[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Starzec był bardzo podniecony i z trudem poddawał się działaniu narkotyku.Niecierpliwy don Hug zginał i rozginał pod stołem podkowę wielbłądzią, niemniej twarz jego zachowała swobodny i wesoły wyraz.Rumata kruszył chleb i z nieco znużonym zainteresowaniem obserwował, jak w don Condorze wzbiera żółć - Strażnik Wielkiej Pieczęci obawiał się spóźnić na nadzwyczajne nocne posiedzenie Konferencji Dwunastu Negocjantów, poświęcone przewrotowi w Arkanarze, któremu to posiedzeniu miał przewodniczyć.- Moi szlachetni przyjaciele! - wyrzekł nareszcie dźwięcznym głosem doktor Budach, podniósł się i upadł na Rumatę.Rumata troskliwie objął go ramieniem.- Gotów? - zapytał don Condor.- Do rana się nie obudzi.- Rumata wziął doktora na ręce i zaniósł na łoże ojca Cabani, który mruknął z zawiścią:- Doktorowi to można dać, ale ojcu Cabani nie wolno, bo zaszkodzi.O, nieładnie!- Mam kwadrans do dyspozycji - rzekł po rosyjsku don Condor.- Mnie wystarczy pięć minut - odparł Rumata ledwie opanowując rozdrażnienie.- Mówiłem wam o tym już tak dużo, że teraz zajmę najwyżej minutę.Otóż w całkowitej zgodzie z podstawową teorią feudalizmu - spojrzał z wściekłością na don Condora - to zwykle wystąpienie mieszczan przeciwko baronii - przeniósł wzrok na don Hugo - przybrało formę prowokacyjnej intrygi Świętego Zakonu i doprowadziło do przekształcenia Arkanaru w bazę feudalno-faszystowskiej agresji.My tu łamiemy sobie głowy starając się na siłę wepchnąć tę skomplikowaną, pełną sprzeczności, zagadkową postać don Reby pomiędzy Richelieu, Neckera, Tokugawe.leyasu, Monka, a on tymczasem okazał się nędznym chuliganem i głupcem.Zdradził i sprzedał wszystko, co mógł, zaplątał się we własnych kombinacjach, stchórzył śmiertelnie i w te pędy pomknął do Świętego Zakonu po ratunek.Minie pół roku i zakatrupią go, a Zakon pozostanie.Strach pomyśleć, jakie z tego wynikną konsekwencje dla Kraju za Cieśniną, a następnie dla całego Imperium.W każdym bądź razie cala nasza dwudziestoletnia działalność na terenie Imperium weźmie w łeb.Pod rządami Świętego Zakonu nie będzie pola do popisu.Przypuszczam, że Budach jest ostatnim człowiekiem, jakiego uratowałem.Później już nie będzie kogo ratować.Skończyłem.Don Hug złamał w końcu podkowę i smyrgnął połówki w kąt.- Tak, zgapiliśmy się - powiedział.- A może sytuacja nie jest jeszcze taka straszna, Antonie?Rumata tylko popatrzył na niego.- Powinieneś był sprzątnąć don Rebę! - rzekł nagle don Condor.- Nie rozumiem, jak to "sprzątnąć"?Na twarzy don Condora wystąpiły czerwone plamy.- Fizycznie! - wybuchnął.Rumata usiadł.- Innymi słowy - zabić?- Tak.Tak! Tak!!! Zabić! Porwać! Usunąć! Wsadzić do ciupy! Trzeba było działać.Nie naradzać się z dwoma durniami, którzy nie mieli zielonego pojęcia, co się święci.- Ja też nie miałem.- Ty przynajmniej wyczuwałeś.Umilkli.- Coś w rodzaju rzezi Barkańskiej? - spytał don Condor nie patrząc na Rumatę.- Mniej więcej.Tylko lepiej zorganizowane.Don Condor gryzł wargi.- Teraz już za późno, żeby go sprzątnąć?- Nie ma sensu - odparł Rumata.- Po pierwsze, sprzątną go inni.a po drugie, nie widzę w ogóle potrzeby.Przynajmniej trzymam go w ręku.- A to jakim sposobem?- Boi się mnie, jak diabeł święconej wody.Czuje, że za mną stoi jakaś siła.Proponował mi już nawet współpracę.- Doprawdy? - mruknął don Condor.- To rzeczywiście nie ma sensu.Don Hug przemówił zacinając się z lekka:- Czy wy t-to wszystko poważnie, towarzysze?- Co mianowicie? - spytał don Condor.- N-no, to wszystko?.Zabić, sprzątnąć fizycznie.Czyście powariowali?- Szlachetny pan trafiony w piętę - bąknął Rumata.Don Condor wyrecytował powoli:- W okolicznościach nadzwyczajnych jedynie nadzwyczajne środki są skuteczne.Don Hug poruszając wargami przenosił wzrok z jednego na drugiego.- Czy w-wy.zdajecie sobie sprawę, do czego was to doprowadzi?.R-rozumiecie, do czego was to doprowadzi, hę?- Uspokój się, mój drogi - powiedział don Condor.- Nic się nie stanie, l na razie dość o tym.Co zrobimy z Zakonem? Proponuję blokadę obszaru arkanarskiego.Wasze zdanie, towarzysze? Tylko prędko, bardzo się spieszę.- Nie mam jeszcze żadnego zdania - odparł Rumata.- A tym bardziej Paszka.Trzeba porozumieć się z Bazą.Rozejrzeć się.A za tydzień spotkamy się i coś postanowimy.- Zgoda.- Don Condor wstał.- idziemy.Rumata zarzucił sobie Budacha na ramię i wyszedł z chaty.Don Condor przyświecał mu latarką.Gdy dotarli do helikoptera, Rumata ułożył doktora na tylnym siedzeniu.Don Condor łomocąc mieczem i zaplątując się w płaszcz usadowił się w fotelu pilota.- Podrzuci mnie pan do domu? - spytał Rumata.- Chciałbym się wreszcie wyspać.- Dobra - burknął don Condor.- Tylko pospiesz się, bardzo cię proszę.- Natychmiast wracam - Rumata pobiegł do chaty.Don Hug wciąż jeszcze siedział przy stole i tarł brodę patrząc w jeden punkt.Obok niego stał ojciec Cabani i mówił:- Tak zawsze z tym bywa, przyjacielu.Starasz się jak najlepiej, a wypada gorzej.Rumata zgarnął oburącz miecze i bandolety.- Cześć, Paszka - powiedział.- Nie martw się, po prostu wszyscy jesteśmy przemęczeni i nerwy nam wysiadają.Don Hug pokręcił głową.- Uważaj, Antonie.Och, uważaj!.Co innego wuj Sasza, on tu siedzi od dawna i nie nam go pouczać.Ale ty.- Tymczasem chcę się wyspać.Ojcze Cabani, niech pan będzie tak dobry, weźmie moje konie i odprowadzi je do barona Pampy.Zjawię się u niego w najbliższych dniach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]