[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł się zmęczony i było mu niedobrze, a usta miał pełne gorzkiej śliny.Nie budząc Angie, podniósł się z łóżka i po cichu przeszedł do łazienki.Zapalił jarzeniówkę nad lustrem.Spojrzał na siebie.Miał szarą i opuchniętą twarz jak wyciągnięty z Tamizy topielec.Na jego lewym policzku znajdowały się cztery równoległe szramy, tam, gdzie Angie go podrapała.Na szyi i na ramionach miał zaczerwienione miejsca po ugryzieniach.- Stanley - powiedział do siebie.- Wyglądasz, jakbyś walczył z małpą w kuble na śmieci i przegrał.Zabulgotało mu w żołądku, a usta wypełniły się żółcią.Wypluł ją i sięgnął po szklankę z wodą.Nagle odkaszlnął.Czuł, że coś wijącego się i gładkiego uwięzło mu w gardle.Jego żołądek zaczął się gwałtownie buntować.Pochylił się nisko nad umywalką.Gardło ścisnął mu potworny skurcz, po chwili następny.W końcu z jego szeroko rozwartych ust wypadło coś przypominającego splątane odnóża kałamarnicy, błyszczące i maziste.Kleista, szara, mokra masa wyglądała jak włosy z mydlaną mazią, które wyciąga się z zatkanego odpływu w łazience.To coś kurczyło się i rozkurczało, jakby było żywe.Oślizgła gruda tak go zadławiła, że nie mógł krzyczeć.Zwymiotował, potem jeszcze raz, trzęsąc się z obrzydzenia i bólu.Do oczu napłynęły mu łzy.Właśnie kiedy pomyślał, że to go udusi, ostatni spazmatyczny skurcz wyrzucił resztę tego paskudztwa do umywalki, gdzie kurczyło się, skręcało i wiło, jakby ono także cierpiało ogromne męki.Stanley wsadził głowę pod kran i odkręcił zimną wodę.Trzymał ją tam tak długo, jak mógł wytrzymać, a potem ręką nabierał wodę i przepłukiwał usta.Jego żołądek nadal się buntował.Wstręt był tak olbrzymi, że całym ciałem wstrząsały dreszcze.W końcu otrząsnął się z odrazą, sięgnął po ręcznik kąpielowy i zakrył nim twarz.Kiedy znowu spojrzał na umywalkę, macki nadal się wiły i musiał przykryć dłonią usta, żeby znowu nie zwymiotować.Usłyszał, jak Angie woła z sypialni.- Stan? Stanley, wszystko w porządku?- Tak, ale, proszę cię, nie wchodź tutaj.- Stan, co się stało?- Już wszystko dobrze.Pochorowałem się, to wszystko.Tylko tu nie wchodź.Ta rzecz w umywalce usiłowała wolno i z trudem wpełznąć na górę po śliskiej ceramicznej powierzchni.Stanley przełknął i otrząsnął się.To było żywe, cholera, to było naprawdę żywe.Świadomość, że to musiało rosnąć w jego wnętrzu, przyprawiała go o mdłości.Chwycił szczotkę do mycia ustępu i próbował nią wepchnąć to z powrotem do odpływu.Nagle jednak macki zaczęły się owijać wokół szczeciny, wydostawać z odpływu, wydzielając szary śluz.Stanley potarł gwałtownie szczotką o bok umywalki, ale macki nie puściły.Cokolwiek to było, było lepkie, elastyczne i za wszelką cenę chciało się wydostać z umywalki.Pocierał szczotką raz za razem, ale to coś nadal nie odpadało.- Stanley! Co ty tam robisz? - spytała Angie.- Tylko tu nie wchodź!Odłożył szczotkę, otworzył gwałtownie drzwi od łazienki, rzucił się przez hol do salonu.Na obramowaniu kominka, pod dziwacznym obrazem Książę Baltazar Carlos z karłem stała do połowy opróżniona butelka wyborowej.Chwycił butelkę, skręcił do stojącego w narożniku biurka i wyciągnął z szuflady pudełko zapałek.Kiedy wrócił do łazienki, mackom udało się dotrzeć na czubek szczotki i zaczęły owijać się swoimi ssawkami wokół uchwytu.Trzęsącymi rękami Stanley polał to wódką z butelki.W momencie kiedy dosięgnął je alkohol, zaczęły nagle wić się i skręcać, a Stanley wysyczał: - Cholera! i odskoczył uderzając się kolanem o krawędź wanny.Ale szybko przyszedł do siebie, wyjął zapałkę z pudełka i potarł nią o zaryskę.Zapałka rozbłysła, ale jej czubek odpadł, upadł na podłogę ł zgasł.Stanley gorączkowo wydobył następną.Pełzający stwór był na wpół wychylony z umywalki i próbował przenieść się na podłogę.Stanley potarł zapałkę raz - dwa - trzy razy, a potem rzucił ją w sam środek kłębu macek.Nastąpiło miękkie uuuupp i stwór został pochłonięty przez błękitny płomień.Stanley przycisnął plecy do zimnych kafelków po przeciwnej stronie łazienki, podczas gdy to coś wiło się i skręcało w cierpieniu.Szczotka także zajęła się od ognia i łazienka zaczęła się napełniać kłębami gryzącego dymu i czarnymi kłaczkami spalonego plastiku.Po jakimś czasie rzecz w umywalce pomarszczyła się i wyschła, błyszczące macki osuszyły i poskręcały, szara maź stała się sypkim popiołem.Płomienie wypaliły się i przygasły.Stanley ostrożnie zbliżył się do umywalki, chwycił na wpół spalony uchwyt szczotki i szturchnął zwęgloną grudę, aby się upewnić, że to nie żyje.Ku swemu pełnemu odrazy zdziwieniu brązowa, pomarszczona jak u grzyba skóra na środku złuszczyła się i ujrzał patrzące na niego martwe oko.Nakłuł je ze strachem, potem uniósł na szczotce i razem z nią wrzucił do ustępu.Spuścił wodę, natychmiast zawirowało i zniknęło.Nadal gapił się w muszlę, kiedy drzwi do łazienki się otwarły i weszła Angie owinięta w prześcieradło.- Do diabła! - powiedziała.- Co tu się działo?Stanley wyprowadził ją z łazienki z powrotem do sypialni, zamykając za sobą drzwi.Podszedł szybko do okna i odsłonił zasłony.Na zewnątrz był ten sam krajobraz co ostatniej nocy.Deszcz, posępne mokradła, walące się budynki i dziewczyna pchająca wózek wypełniony podskakującymi ciałami.- Czy ty to widzisz? - zapytał Angie, biorąc ją pod ramię.Skinęła z bladą twarzą.- Co to jest? Co to znaczy?- Nie jestem pewien.Ale czy nie pamiętasz, co mówiła Springer? Wewnątrz Tennyson pada, ponieważ Isabel Gowdie śniła o tym, że tam zawsze padało, zanim jeszcze zbudowano dom.To samo chyba dzieje się tutaj.Sądzę, że to jest wspomnienie Isabel Gowdie o tym, jak wyglądała ta część Londynu, zanim Wojownicy Nocy złapali ją i uwięzili.Ona potrafi sprawić, że świat jej snów zaczyna istnieć naprawdę jako nasz świat.Może sprawić, że wszystkie te pola, budynki wyglądają, jakby naprawdę tam były.Może rzeczywiście tam są.Jej sny są tak cholernie silne, mają tyle realności, jakby to była najprawdziwsza rzeczywistość.- Ale jak to może być sen, jeśli ja nie śpię? - spytała Angie.- To jest sen, ale nie twój.Właśnie dlatego nie można rozeznać, czy się śpi, czy nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]