[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszakwięksi dygnitarze Rzeczypospolitej przyczyniali się do jej zguby! Prawda! Przyznawał w du-szy, lecz do Konopki miał takie wątpliwości, aż się przeżegnał i uderzył w piersi ze skruchą,odpędzając podejrzenia.Więc aby się pozbyć tych udręczeń, wszedł do traktierni Poltza naPodwalu, naprzeciw pałacu Igelstr�ma położonej.Nie znalazł tam żadnego z kamratów, tylkow kącie przepijali do siebie jakieś skryby z ambasadorskiej kancelarii.Napił się piwa dlaochłody i wyszedł, ale na ulicy dopędził go przyjaciel z czasów młodości, niejaki Karski,przez traiczne przygody zabrany przez Moskalów, przymuszony na prawosławie i aktualniezatrudniony w tajnej kancelarii ambasadora; przez niego to miewał pierwszorzędnej wagiostrzeżenia. Jasiu! zaszeptał Karski wyprowadzając go na ulicę mam ci coś do powiedzenia. Wstąpmy gdzie na kieliszek, na ulicy nieprzezpiecznie obejrzał się na przechodniów. Muszę wracać do kamratów, żeby się czegoś nie domyślili, wyszedłem niby to z potrze-bą.Przyjdę do ciebie trochę pózniej; żeby mnie tylko kto nie zobaczył. Masz, babo, kaftan! Akuratnie dzisiaj u mnie generalne zebranie cechmistrzów i starszejczeladzi! Masz coś ważnego? Od czego pewnie zależy twoje życie i twoich dzieci! powiedział mu w samo ucho. Jezus Maria! Pewnie nowe aresztowania! Nogi się pod nim ugięły z przerażenia. Coś grozniejszego! Koło dziesiątej przylecę i opowiem.Ma mnie nikt nie widzieć. Mój wiernik będzie czekał w sieniach i zaprowadzi cię prosto na górę!Karski powrócił do traktierni, a majster mocno sfrasowany i zaniepokojony szedł Podwa-lem, sapiąc z udręczeń i co chwila przystając.Nie poznawał nawet znajomych. Siarczyste pioruny z tym ciągłym strachem.Człowiek jak ten szarak głowy się boja wy-ściubić przed psami! medytował ze złością. Ciągle proszę zaczynać, sprać to tałałajstwo iwygonić na cztery wiatry! Raz kozie śmierć! Kunktatory, psiekrwie! Co to może być? Groz-niejsze od aresztowania! Jakoś ckliwo zrobiło mu się na sercu i w gardle tak zaschło, żeprawie mimo woli pociągnął do szynkowni przezwanej Indią , na rogu Podwala i Wąskiej.Szynkownia była w piwnicy i schodziło się do niej po kilkunastu stopniach.Parę izb niskich,licho oświetlonych zapełniały tłumy, zwłaszcza w środkowej, najobszerniejszej, gdzie wyda-wano jadła i napitki, było jakby nabite głowami, a co chwila zrywały się oklaski, śmiechy itakie dzikie wrzaski, aż chybotały się światła łojówek, pozatykanych w żelazne wilki na ścia-nach.Majster zaledwie docisnąwszy się do drzwi zajrzał tam i stanął jak wryty.Barani Kożuszek stał na ławie i recytując jadowite, podburzające wierszyki, zabawiał tłu-my obcinaniem na gilotynce głów swoim kukiełkom. Jeśli mnie oczy nie zwodzą, to dziad spod Krakowskiej Bramy? Tenci sam! Przysala, że niech go drzwi ścisną! odparł jakiś sąsiad. Aż dziwno, iż mu to przechodzi bezkarnie wyrzekł ktoś drugi. Dobrze gada, niech ciemni przejrzą, jakich to mają panów! dorzucił kto inny. A niechby sobie plótł na uciechę głupich warknął gniewnie Kiliński niespełna rozu-mu, wiadomo! Ale on i na królewską osobę powstaje! O, właśnie rozpoczyna! Milczeć, szoł-dro jedna, skurczybyku! wrzasnął nie mogąc już wytrzymać. Raz temu potrzeba koniecpołożyć.Zniewaga majestatu! Nauczę ja cię moresu! zawrócił nagle. Gdzież to aspanowi.tak pilno? pytał ktoś, wyraznie zapierając mu drogę. Diabli komu do tego! odrzucił porywczo i siłą utorowawszy sobie drogę wyszedł zszynkowni i ruszył w stronę Nowomiejskiej Bramy.Nie ubiegł jednak nad kilkanaście kro-ków, gdy go opadły jakieś draby z groznymi minami.97 Majster leci po marszałkowskich! Panu majstrowi nie w smak Barani Kożuszek? Radzępo dobroci, nie wtykaj nosa, gdzie nie dasz grosza! gadał mu jakiś. A to co? Napaść na gładkiej drodze! Precz mi, bo pożałujecie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]