[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Panna Wierzchoń znowu zerwała się z krzesła.Zbliżyła twarz do zamkniętychdrzwi i zaczęła przez nie wołać błagalnie: Proszę pana! Niech pan nas wypuści.Niech pan otworzy te drzwi. A może to nie jest pan, tylko pani? zauważyłem. Skąd pan wie? Nie wiem wzruszyłem ramionami. Ale wszystko możliwe.Panna Wierzchoń skończyła z błagalnymi jękami.Wstąpił w nią srogi gniew. Jakim prawem nas tu zamknięto? Trzeba wezwać milicję.Należy surowoukarać dowcipnisia.To skandal, panie kustoszu.Nikogo nie wolno więzić bez-prawnie.Ja żądam, aby sprawcy tego głupiego kawału zostali ukarani. Zacznijmy od tego, że to nie jest kawał. Zgadzam się.To już nie kawał, a chuligaństwo! krzyknęła w stronędrzwi panna Wierzchoń.Usiadłem na krześle, nabiłem tytoniem fajkę.Z całym spokojem zapaliłem ją,co bardzo zdenerwowało pannę Wierzchoń. Trzeba działać.Trzeba coś robić, panie kustoszu.Nie wolno siedzieć tutajz założonymi rękami pouczała mnie surowo. Przecież nie zakładam rąk, tylko nabijam fajkę powiedziałem.A zresztą, proszę bardzo.Ma pani pole do popisu.Tym bardziej, że to pani jestwszystkiemu winna. Ja? aż pisnęła z oburzenia. Ja zamknęłam drzwi i okiennice? Tego nie twierdzę.Ale to przecież pani wmawiała mi manię prześladow-czą.Oskarżała mnie pani o nadmierną podejrzliwość, wyśmiewała się pani zemnie, gdy dostrzegałem we dworze jakieś dziwne, niesamowite sprawy.Czy paniw dalszym ciągu nie rozumie, co się tu stało? Zostaliśmy zamknięci. No, tak.Ale jakim sposobem? Ktoś zamknął okiennice i przekręcił klucz w zamku. Duch? Nie. Więc kto? I dlaczego? A skąd ja mogę wiedzieć, panie kustoszu! Powiem pani: nie doszłoby do tego wszystkiego, gdyby nie osłabiła pa-ni mej czujności, nieustannie wyśmiewając się ze mnie.Tłumaczyłem pani, żektoś bezkarnie kręci się po naszym dworze mimo zamkniętych drzwi i okien.Nie umiałem wyjaśnić, dlaczego to robi, ale na każdym kroku czułem obecnośćintruza.Uważam, że dwór posiada tajne przejście z parku.Czyż można inaczejwyjaśnić fakt, że mimo zamkniętych drzwi dostał się teraz do wnętrza i gdy myzajęci byliśmy seansem, po cichu przekręcił klucz w zamku i nas uwięził? Czy101pani naprawdę wciąż jeszcze nie rozumie, że ktoś tutaj czegoś szuka? Co terazrobi w naszym dworze? Proszę o zupełną ciszę i dłuższą chwilę uwagi.Wstrzymaliśmy oddech w piersiach.My, to znaczy tylko trójka, bo Bigos, gdyrozpoczęła się dysputa między mną a panną Wierzchoń, podkradł się do szezlongui od razu zasnął, głośno posapując.Usłyszeliśmy nad głową głośne kroki: ktoś chodził po bibliotece.Potem roz-legło się szuranie przesuwanych tam sprzętów, zapewne foteli i krzeseł.Pózniejgłośne kroki dobiegły nas od strony schodów.Osobników było chyba co najmniej dwóch, a może i więcej.Wydało się nam,że słyszymy szmer ściszonej rozmowy prowadzonej w sieni.Po dłuższej chwilistary dwór wypełniły odgłosy stukania, i to w dwóch miejscach naraz. Co oni tam robią? zaniepokoiła się panna Wierzchoń. Mówiłem już pani: szukają czegoś.Ostukują ściany. A pan im na to pozwala? oburzyła się. Pozwoli im pan to cośznalezć i zabrać ze sobą? Chętnie skorzystam z pani rady.Gdybym miał siekierę, rozwaliłbym drzwi.Ale pięścią tego zrobić nie zdołam.Okiennicy również nie da się wyważyć, bozamknięta od zewnątrz na sztabę. To trzeba wołać o pomoc zdecydowała panna Wierzchoń.Zaczęła krzy-czeć przez zamkniętą okiennicę: Ratunkuuu! Milicjaaa! Na pomoooc!.Jej krzyki wydawały się zupełnie bezużyteczne.Nie było żadnej nadziei, abyo tak póznej porze ktoś przechodził przez park.Nie wierzyłem także, by usłyszałje Janiak w swej izbie w oficynie.Nie wykluczałem zresztą, że znajduje się w tejchwili we dworze jako wspólnik tajemniczych intruzów.Krzyki panny Wierzchoń przyniosły jednak pewien pożytek zbudziły Bi-gosa.Ziewnął potężnie i usiadł na szezlongu. Panie kustoszu zwrócił się do mnie z pretensją w głosie. Dlaczegopan pozwala, aby ona tak wrzeszczała? W umowie o pracę mamy zagwarantowa-ny nocny odpoczynek. Okradają nasze muzeum powiedziałem. Panna Wierzchoń woła o po-moc.A pan śpi. Bo to najlepsze wyjście w tej sytuacji.Drzwi i okiennice zamknięte.Po cowięc na próżno nerwy targać.Poczekajmy do rana, aż Annopulos nas uwolni.Panna Wierzchoń wciąż krzyczała rozpaczliwie, aż jej głos stał się podobnydo piania koguta.Po jakimś czasie można było odnieść wrażenie, że ów kogut jestzarzynany.A po chwili mogła już tylko mówić szeptem, tak była ochrypnięta. Niech mnie Bigos zmieni szepnęła. Nie pokręcił głową. Nie dam sobie odebrać głosu.Nie mógłbymśpiewać przy wtórze gitary. Więc może pani? z serdeczną prośbą zwróciłem się do Marysi.102Dziewczyna siedziała z głową wspartą na dłoni, smutna i osowiała, a możetakże śpiąca. Zimno mi poskarżyła się. Może jednak zamkniemy okno?Próby wezwania ratunku mocno wyziębiły pokój.Zamknąłem więc oknoi usiadłem na szezlongu. Nie pozostaje nam nic innego, jak zdać się na łaskę i niełaskę tajemniczychintruzów powiedziałem.Marysia przycupnęła obok mnie.Starczyło miejsca i dla panny Wierzchoń.Bigos usadowił się w fotelu i znowu popadł w letarg.A z góry i gdzieś z boku dochodziło nas postukiwanie, odgłosy kroków, szu-ranie przesuwanych sprzętów.Wsłuchani w te dzwięki, trwaliśmy w ponurej za-dumie.Tak minęła godzina, potem druga.Odgłosy stukania i kroków nie ustawały.W starym dworze działo się wciąż coś tajemniczego. Co oni tam robią? łamałem sobie głowę, w którą, niby młoty, uderzałyodgłosy stukania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]