[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A na końcu ścieżki spotkał starego człowieka.Staruszek siedział na niewielkim głazie, tkwiącym w przybrzeżnym mule, i trzymał na kolanach bambusową wędkę.Cuchnąca fajka sterczała pomiędzy dwutygodniowym siwiejącym zarostem, a gliniany dzban zatkany kaczanem kukurydzy zamiast korka stał obok niego, w zasięgu ręki.Sutton usiadł ostrożnie na brzegu nie opodal głazu i napawał się chłodem cienia rzucanego przez drzewa i krzewy, jakże przyjemnym po okrutnym żarze słońca w miasteczku oddalonym zaledwie o kilka prętów od tego miejsca.- Złowił pan coś? - zapytał.- Nie - odparł staruszek.Pykał fajkę i Asher przyglądał się temu w pełnym fascynacji milczeniu.Można by przysiąc, powiedział sobie w duchu, że jego splątany zarost płonie.- Wczoraj też niczego nie złowiłem - oświadczył starzec.Wyjął fajkę z ust wolnym, pełnym namysłu gestem i ze skoncentrowaną miną splunął w sam środek rzecznego wiru.- I przedwczoraj też nic - dodał.- A chciałby pan złowić? - spytał Sutton.- Nie - odparł dziadek.Opuścił rękę, podniósł dzban, wyciągnął kaczan kukurydzy i starannie wytarł szyjkę naczynia brudną ręką.- Łyknij pan - zaproponował, podając dzbanek.Sutton wziął naczynie i, patrząc na brudną dłoń, poczuł, że go mdli.Ostrożnie jednak podniósł je do ust.Płyn chlusnął mu w usta i spłynął w głąb gardła.Przypominał zaprawiony gorczycą płynny ogień, z uzupełniającym bukiet lekkim posmakiem siarki.Asher oderwał dzbanek od warg i odstawił go na bok.Siedział z szeroko otwartymi ustami, aby je ochłodzić i usunąć z nich koszmarny smak.Stary człowiek zabrał naczynie, a Sutton otarł łzy spływające mu po policzkach.- Nie jest taki, jaki powinien być - oznajmił przepraszającym tonem staruszek.- Ale nie mam czasu się z tym bawić.Pociągnął łyk, wytarł usta grzbietem dłoni i sapnął z zadowoleniem.Przelatujący nie opodal motylek padł martwy na ziemię.Dziadek wysunął nogę i odepchnął go.- Słabiak - oświadczył.Odstawił dzban i zatkał go korkiem.- Jesteś pan obcy, no nie? - zapytał.- Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek tu pana widział.Asher skinął głową.- Szukam kogoś, kto się nazywa Sutton.John H.Sutton.Staruszek zachichotał.- Starego Johna, co? Razem wyrastaliśmy.Najsprytniejszy drań, jakiego kiedykolwiek znałem.Nie dałbym za starego Johna nawet złamanego centa.Poszedł na prawo i skończył nauki.Ale nic z tego nie miał.Siedzi teraz na swojej farmie za rzeką, tam na łańcuchu wzgórz.Zerknął na przybysza.- Nie jesteś pan jakimś jego krewniakiem, co?- No cóż - odparł Asher.- Niezupełnie.W każdym razie niezbyt bliskim.- Jutro będzie czwarty - oznajmił staruszek.- Pamiętam, jak kiedyś czwartego wysadziliśmy razem z Johnem dren w dolinie Campbella.Znaleźliśmy trochę dynamitu, którego drogowcy używali do wysadzania przeszkód.Przyszło nam do głowy, że huk będzie większy, jak to zamkniemy.Napchaliśmy więc dynamitu do rury po drenie i zapaliliśmy długi lont.Panie, ale rypnęło.Pamiętam też, jakie manto spuścili nam za ten wyczyn nasi ojcowie.Prosto w dziesiątkę, pomyślał Sutton.John H.Sutton jest tam, za rzeką, a jutro jest czwarty lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku, tak jak napisał w liście.I nawet nie musiałem pytać.Stary sam mi o wszystkim opowiedział.Żar słońca odbijał się od powierzchni rzeki, ale tu, pod drzewa, docierała zaledwie znikoma jego część.Po wodzie płynął liść, na którym siedział konik polny.Owad próbował skoczyć na brzeg, ale mu się nie udało - porwał go prąd i połknął.- Nie miał najmniejszej szansy - orzekł starzec.- Mówię o pasikoniku.Najzłośliwsza rzeka w całych Stanach Zjednoczonych, ta stara Wisconsin.Nie można jej ufać.Dawno temu usiłowali puszczać po niej parowce, ale im się nie powiodło, bo w miejscu, w którym jednego dnia był tor wodny, następnego znajdowała się mielizna.Prąd strasznie przesuwa piasek.Kiedyś facet z rządu napisał o niej raport.Uznał, że jedynym sposobem na wykorzystanie Wisconsin do żeglugi byłoby ją przykryć i zacementować.Z góry dobiegł łoskot samochodów przejeżdżających przez most.Sapiąc i zgrzytając, przetoczył się długi pociąg towarowy przemierzający całą dolinę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]