[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kieby te dzieci, to śmiech, to płacz, to złoście iwyrzekania ! Loboga !Mamrotał przypinając się do roboty, że wnet zapomniał o całym świecie.I już tak pracował dzień w dzień, o pierwszym świcie się zrywał i wracał póznym wieczorem, że częstogęby nie ozwarł do nikogo przez cały dzień, jadło przynosiła mu Tereska albo kto drugi, gdyż Nastusiaodrabiała przy księżych ziemniakach.Zrazu zaglądał do niego ten i ów, ale że nierad był pogwarom, to jeno z dala poglądali dziwując sięjego niestrudzonej pracy.- Kwarda jucha! Kto by się to był spodział - mruknął Kłąb.- A bo to nie Dominikowe nasienie! - wykrzyknął ze śmiechem ktosik drugi, ale Grzela, któren go odsamego początku pilnie obserwował, rzekł:- Prawda, że haruje kiej wół, ale trza by mu zdziebko ulżyć.- Juści, sam nie uradzi, trza by, wart tego! - przytwierdzali, jeno co nikto się nie pokwapił napierwszego, wyczekując, jaże sam poprosi.Ale Szymek nie prosił, ani mu to w głowie postało, więc też któregoś dnia srodze się zdumiałdojrzawszy jakiś wóz jadący ku niemu.Jędrzych powoził i już z dala krzyczał wesoło:- Pokaż, kaj mam podorywać! Dyć to ja!Szymek dopiero po długiej chwili uwierzył oczom.- %7łeś się to ważył, no, spierą cię, chudziaku, obaczysz.- A niechta! a jak me spierą, to już całkiem do ciebie przystanę.- I sameś to umyślił mi pomagać?- A sam! Dawno chciałem, jenom się bojał, pilnowali me i zrazu Jagusia też odradzała - rozpowiadałszeroko, bierąc się do roboty, że już razem orali cały dzień, a odjeżdżając obiecał przyjechać jeszcze inazajutrz.I przyjechał równo ze słońcem, a Szymek zaraz obaczył jego poliki zdziebko posinione, ale spytał siędopiero przed wieczorem:- Silne piekło ci zrobili?- I.ślepi, to im niełacno me zmacać, a sam przeciek pod pazury nie wlezę - powiadał jakośmarkotnie.- A Jagna cię nie wydała?- Jagusia przeciek nie stoi nam na zdradzie.- Póki jej cosik do łba nie strzeli, kto to wyrozumie kobiety! - westchnął żałośnie i wzbronił mu więcejprzyjeżdżać.- Sam se już dam radę, pomożesz mi pózniej przy siewach.I znowu ostał sam, i robił niestrudzenie kiej ten koń w kieracie, nie bacząc na utrudzenie ni na żar, dniebowiem szły takie gorące, rozprażone a duszne, że ziemia pękała, wody wysychały, trawy żółkły, azboża stały ledwie już żywe w owej piekielnej pożodze, pola robiły się puste i głuche, gdyż nie sposóbbyło wytrzymać przy robocie, prosto żywy ogień lał się z nieba i słońce wyżerało ślepie.Zbielałe, mętneniebo wisiało kieby ta ognista, rozdrgana płachta, obtulająca wszystką ziemię taką spieką, że ni wiatersię poruszył, ni zaruchały się drzewa, ni ptak zaśpiewał lebo głos ludzki się kaj zerwał, a co dniajednako ze wschodu na zachód wędrowało słońce siejąc nieubłaganie ogień i posuchę.A i Szymek co dnia jednako stawał do roboty, nie dając się spędzić upałom, że nawet już noceprzesypiał na polu, bele jeno czasu nie mitrężyć, aż go Mateusz hamował w onej zajadłości, ale murzekł krótko:- W niedzielę se odpocznę!Jakoż w sobotę wieczorem przyszedł do chałupy, ale tak przemordowany, iż zasnął przy misce, anazajutrz spał prawie cały dzień, bo dopiero na odwieczerzu zwlókł się był z barłogu i przybrawszy sięodświętnie zasiadł przed kopiastymi michami; chodziły też kole niego kobiety kieby kole tej ważnejosoby, często dokładając i bacząc na każde skinienie, on zaś, nałożywszy się do syta, pasa popuścił,kości rozprostował i huknął wesoło:- Bóg zapłać, matko! A tera chodzma się zdziebko poweselić!I ruszył z Nastusią do karczmy, a za nimi Mateusz z Tereską
[ Pobierz całość w formacie PDF ]