[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było jej już tyle, że dywanik poruszał się jak podmywany, a zarazem światło za drzwiami zgasło.Siedziałem pochylony, patrząc wielkimi oczami na to, co się działo z sy ropo watą, metaliczną cieczą.Rozpadała się na mikroskopijne kropelki, całymi grudami krople te sklejały się w rodzaj grzyba, a potem spuchło to niby rosnące ciasto i tężejąc podnosiło się w górę.Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że to sen, rzekłem sobie, mimo jednak tak kategorycznego ustalenia nie miałem najmniejszej ochoty dotknąć bosą stopą owej rtęci, ogłupiały, a zarazem nie tyle nawet zdziwiony, co jakby pełen satysfakcji, że termin “żywe srebro" tak dobrze odpowiada owemu zjawisku.Gdyż TO istotnie poruszało się jak coś żywego, ale nie zamierzało stać się ani rośliną, ani zwierzęciem, ani już sam nie wiem jakim rodzajem monstrum, bo to przemieniało się w pusty kokon, w coraz bardziej człekokształtny pancerz, a raczej nieporządnie wykonany odlew pancerza ze sporymi dziurami, ziejący z przodu podługowatą szczeliną; kiedy, ale daleko później, usiłowałem sobie odtworzyć w pamięci ową metamorfozę, za najlepsze przybliżenie uznałem rodzaj odwróconego filmu: jakby ktoś najpierw sporządził dziwaczną odmianę zbroi, a potem poddał ją działaniu wysokiej temperatury, aby stopiła się w płynny metal, tyle że działo się to w moich oczach na odwrót.Najpierw płyn, potem wyrosłe z niego wydrążone ciało, bo to jednak nie było pancerzem, już nie lśniło, lecz matowiało i przypominało wielki manekin, rodzaj wystawowej lalki, z głową bez włosów, z twarzą bez ust i nosa, chociaż z okrągłymi otworami miast oczu, i wreszcie poczęła się z tego w moim zamęcie robić kobieta nadnaturalnej wielkości, źle mówię, pusty w środku i ziejący, bo otwarty jak szafa, posąg kobiecy, który, niech mnie diabli wezmą, wydzielał z siebie odzież, najpierw bowiem pokrył się bielą, jak bielizną, potem pojawiła się na tej bieli jasna zieleń sukni, i już uspokojony tym, że to na pewno mi się śni, wstałem z łóżka i zbliżyłem się do widziadła.Wtedy suknia z zielonej zrobiła się znów biała, przypominając szpitalny kitel, a twarz coraz dokładniej się formowała.Jednocześnie na głowie zakrył jasne włosy biały pielęgniarski czepek w otoku karminowej aksamitki.Już dość tego, postanowiłem, trzeba się zbudzić, bo zbyt idiotycznie mi się śni, ale nie chciałem dotknąć wyśnionego stworzenia.Patrząc dokoła, widziałem cały pokój w świetle lampy z nocnego stolika, biurko, zasłonę, foteliki, niezdecydowany stałem długą chwilę, aż znów popatrzyłem na zjawę.Była bardzo podobna do pielęgniarki Didy, którą nieraz widywałem w ogrodzie i u doktora Housa, lecz znacznie od niej większa i wyższa.Powiedziała: “Wejdź do mnie, to wyjdziesz stąd, weźmiesz toyotę doktora, wyjedziesz, bo brama jest otwarta, tylko ubierz się najpierw i weź pieniądze, kupisz sobie bilet i polecisz od razu do Tarantogi.No, nie stój jak bałwan, jako pielęgniarki nikt cię nie zatrzyma." “Ale ona jest większa od ciebie." wybełkotałem, osłupiały nie tylko od jej słów, ale od tego, że wcale nie mówiła ustami.Głos dobywał się z jej ciała, które razem z białym płaszczem rozwarło się tak, żem doprawdy mógł wejść do środka.Inna rzecz, czy należało to zrobić? Nagle zacząłem bardzo sprawnie myśleć, w końcu to chyba nie musiał być sen, skoro istniała technika molekularnej telefery styki, toż sam jej doświadczyłem, może była to rzeczywistość? Lecz w takim razie kto wie, czy nie pułapka?- Wielkość nie ma w nocy znaczenia.Przestań się guzdrać! Ubieraj się, weź tylko czeki - powtórzyła.- Ale dlaczego mam stąd wiać i kim właściwie jesteś? - spytałem, chociaż jednocześnie począłem się ubierać, nie, abym rzeczywiście zamierzał wdać się w to nieoczekiwane przedsięwzięcie, lecz ubrany czułbym się pewniej.- Nie jestem nikim - przecież widzisz - rzekła.Głos był jednak kobiecy, niski, sympatyczny, odrobinę matowy, skądś mi znany, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd.Już sznurowałem trzewiki, siedząc na brzegu zmiętej pościeli.- No to kto ciebie przysłał, pani Nikt? - spytałem podnosząc głowę, i nim zdążyłem się opamiętać, upadła na mnie, a właściwie ogarnęła mnie, nie rękami, lecz całym swoim wnętrzem naraz, a zaszło to tak szybko, że w jednej chwili siedziałem jeszcze na brzegu łóżka, w pulowerze, ale bez krawata, czując, żem sobie zbyt mocno zaciągnął sznurowadła lewego trzewika, a w następnej chwili zostałem wciągnięty do środka tej pustej istoty i oblepiony jej wnętrzem jakby mnie połknął pyton.Nie potrafię tego lepiej określić, bo nic takiego nigdy mi się jeszcze nie zdarzyło.W środku było właściwie dość miękko, widziałem też pokój przez otwory oczu, lecz nie mogłem się poruszać, tak jak chciałem, musiałem ruszać się tak, jak ona chciała, czy też ono, a właściwie pewno ktoś sterował tym zdalnikiem, żeby mnie zaciągnąć tam, gdzie niecierpliwie oczekują Ijona Tichego.Wytężyłem wszystkie siły, aby oprzeć się zdalnikowej maszkarze, lecz bez rezultatu.Wszystkie kończyny poruszały mi się nie tak, jak bym chciał, ale tak, jak były zginane i prostowane, ręka otwarła drzwi naciskając klamkę, chociaż zapierałem się jak mogłem, korytarz był słabo oświetlony nocnymi zielonkawymi lampkami, ani żywego ducha, nie miałem czasu, aby się zastanawiać, KTO za tym stoi, starałem się bowiem wynaleźć ratunek z opresji, lecz ta nieosoba, która mnie pochłonęła, szła bez pośpiechu, istny nadziewany mną Frankenstein, trudno doprawdy o bardziej idiotyczne położenie, aż wspomniałem obrączkę od Gramera, lecz cóż mogła mi pomóc? Nawet wiedząc, że mam ją nagryźć albo obrócić na palcu jak w bajkach, żeby się pojawił ratowniczy dżinn, nie mogłem tego uczynić.Już pojawiły się wyjściowe drzwi pawilonu, w cieniu starej palmy czerniał długi, ciemny kształt auta, ze strugami dalekiego blasku na karoserii.Drzwi, wahadłowe, otwarły się, moja zniewolona ręka pchnęła ich skrzydło, i wtedy otwarły się też tylne drzwi auta, ale nikogo w środku nie było, w każdym razie nie mogłem nikogo dostrzec.Wsiadałem już do auta, a właściwie “byłem wsiadany", wciąż się bowiem opierałem, wytężając wszystkie siły, aż pojąłem mój błąd.Nie należało się opierać, bo na to był przygotowany ten, kto kierował zdalnikiem.Trzeba było raczej iść za narzuconym ruchem, lecz tak, by wykroczył za właściwy cel [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •