[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z małego okna roztaczał się widok na podobny, brzydki budynek.Nie powiedziano nic o opłatach.Może był gościem miasta7 W ogóle nic mu nie powiedziano.Wydawało się, że został zaakceptowany.Ponure przepowiednie Jijibhoia, że natych­miast zostanie rozszyfrowany, nie sprawdziły się, podobnie jak ostrzeżenia Dolorosy, że złapią go, zanim upłynie dzie­sięć minut.Był w Zimnym Mieście Zioń już ponad pół go­dziny.Jeszcze go nie złapali.*- Jedzenie nie jest dla nas ważne - powiedział Dolo-rosa.- Ale przecież coś jecie?- Oczywiście, jemy, ale to nie jest ważne.Dla Kleina jednak było ważne.Nie potrzebował nic wy­szukanego, ale chciał coś zjeść.Potrzebował coś zjeść trzy razy dziennie.Był głodny.Zadzwonić na obsługę? W tym mieście nie było obsługi.Zwrócił się do ekranu informa­cyjnego.Przypomniał sobie zasadę wpajaną mu przez Dolo-rosę: nigdy nie zadawać bezpośredniego pytania.Nie doty­czyło to chyba ekranów informacyjnych, a tylko innych zmarłych.Nie musiał przestrzegać zasad dobrego zachowa­nia w rozmowie z komputerem.Głos odpowiadający z ekra­nu może jednak wcale nie był głosem komputera.Postano­wił zatem stosować ten sam styl rozmowy, jaki preferowali zmarli we wzajemnych stosunkach.- Kolacja?- W kantynie.- Gdzie?- Czwarta Centralna - odpowiedział ekran.Czwarta Centralna? Dobrze.Znajdzie drogę.Przebrał się l ruszył wyłożonym plastikiem korytarzem w kierunku wyjścia.Zapadła już noc.Płonęły lampy uliczne.Po zmroku brzydota miasta nie była aż tak widoczna i było nawet coś pięknego w brutalnej regularności ulic.Ulice były jednak nie oznakowane i opuszczone.Klein szedł bez celu przez dziesięć minut w nadziei, że spotka kogoś idącego do kantyny przy Czwartej Centralnej.Kiedy jednak wreszcie spotkał kogoś, a była to wysoka, pełna god­ności starsza kobieta, nie mógł zdobyć się na zadanie jej pytania (nigdy nie zadawać bezpośrednich pytań, nigdy nikogo nie dotykać).Szedł za nią w milczeniu przez chwilę, dopóki nie skręciła i nie weszła do któregoś z domów.Przez dalsze dziesięć minut znowu błąkał się samotnie.To głu­pio - pomyślał.Przecież martwy czy żywy jestem przy­jezdny.Należy mi się jakaś pomoc.Może Dolorosa chciał tylko skomplikować sytuację? Za następnym rogiem Klein dostrzegł mężczyznę kryjącego się przed wiatrem i zapala­jącego papierosa.Podszedł do niego śmiało.- Przepraszam, ale.Tamten spojrzał na niego.- Klein? Tak, oczywiście! To i ty przeszedłeś na tę stronę!Był to jeden z towarzyszy Sybille z Zanzibaru.Ten ostry facet o bystrym spojrzeniu.Mortimer.Członek jej pseudo-rodzinnej grupy, czy jak się to nazywało.Klein patrzył na niego niechętnie.To musiała być ta chwila, kiedy jego oszustwo zostanie wykryte.Minęło zaledwie sześć tygodni, kiedy rozmawiał z nim w ogrodach hotelowych w Zanzibarze.Chyba za mało, żeby umrzeć, zostać ożywionym i przygotowanym do nowego życia.Minęła jednak dłuższa chwila, a Mortimer nic nie powiedział.Wreszcie Klein odezwał się pierwszy.- Dopiero co przyjechałem.Pablo zaprowadził mnie na kwaterę, a teraz szukam kantyny.- Na Czwartej Centralnej.Właśnie tam idę.Masz szczę­ście.Żadnego śladu podejrzenia.Może jedynie ten nieuchwytny uśmieszek świadczył, że domyślał się, iż Klein nie był tym, za kogo się podawał (pamiętaj, że dla zmarłego cały wszech­świat jest sztuczny; to tylko żart).- Czekam na Neritę - powiedział Mortimer.- Możemy razem pójść na kolację.- Zostałem ożywiony w Zimnym Mieście Albany - po­wiedział Klein.- Właśnie stamtąd jadę.- To fajnie - zgodził się Mortimer.Nerita Trący wyszła z pobliskiego budynku.Szczupła, wysportowana kobieta około czterdziestki z krótko przy­strzyżonymi, rudymi włosami.- To jest Klein - powiedział Mortimer, gdy zbliżyła się.- Spotkaliśmy go na Zanzibarze, a teraz przyjechał z Albany po ożywieniu.- Sybille się ucieszy.- Czy ona jest tutaj? - wybełkotał Klein.Mortimer i Nerita wymienili porozumiewawcze spojrze­nia.Klein czuł się zmieszany.Nigdy nie zadawaj bezpośred­nich pytań.Cholerny Dolorosa!- Wkrótce ją zobaczysz - powiedziała Nerita.- Idziemy na kolację?*Kantyna była urządzona mniej surowo, niż Klein ocze­kiwał.Była to całkiem przyjemna restauracja rozmieszczona na czterech czy pięciu poziomach rozdzielonych ciemnymi, lśniącymi kotarami tworzącymi wydzielone pomieszczenia.Tworzyło to ciepły, bogaty nastrój tropikalnej miejscowości wypoczynkowej.Żywność pochodząca z automatów serwują­cych w formie gotowych dań była bez smaku i stanowiła przykry kontrast.To tylko żart, przyjacielu, to tylko żart.Okazało się, że był mniej głodny, niż wydawało mu się w hotelu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •