[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odetchnąłem z ulgą, gdy wtem usłyszałem za sobą okrzyk:– Hej, obywatelu! Ty z brodą!Obejrzałem się.– Tak, tak.Ty!Zobaczyłem, że wyciągnął z urny moją tabliczkę i trzymał ją w górze.– Pomyliłeś się, obywatelu! – Zaśmiał się.– Wśród kandydatów nie ma nikogo o imieniu Nemo!Wzruszyłem ramionami i odparłem:– Mimo to na niego właśnie głosuję.Meto nie chciał mi powiedzieć, na kogo głosował, tłumacząc, że wybory są tajne, ale bez trudu domyśliłem się tego, widząc jego srodze zawiedzioną minę, kiedy ogłoszono, że nasza centuria wybrała Silanusa.W taki sposób doznał pierwszego rozczarowania jako rzymski wyborca.Rozczarowanie było jeszcze bardziej gorzkie dla wielu wśród zgromadzonego pod Villa Publica tłumu, kiedy po południu oznajmiono, że głosy centurii klasy piątej i wolnych najuboższych nie są już potrzebne.Wybory wygrali Silanus i Murena.Optymaci utrzymali kontrolę nad konsulatem.Katylina po raz drugi w ciągu dwóch lat poniósł wyborczą porażkę.Wszędzie wokoło pośród ogólnego aplauzu słyszałem ciche przekleństwa, a nawet krzyki rozpaczy i nagle odczułem, że atmosfera jest napięta.Silanus i Murena wystąpili na podium wraz z Cyceronem i Antoniuszem.Zgodnie z tradycją, konsulowie elekci mieli wygłosić krótkie przemówienia do zgromadzonych, ale kiedy Murena wyszedł naprzód, jego głos utonął w nagłej wrzawie.To Katylina ukazał się w bramie Villa Publica.Gdyby sądzić po reakcji tych najbliższych niego, okazałoby się, że wychodzi jako zwycięzca, a nie dwukrotnie pokonany.Jego zwolennicy rzucili się ku niemu z wiwatami, ze łzami, wyciągając ręce, by go dotknąć, i skandując unisono jego imię.On sam zachowywał stoicki spokój, maszerując równym krokiem z zaciśniętymi ustami i patrząc wprost przed siebie.Cycero spoglądał za nim z podium także z zaciśniętymi ustami, na których jednak błąkał się słaby uśmiech.Po odejściu Katyliny Murena i Silanus mogli w końcu przemówić.Ich wypowiedzi były, jak się można było spodziewać, banalne, a kwitujące je oklaski mało entuzjastyczne.Następnie Cycero zapowiedział, że niezwłocznie rozpoczną się wybory pretorów.Byłem nawet gotów zostać i głosować na swego przyjaciela Rufusa, ale Meto nagle stracił serce do demokracji i oznajmił, że nauczył się dosyć jak na jeden dzień.Wysunęliśmy się z tłumu i ruszyliśmy z powrotem przez opustoszałe teraz uliczki Subury.W domu Bethesda zauważyła, że Meto wydaje się niezwyczajnie zamknięty w sobie i markotny.Przypisała to jednak naturalnej depresji, jaka nadchodzi na drugi dzień po tak wielkim wydarzeniu jak świętowanie osiągnięcia wieku męskiego; ja jednak wiedziałem, że rozczarowanie Metona wynika z o wiele głębszej przyczyny.ROZDZIAŁ XXIITego wieczoru nie było wspólnej kolacji; każdy na własną rękę myszkował po kuchni, wybierając, co mu pasowało z wczorajszych dań.Upał rozleniwił wszystkich domowników, niewolnicy snuli się przy swoich zajęciach i nawet Bethesdzie było za gorąco, by ich za to besztać.Samo słońce jakby się rozleniwiło i wisiało nad horyzontem dłużej niż zwykle, zanim w końcu zaszło.Niebo zmieniło kolor na głęboki, ciemny błękit.Meto poszedł do swego pokoju, Diana przytuliła się do matki w naszej sypialni i drzemała na sofie, Eko z Menenią zniknęli w innym pokoju na tyłach domu, by oddać się temu, czym tam młodzi małżonkowie zwykli się zajmować w upalne i duszne letnie wieczory.Zostałem w ogrodzie, co świetnie odpowiadało mojemu nastrojowi.Na nieboskłonie zaczynały już się pojawiać pierwsze gwiazdy, kiedy Belbo zaanonsował przybycie gościa.– Do Ekona? – spytałem przekonany, że mój starszy syn na pewno nie życzy sobie w tej chwili żadnych odwiedzin.– Nie, on chce się widzieć z tobą, panie.Ale nie podoba mi się to.– A to dlaczego?– Za dużo ma z sobą eskorty, co najmniej tylu, ile palców u rąk, w dodatku wszyscy mają sztylety, i to w rękach, nie w pochwach.Serce zabiło mi żywiej.Cóż ja znowu, na Jowisza, takiego zrobiłem? Czemu nie zostawią mnie w spokoju?– Kim jest ten gość, Belbonie?– Nie jestem pewien, panie.Nie podał imienia, a że stał za swymi ludźmi, nie mogłem dojrzeć jego twarzy.Chociaż widziałem purpurę na jego todze.– Tak? – Ściągnąłem usta zdziwiony.– I sam jest też uzbrojony.W każdym razie nosi zbroję.Widziałem pod togą coś jakby napierśnik.– Rozumiem.Tak, Belbonie, myślę, że najlepiej będzie, jak go przyjmę.Ale poproś go, by zostawił swą eskortę na ulicy.W tym domu nie ma się czego obawiać.Belbo odszedł, a w chwilę później w ogrodzie zjawił się Marek Tulliusz Cycero.– Gordianusie! – przywitał mnie z ciepłym spojrzeniem, jakbym był jego dawno niewidzianym przyjacielem albo niezdecydowanym wyborcą.– Tak dawno się nie widzieliśmy!– Nie tak dawno.Widziałeś mnie wczoraj w drodze na Arx.– Nie liczyłbym tego, biorąc pod uwagę okoliczności, prawda? Jeśli wczoraj byłem szorstki i nieprzystępny.cóż, mam nadzieję, że mnie rozumiesz.Nie mogłem potraktować cię tak, jak powinienem i jak potraktuję, kiedy to wszystko się skończy.– „To wszystko”?– Wiesz, co mam na myśli.– Wiem?– Gordianus.Trudny, jak zawsze – powiedział tonem delikatnej przygany.– Czego ode mnie chcesz, Cyceronie?– I tak bezpośredni!– Nie jestem oratorem, jak ty.Muszę powiedzieć to, co chcę powiedzieć.– Ach, Gordianusie! Jesteś pewnie wciąż zmęczony po tak długiej i ciężkiej podróży z twego pięknego gospodarstwa.Musisz się tu czuć nieswojo, z dala od pól i porykiwania wołów.Wiem, jak Forum potrafi wyczerpać człowieka.wierz mi, dobrze to wiem! Nie mówiąc już o przejściach związanych z wyborami.Ale poszły dobrze, nie sądzisz?– Dla tych, co je wygrali.– Dziś wygrał Rzym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]