[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lordzie Garan, czynię cię odpowiedzialnym za budowę tego statku.Lordzie Zacat, otrzymasz nowe zamówienia dla Ru.Z pomocą boga On rada nasza będzie spotykała się codziennie, do samego końca.Czy jesteśmy zgodni, moi Panowie?Jeden po drugim członkowie rady skinieniem głowy poparli słowa Cesarza.Sprawa została więc postanowiona.Następny miesiąc był koszmarem, okresem niewiarygodnie ciężkim dla wszystkich spośród nas — kroki, które Kepta podjął przed śmiercią, sprawiały, że nieustannie groziły nam rebelie i bunty, tak że zajęty byłem nie tylko jako budowniczy statku, ale też jako Marszałek Cesarskiej Floty Powietrznej.Gdyby nie pomoc Anatana, na którego z każdym dniem zrzucałem coraz więcej obowiązków, nigdy nie zdołałbym wypełnić swych zadań.Młody Aholiańczyk w tym krótkim czasie spoważniał i wydoroślał.Był gotów wypełniać moje rozkazy o każdej godzinie dnia i nocy.Pomoc, jakiej mi udzielał, i sympatia, jaką go darzyłem, nie były jedynymi przyczynami, dla których starałem się, aby zawsze był przy mnie.Tylko za jego pośrednictwem mogłem otrzymywać nowe wiadomości o Thrali.Analia, jego siostra nadal była damą dworu Thrali i ciągle przebywała w otoczeniu Księżniczki.Przez cały ten miesiąc osobiście nie spotkałem Thrali ani razu.Pewnego wieczoru siedziałem samotnie w moim apartamencie, zapoznając się z raportami z Ru, zawierającymi osobiste uwagi Zacata, gdy przybył do mnie Anatan.Położył przede mną małą metalową skrzyneczkę, jedną z tych, w jakich na Krand przesyłaliśmy wiadomości.Zwój jedwabiu, który z niej wyciągnąłem, zawierał tylko jedno zadanie: „W grocie o wschodzie księżyca.”Na zwoju nie było żadnego podpisu.— Skąd to masz? — zapytałem.— Od Analii — usłyszałem krótką odpowiedź.Zrozumiawszy natychmiast, kto jest nadawcą wiadomości, szybko schowałem jedwab do kieszeni.Anatan przez dłuższą chwilę stał przy mnie, z wyrazem niezdecydowania na twarzy.— O co chodzi? — zapytałem.Rozłożył ręce w geście bezradności.— To nie jest w porządku! — zawołał i natychmiast wybiegł z pokoju.Zorientowałem się, z jakim trudem te słowa przeszły mu przez gardło.Zastanawiając się, co spowodowało jego wybuch, podszedłem do okna.Księżyc miał wzejść lada moment, dlatego moje serce już teraz biło jak oszalałe, oczekując spotkania z ukochaną.Jak błyskawica zbiegłem po schodach.Mój prywatny latacz dotknął pałacowego lądowiska po krótkim locie i kiedy zatrzymałem go w miejscu, natychmiast opuściłem kabinę i pobiegłem przed siebie, powtarzając w myślach hasła dla wartowników.W ogrodzie wiał chłodny wiatr, który sprawił, że tej nocy z taką jasnością jak nigdy uświadomiłem sobie, jaki los czeka planetę.Zadrżałem; nie wiem, z zimna czy ze strachu.O tragedii, jaka nas czeka, rozmyślałem, poszukując groty, w której już niegdyś spędziłem niezapomniane chwile z Thralą.Było wcześnie i nikt jeszcze na mnie nie czekał.Płonąc z niecierpliwości, spacerowałem w tę i z powrotem, ukryty w cieniu drzew.Na szczęście nie musiałem długo czekać.Wkrótce z cienia wyłoniła się sylwetka, którą znałem tak dobrze.— Thrala!Moje ramiona objęły ją, moje usta poszukały jej cudownie słodkich ust.Po chwili jednak moja ukochana uwolniła się z moich objęć.— Co ja zrobiłem złego, najdroższa? Przestraszyłem cię? Potrząsnęła przecząco głową i w tej chwili w blasku księżyca ujrzałem, że po jej policzkach toczą się łzy.— To wszystko moja wina, Garanie…— Pewnie jesteś zmęczona — przerwałem jej szybko.— I jeszcze zadałaś sobie trud, żeby się ze mną spotkać.Och, jaki jestem okrutny…— Nie, nie! — zawołała z rozpaczą w głosie.— Jakże mam ci to powiedzieć?Dłonie zacisnęła w piąstki, a łzy jeszcze szybciej popłynęły po jej policzkach.Trwało to długą chwilę, po której odetchnęła, jakby zapanowała nad sobą.— Garanie, nie uczyniłeś niczego, co nie byłoby prawe, piękne i dobre.Oboje będziemy o tym pamiętali, kiedy… — głos zamarł jej w gardle.Zadrżałem, gdyż w tej chwili zdałem sobie sprawę, że nie mogę już dłużej być szczęśliwym człowiekiem.— Co chcesz powiedzieć, Thralo? — zapytałem najłagodniej, jak potrafiłem.— Nie bój się, ukochana, powiedz mi to.— Garanie, nie ode mnie zależy moje życie i moje uczucia.Nie wolno mi samej wybierać własnej drogi.Postanowiono, że dla dobra Krand należeć będę do Thrana.Czuję w tej chwili całą okropność swego grzechu.Należałam bowiem do Thrana już wtedy, gdy na Drogach Ciemności wyznawałam ci miłość.Należę do niego od dnia, w którym wróciłam ze Świątyni Światła.Potęp mnie teraz, Garanie, i będziesz miał rację.Ukochany, postąpiłam wobec ciebie tak okrutnie!Czułem, jak moje ciało przeszywa chłód.— Należysz do Thrana? — zapytałem głuchym głosem.— Całym sercem?Wysoko uniosła głowę.— Nie, i nigdy tak się nie stanie.Kiedy po raz pierwszy ujrzałam cię w lataczu mojego ojca, gdy spotkały się nasze oczy, zadrżało moje serce i zrozumiałam, że nigdy nie pokocham nikogo, oprócz ciebie.Jesteś mój, Garanie, i ja należę do ciebie; jedynie okrutne prawa tego świata nas rozdzieliły.Kiedy pojęłam, że przeznaczony mi jest Thran, w nieskończoność opóźniałam przyjęcie jego oświadczyn, miałam bowiem nadzieję, że zły los jednak mnie opuści.A gdy staliśmy oboje wśród Dróg Ciemności, czując nadchodzącą śmierć, postanowiłam wyznać ci swe uczucia.Wyrwaliśmy się jednak śmierci, chociaż dla naszego wspólnego dobra powinniśmy byli zginąć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •