[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ko.ko.pa.lat.A ona także zaczęła: Góra z górą.góra z górą.I wyciągnęła ku niemu swoją dużą, ciemną rękę, którą on powolnym ruchem ujął i w obudłoniach zatrzymał.Znowu milcząc na siebie patrzali; jej broda i dolna warga trząść się zaczęły,on głową z wolna kołysał. Dwadzieścia trzy lata.dwadzieścia trzy lata. mówiła.A on, w skupionej jakby i osłupiałej kontemplacji pogrążony, oczu z niej nie spuszczajączaczął: Poranek widział kwitnącą, rumianą, a wieczór.Urwał, mocniej głową wstrząsnął, kędyś w bok spojrzał.Ona zarumieniła się tak, jak to wczasie poranku bywać musiało, i nagle, jakby otrzezwiawszy, zaśmiała się: A pan Anzelm może myśli, że nie postarzał? Oj, oj! Wieczny śmiech! Nie my jednestarzejemy.256 On także wyrwał się z toni wspomnień, w którą go pogrążył widok tej kobiety, rękę jej zeswoich rąk wypuścił i z uśmiechem zażartował: Słusznie! A jakże! Starość grubianka, nikogo nie zdobi.Nie zauważyli, że obstąpiło ich kilku starszych bohatyrowickich gospodarzy, którzy Martękiedyś znali i ku niej szli z powitaniem.Każdy jej przypominał, jak niegdyś w Korczynie jączęsto widywał; jeden nad długością upłynionego czasu zastanawiał się, drugi chciał wiedzieć,czy pamięta brata jego, który podówczas kędyś daleko i na zawsze z okolicy wywędrował;trzeci, najstarszy, z cicha coś prawił o swoim synu, o panu Andrzeju Korczyńskim i ruchamigłowy na zaniemeński bór ukazywał.Ona wszystkim ściskała ręce, wszystko pamiętała i razemze wszystkimi głową trzęsła powtarzając: Stare czasy! stare czasy!A potem przez Fabianową zapraszana do gumna weszła i tam także pośród siedzących naławie niewiast sporo dawnych i dawno nie widzianych znajomych swoich ujrzała.Rzuciła się kuniej w jasne barwy dnia tego ubrana Starzyńska i wpół z płaczem, wpół ze śmiechem swegopierwszego nieboszczyka przypominać jej zaczęła; podeszła Walentowa i oświadczyła swą dobrąo tym pamięć, że panna Marta niegdyś w onych starych i inszych, wcale inszych niż terazniejszeczasach, troje jej dzieci czytania i pisania nauczyła; zbliżyła się też i Giecołdowa rekomendującsię jako dzierżawczyni sąsiedniego folwarku i papierosami ją traktując; inne wypowiadałyzdziwienie, że ją tu widzą.Ona wszystkich powitawszy na ławie pomiędzy nimi zasiadła,dziwiącym się odpowiadając: A cóż robić? moje panie! co robić? Nie chciało się kurze na wesele, ale musiała.Koncept ten wywołał ogólną wesołość i poufałość.O! ona wiedziała, jak z tymi ludzmimówić i mówić tak lubiła.Siedziała między nimi, o sprawach tyczących się wesela igospodarstwa rozmawiała, odmłodzona jakby, choć przygarbiona, wesoła jak nigdy, choć trochęzmieszana, wilgotnym wzrokiem po otaczających ją postaciach i twarzach wodząc.Naprzeciwniej Witold, posiadający tu znajomości bez liku, Marynię Kirlankę zaznajamiał zSiemaszczankami, które trzymając się pod ręce nową znajomość z widoczną radościązawiązywały.Młodziutka panienka, w tym samym stroju, w jakim była na wielkim obiedzie wKorczynie, wyglądała zawsze na przedziwnie świeżą różę polną i uszczęśliwionaspoczywającym na niej wzrokiem przyjaciela, jego obecnością ośmielona, serdecznie obie ręcedo nowych towarzyszek wyciągała.Tymczasem na słupach wznoszących się nad tokiem Julek świece w latarniach zapalił; przytym świetle ukazały się w cieniu zasieki pełne zboża i wąskie pomiędzy nimi uliczki, dokoła zaśgumna wrzało.Słońce za bór już zapadło.W szarej godzinie za rzadkimi ogrodami Niemen tu iówdzie srebrnie pobłyskiwał.Po ogrodach, trawach, gajach toczyły się męskie i kobiece głosy,pojedynczo, chórem, wstydliwie, to niecierpliwie wołające: Panie Jaśmont! Jaśmont! Panie Kazimierzu! Kaziu! Panie Jaśmont! Jaś-mont! Jaś-mont!Nic już innego prócz tego nazwiska przez kilka minut słychać nie było.Starzyńska wrozpaczy drogą biegła. Bo to  wołała  nie wiadomo czy na pogrzeb, czy na wesele ludzie przyjechali.Owszem!Kiedy na Jadwiśkę czeka, to niech sobie do niej idzie, ale wprzód, jak drużbantowi przynależy,tańce rozpocznie.Panie Jaśmont! Owszem, gdzież on przepadł? Panie Jaś-mont! Jaś-mont! Jaś-mont!Nie przepadł, tylko aż dotąd przechadzając się po drodze, ze stryjecznymi Jadwigi rozmawiałi z rozmowy tej widać zadowolonym się uczuł, bo zewsząd wykrzykiwane nazwisko sweusłyszawszy, papieros na ziemię rzucił, nogą go zadeptał i ze Starzyńską u rękawa jegouczepioną w wesołych poskokach do gumna wpadł.Tu bystro wśród obecnych rozejrzawszy się,przed pierwszą drużką  jak to obowiązkiem jego było  stanął i do tańca ją zaprosił, a gdy onaw znak przyzwolenia lekko mu się odkłoniła, ku muzykantom rękę wyciągnął i huknął:257  Zaniewscy! Rznijcie!Muzyka skoczną polkę zagrała; tańce od godziny już niecierpliwie oczekiwane rozpoczętymizostały.Na toku wirowało par ze dwadzieścia, to jednocześnie, to gdy ścisk zbyt wielkim sięstawał, po kilka i kilkanaście.Witold w roli drugiego drużbanta naprzód pannę młodą do tańcazaprosił, Elżusia zaś z ukontentowaniem z ławki poskoczyła i rękę na ramieniu mu składającgłośno go upominała: Bardzo słusznie! tylko niech pan długo tańczy i dobrze trzęsie, bo ja inaczej nie lubię!Marynia Kirlanka dostała się jednemu z młodych Siemaszków, a małe Siemaszczankiporwanymi zostały przez ogromnych Domuntów, co widząc podżyłe niewiasty na ławachchichotać zaczęły i dzielić się uwagą, że Domuntowie z dzbankami po wodę poszli.Zresztą paryzmieniały się i dobierały coraz inaczej.Niektórzy z kawalerów mieli na rękach glansowane lubbawełniane rękawiczki; ci zaś, liczniejsi, którzy ich nie mieli, przed rozpoczęciem tańcachustkami do nosa owijali sobie rękę, w której spoczywać miała ręka ich tancerki; wszyscy poprzetańczeniu tancerki swoje ku ławom i stołkom albo przynajmniej ku ścianom przyprowadzalii na podziękowanie składali przed nimi grzeczne ukłony.Nie przesadzały dziewczętaopowiadając, że Kazimierz Jaśmont ładnie tańczy.Istotnie, tancerz był z niego ochotny izgrabny, dla tancerek nadzwyczaj dworny, i wszyscy tam prawie poruszali się gibko, raznie, zwielką na boki współtancerzy uwagą, tancerkami jak piórkami wywijając, a przytupując takczęsto i gromko, że pod ich stopami tok odzywał się grzmotem.Gadań też, śmiechów,konceptów na ławach i w tłumie, otwarte wrota stodoły zalegającym, było niemało.Raz Adam,który nie tańczył, ale u samych drzwi stojąc spod brwi jak zawsze schmurzonych często kulatarniom wzrokiem rzucał i na wszystko, co działo się w gumnie, pilną uwagę zwracał,wyprostował się i z gniewu zaczerwieniony donośnie krzyknął: Bardzo przepraszam, ale kto tam jest taki dureń, że w gumnie papirosa pali?Pomiędzy niewiastami zrobił się na te słowa ruch wstydliwy i ironiczny.%7łółta iskra, która zzarozmiotanych sukien tancerek przed Adamem była błysnęła, zgasła, a z przeciwnej stronyrozchichotany głos Starzyńskiej rzucił odpowiedz: Dobrze.Bo to pani Giecołdowa papirosa zapaliła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •