[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pytam, którędy?- Prawdopodobnie bagiennymi zaroślami nad rzeką - odparł Davy Crockett.- Jak to prawdopodobnie? Frunęli powietrzem? - powiódł gniewnym wzrokiem po siedzącym sztabie.- Nocna wichura zatarła ślady.Nie pomoże tu najlepszy tropiciel - odezwał się Houston.- Innej drogi ucieczki nie mieli.- Daleko nie zaszli.Pułkowniku Brown, z porucznikiem Moore’em poprowadzicie pościg.Na postronkach macie mi przywieść tutaj tę czarną zgraję.- Tak jest, generale! - wyprężyli się oficerowie.- Kapitan Taylor i McIntosh spróbują ustalić kierunek ucieczki Indian.Pośpieszcie się.Za dwa dni muszę mieć tu zbiegów.Oficerowie opuścili naradę.- Wam, Gadsen - generał zwrócił się do porucznika - powierzam funkcję dowódcy twierdzy.Obsadzicie warow,nię ludźmi i natychmiast zamurujecie tę wyrwę.Na baszcie niech zawiśnie flaga Unii.Od dziś fort Negro należy do nas, panowie.Z aprobatą przyjęli oświadczenie generała.- Wojsko przygotować do drogi.Wkrótce wyruszymy: jedni w głąb Florydy, drudzy śladami Menewy.- Podniósł się uspokojony.- Możecie odejść do swych obowiązków.U schyłku następnego dnia wróciły oddziały przetrząsające bagienne brzegi Apalachicola River i przywlokły kilkunastu czarnych niewolników, którzy, zgubiwszy się nocą wśród szuwarów, na własną rękę próbowali ucieczki.Zamknięto ich w twierdzy.Na polecenie Jacksona jednego z Murzynów poddano badaniom.Nie.wytrzymał tortur i ujawnił, że mieli spotkać się w wioskach Kriksów nad Coosa River.Kiedy Taylor i McIntosh wrócili, nie ustaliwszy kierunku ucieczki Indian, generał machnął bez gniewu ręką, mówiąc:- Wiem, dokąd pojechali.Szykujcie się do drogi.Eaton korzystając z uprzejmości Jacksona otrzymał oddział dragonów jako eskortę i nająwszy White’a i Bowiego za przewodników, postanowił wyruszyć z O’Neill do portu Mobile, skąd mieli statkiem popłynąć do Waszyngtonu.Podróż poprzez sawanny, puszcze i pasmo Gór Błękitnych była zbyt uciążliwa, a przede wszystkim niebezpieczna.Pożegnawszy i”1 oficerów i żołnierzy, z którymi się zaprzyjaźnił, dosiadł wierzchowca.Kiedy kawalkada mijała obozowisko, Peggy wyciągając rękę zawołała:- Patrz, John, tam jest Man-tay-o!Eaton pobiegł wzrokiem we wskazanym kierunku.Rzeczywiście.Obok McIntosha stał Indianin o zeszpeconej twarzy i złożywszy dłoń na piersi, zdawało się, milcząco żegnał odjeżdżającą.- Ten koło Metysa?- Yes.- Gdyby cię skrzywdził, miła - Eaton odwrócił się do O’Neill - zapłaciłby życiem.Ale skoro jesteś zdrowa i cała, wobec tego zapomnijmy.Wcześniej czy później zginie.Oni wszyscy skazani są na zagładę.Kłusując objeżdżali warownię.Peggy nagle zdarła konia i z pobladłą twarzą patrzyła na wieżyczkę twierdzy, skąd obserwowała z Wenoną morze, a teraz flanki tej baszty obwieszone były ciałami.- John, co się stało? - spytała nienaturalnym głosem.Eaton przygryzł wargi.Siląc się na spokój, odparł:- Nic, kochanie.Generał ukarał zbuntowanych Murzynów.- Kazał ich powiesić?- Tak.- Nawet rannych?- Jedźmy, czeka nas daleka droga.Peggy opuściła głowę.Nie mogła zrozumieć okrucieństwa plantatorów Południa.Andrew Jackson powierzył dowództwo nad częścią swej armii generałowi Aaronowi Burrowi, polecając mu pod pozorem poszukiwania zbiegłych niewolników zajmować hiszpańskie forty i osiedla.Przewodnikiem po bezdrożach Florydy został Davy Crockett.Sam generał z pozostałym wojskiem skierował się na północ, gdzie leżały kriksańskie wioski Menewy.Marsz był daleki.Wiódł przez dziewicze sawanny nie tknięte ostrzem pługa, przez rozśpiewane ptactwem i szumiące bory, poprzez koryta rzek i strumieni, by wreszcie w pobliżu ujścia Coosa do Alabamy River skończyć się dłuższym odpoczynkiem.Okolica była przepiękna.Malownicze wzgórza pokryte lasami ciągnęły się aż do potężnych masywów Appalachów rysujących się na północo-wschodzie.W głębokich dolinach płynęły bystre rzeki.Ze skalistych zboczy wytryskiwały kryształowo czyste źródła dające początek burzliwym potokom pełnym złocistosrebrnych ryb.Lasy roiły się od zwierza.Sam Houston i William McIntosh, jako znawcy terenu, z kilkoma ludźmi wyruszyli na przeszpiegi.Natomiast wojsko odpoczywało i czekając na ich powrót skracało sobie czas łowieniem ryb, chwytaniem w sidła ptaków i zwierząt (generał zabronił strzelania, aby nie zdradzić miejsca pobytu) i snuciem przy wieczornych ogniskach przedziwnych opowiadań.Któregoś dnia wrócili zwiadowcy, przynosząc wieści, że w wiosce nad górnym biegiem Coosa River znajduje się Bob Catala z garstką Murzynów i niewielka grupa indiańskich wojowników, nie licząc dzieci, kobiet i starców, a nad Tallapoosa River odpoczywa Menewa z zastępami zbrojnych.Podobno ściągają tam wojownicy z okolicznych szczepów i rodów, bo wódz przygotowuje się do nowej wyprawy przeciw Unii.Jackson długo układał plan uderzenia.Rozumiał, że przegrać mu nie wolno, bo inaczej wojna będzie przeciągać się dalej, a czas był najwyższy, by rozgromić indiańskie siły i zmusić wodzów do posłuszeństwa.To jeden z podstawowych warunków dokonania aneksji Florydy i otwarcia osadnikom drogi na Południe.- Panowie - mówił pewnym siebie głosem - musimy zrealizować hasło „czerwonej pałki”.Nie wolno nam popełnić błędu.Oświadczam, że za wybitne zasługi w bitwach czekają was wysokie nagrody.Jestem upoważniony przez prezydenta Unii do awansowania nawet do stopni generałów.Okażę się hojny, jeśli nie zawiedziecie mych nadziei.- Zrobił dłuższą przerwę, aby mogli dobrze uzmysłowić sobie znaczenie jego słów, potem instruował dalej: - McIntosh poprowadzi mnie nad Tallapoosa River, natomiast pułkownik Scott i Coffee, kapitanowie Taylor i Hammond, porucznik Moore, zwiadowca Houston i trzystu dragonów uda się nad Coosa.Musicie schwytać Boba Catalę, a wieś zdziesiątkować.Po wykonaniu zadania spotkamy się w tym miejscu.Zgoda, panowie?- Well.- Wyruszajcie dzisiaj, ja jutro.W razie nieprzewidzianego zagrożenia wysyłamy do siebie gońców.Sam Houston, Zachary Taylor i Van Moore prowadzili jazdę.Dwaj pułkownicy jechali w środku kolumny, a na tyłach czuwał Pat Hammond.Posuwali się ostrożnie.Górzysty teren utrudniał drogę.Trzeba było zachowywać absolutną ciszę.Po kilku dniach podróży Houston zatrzymał jeźdźców.O pół mili przed nimi znajdował się cel ich wyprawy.Bez rozniecania ogni przetrwali noc i wczesnym brzaskiem rozdzieleni na grupy podeszli do wsi z dwóch stron, następnie rozwijając szeregi otoczyli śpiącą jeszcze osadę.Hammond i Houston z kilkoma żołnierzami wychynęli z leśnych zarośli, kierując się do wsi.Zostali dostrzeżeni, bo chłopcy rozbiegli się po wigwamach.Z chat poczęły wyglądać wystraszone twarze kobiet.Naprzeciw białych wyszła uzbrojona gromada wojowników prowadzonych przez i krępego mężczyznę z piórem orła w czuprynie.Zatrzymawszy się w pewnej odległości, czerwonoskóry odezwał się z wyraźną niechęcią:- Czego Miczi-malsa szukają u Kriksów?Hammond, bacznie rozglądając się wokoło, odparł:- Witam czerwonych braci.Szukamy zbiegłych niewolników.- Nie ma ich tutaj.- Mój brat kłamie.Są u was.Ciemne źrenice Indianina zadrgały.Twarz pozostała bez wyrazu.Odrzekł spokojnie:- Jeśli Miczi-malsa potrzebują pożywienia, wigwam Orlego Pióra stoi l otworem, jeśli chcą ugasić pragnienie, squaw przyniesie klonowy napój.- Nie przyszliśmy tu jeść - szorstko przerwał kapitan.- Ukrywacie Boba Catalę.Musicie wydać go w nasze ręce wraz z towarzyszącymi mu niewolnikami.Wtedy odjedziemy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]