprost fizycznie wyczuwał zło, które miało bez końca upadać na umierającą planetę i kąsać pokusami jej mieszkańców.Wszystko za sprawą istoty, którą zostawił w wieżowcu korporacji i jej czarnych planów.- Zrobimy to, Ravaughan - wydyszał ze złością.– Odwrócimy pułapkę.Kolejny mijany dom wtopił się w biel wielkiej holokonwersji Fritkena.To nic, jest jeszcze czas, pomyślał.Jeszcze zdążymy go załatwić.Nie przypominali mścicieli dawnej cywilizacji ani powierników dobrych religii.Nie mieli wyglądu władców, nie nosili mundurów komandosów z AXeP Nie byli też młodzi, przeciwnie, zmęczone twarze nie dawały nadziei.Harry Fritken, łysy, spocony i świecący kropkami trądzika, chory na dwubiegunowe zaburzenia afektu, w popękanych, starodawnych okularach na tłustym nosie.I Brytus Ravaughan, wychudzony, żylasty starzec, ze zautomatyzowanym sercem i pooranym bólem wysokim czołem.Z siwymi, spiętymi w niezgrabny kucyk włosami, opancerzony kratą elektrod i myślami ciężkimi od wspomnień.Zaciągał się po raz ostatni i gładził leżący na kolanach wielki rewolwer.- Już czas, Harry - wymruczał, gasząc cygaretkę.- Po co ci ta giwera, Ravaughan? - zapytał Fritken, sadowiąc się w pluszowym fotelu po drugiej stronie stołu zastawionego sprzętem do konwersji.Ravaughan bał się tego pytania.Ale musiał odpowiedzieć.- Pomyślałem, że jeśli moja konwersja się nie uda, spróbuję zdetoksykować samego siebie.Tricular mógł zostawić we mnie kolejną ze swoich pułapek i chcąc zniweczyć jego chore pomysły będę być może musiał wyeliminować jego bezwiednego agenta.Fritken uśmiechnął się ponuro.- Sądzę, że tak się nie stanie, Ravaughan.Zrobisz, co zechcesz, jak zawsze.Mam już twój odczyt.Za pięć minut wchodzimy.Jak się czujesz?- Jestem już zmęczony, Harry - odpowiedział ochryple Ravaughan.- Dawno nie spałem, niewiele jem.Mam też swoje lata, chłopie.Czuję się kiepsko, żeby rzec wprost.Ale najbardziej drażni mnie cewnik.Fritken pokiwał głową w granatowym hełmie.- To może być długi lot, Ravaughan.Lepiej się zabezpieczyć.Jak serce?- Nieźle - skłamał Ravaughan.- Przestało boleć i z nim akurat nie będzie problemów.- Okay.- Fritken wyciągnął w górę trzy palce.- Trzy minuty.Połknij alienrynę, bracie.A potem rozluźnij się, myśl o czymś miłym.Ravaughan sięgnął po krążek tabletki z maleńkim napisem Designed for Gate 404®.Chwilę obracał go w palcach, bo myśli wzbraniały się przed kolejną dawką obcej inwazji.Widać tak właśnie musi być.Żeby go pokonać, trzeba żreć jego ciało.W końcu to dzięki mnie udało mu się dokonać tej zmiany.Bezpiecznie zhybrydyzował siebie z emocjami mieszkańców umierającego świata.Poświęcił naswszystkich, tam, na orbicie Marsa i zyskał to, co mam teraz połknąć.Czemu więc się wzdragam? Przecież dobrze to znam.We mnie się wyhodował - Raultric-Tricular.Głupawy anagram.Pokazał swoje twarze, znam tę obcą i tę drugą w oswojonej wersji.Nie mam czego się bać.Już mnie pożarł.Już wtedy na mnie pasożytował.- Minuta, Ravaughan - mruknął Fritken.- Zjedz to, cholera, albo będę musiał opóźnić program.Smakuje jak multiwitamina, jeśli to cię zachęci.Nic się ze mną nie dzieje.To się uaktywni dopiero w nowym świecie.Ravaughan próbował przypomnieć sobie jakąś miłą chwilę z przeszłości.Monitorowane okulary wyświetliły ciemność.Tylko mała niebieska kropka spokojnie pulsowała w lewym górnym rogu przed wejściem w zbiorowe szaleństwo, precyzyjnie przygotowane przez Harry'ego Fritkena.- Okay - sięgnął po szklankę wody i popił alienrynę.– Po wszystkim.Jestem gotowy.Palce Fritkena były szybkie.Otworzyły przejście w dyskietkę z Gate 404, zanim Ravaughan zdążył pomyśleć, że alienryna wcale nie ma smaku multiwitaminy.Była niczym stary, anyżkowy cukierek.La Nave 2Upadli w otchłań potrzaskanych konstrukcji, pośród labiryntów kolorów.Wszystko było chaotyczne, rozbiegane, jak gdyby miało się dopiero narodzić lub ostatecznie upaść.Kaskady fragmentów pędziły na strumieniach barw, wśród których zagubiłby się najwytrawniejszy kolorysta.Ból.Strach.Trzeba się wycofać.Umknąć w dawne lata.Zanurkować w głębie podświadomości.Nadeszła dekompensacja, której Ravaughan tak bardzo się obawiał.Miał teraz zobaczyć, jakie naprawdę brzemię dźwigał od czasu eksperymentu na orbicie Marsa.Czuł, jak w mózgu otwierają się zamknięte od miesięcy wrota.Najpierw przyszła czerń.Pulsujący mrok; pomykały przezeń cienie przedstawiające dawny człowieczy świat.Ravaughan patrzył na owe obrazy niczym zwiedzający galerię.Czuł przygnębienie.Znalazł się w samym sercu ciemności, na dnie, które miało okazać pustkę i marność ich rzeczywistości, w kraterze zdawałoby się bez wyjścia.Brakowało nawet powietrza.Bez kropli wilgoci, sucha, kąsana niemocą przestrzeń.To jest to, co Oitriad/Tricular wziął od depresyjnej Baltic - zrozumiał nagle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]