[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wychudły, stary człowiek w pasiaku.Nie sypiał po nocach.Kaszel go męczył.Cierpiał na zawroty głowy.Słyszał coraz gorzej.Ale już na jesieni wziął do ręki łopatę, potem kilof.Nigdy w życiu nie pracował tak ciężko i ofiarnie.Komuniści, nie komuniści, Stalin, nie Stalin, grunt, że Polska wróciła.Tak mówił.W roku 1946 wziął udział w 1_majowym pochodzie i płakał, widząc czerwone i biało_czerwone sztandary.W jego słabym ciele biło wtedy szczęśliwe serce.Nazajutrz spotkał Pawełka w wąwozie ruin na ulicy Kruczej i padli sobie w objęcia.- Mamy Polskę, Pawełku! - zawołał kolejarz Filipek.- Mamy Polskę - odparł Pawełek.Wspominali wtedy swoich umarłych.Więcej ich było niż żywych.- To panna Monisia zginęła w Powstaniu - mruczał Filipek.- Taka śliczna dziewuszka z niej była.Młodyś, Pawełku, więc przejdzie jakiś czas i pokochasz inną panienkę.Nie gniewaj się na starego, że takie rzeczy mówi, ale życiem poznał, wielem widział, będzie, jak mówię.Wpadł w nastrój profetyczny i wieszczył o szklanych domach.Pawełek słuchał z szacunkiem, bo starego Filipka poważał, ale bez szczególnego entuzjazmu słuchał, ponieważ duch pepeesiacki nie był jego duchem, od polityki stronił, przejmowała go rodzajem obrzydzenia, a widział w Warszawie i Polsce rzeczy osobliwe, które nie wróżyły ani szklanych domów, ani pepeesiackiej szczęśliwości.Milczał jednak.Cóż pozostało temu spracowanemu robociarzowi poza iluzjami?Pozostał mu zdrowy rozsądek.Słuch miał słaby, ale wzrok diablo wyostrzony.Wykruszał się jego entuzjazm.Znów agitowali.Nic, tylko agitowali.Wszędzie agitowali.Usiłowali przekonać Filipka, że wczoraj zlazł z drzewa, że świat wyłania się z nicości, a historia liczy się od dzisiaj.Historia jest starsza od was, odpowiadał, ja także byłem tutaj przed wami.Kiedy w trzy lata później, zimą roku 48, Pawełek odwiedził schorowanego Filipka, kolejarz nie wspominał już o szklanych domach.Leżał w pościeli blady i wychudły, palił taniutkie papierosy w drewnianej lufce, popijał kompot śliwkowy ze słoiczka i mówił:- Świństwo, Pawełku.Ja żem nigdy nie mówił o polskich sprawach, że w świństwie upaprane, a teraz mówię.Wszystko ześwinione, Pawełku.Nawet własnego Gomułkę opluli.Co za ludzie, co za ludzie.Jak komuna czego dotknie, zaraz ześwini.Tegom nie myślał dawniej.Nie byli nigdy, jak należy, tom wiedział, ale żeby takie rzeczy, takie rzeczy.Paweł milczał.Spoglądał na wychudzoną twarz starego Filipka i znowu żegnał świat odchodzący, który już nigdy nie miał powrócić.To był chyba ostatni człowiek tamtego świata, rozbitek kilku wojen i rewolucji, więzień cesarzy i despotów, ofiara strasznych figlów historii albo może szyderczej anegdoty, opowiadanej światu przez Boga, której na imię Polska.Za trumną kolejarza Filipka szło niewiele osób.Niedobitki jego dalszej rodziny, Pawełek z matką, piękna pani Gostomska i trzech starych robociarzy.Może tylko tylu ich zostało w tej robotniczej Polsce? Filipek leżał w trumnie i o niczym nie wiedział.Może jednak dopiero wtedy wiedział wszystko, lecz jemu przez całe życie się zdawało, że po śmierci już o niczym wiedzieć nie będzie, bo nie wierzył w Boga, natomiast w socjalizm jak najbardziej, i aż do końca żarliwie.Tego jednak dnia kwietniowego, gdy wracał do domu tramwajem przez most Kierbedzia, daleko mu było do śmierci.Miał wtedy jeszcze przed sobą garść cierpień i szczyptę złudzenia.XIVAdwokat Fichtelbaum usłyszał hałas na dziedzińcu i zrozumiał, że nadeszła chwila oczekiwana.Zdumiał się, że nie odczuwa lęku ani przygnębienia.Stan jego ducha był całkiem inny, niżeli to sobie wyobrażał w ciągu wszystkich minionych miesięcy.Wtedy, ilekroć zamykał oczy i wsłuchiwał się w tę chwilę, która miała niechybnie nadejść, doznawał bardzo przykrego uczucia jakiegoś spadania w głąb, w ciemność i nieopisany chłód.Jak gdyby zanurzał się w nieskończony wszechświat, o którym wiedział, jako człowiek wykształcony i oczytany, że pozbawiony jest światła i ciepła.Lodowata sztolnia bez końca, a w niej coraz szybciej i szybciej opadający ku nieskończoności adwokat Jerzy Fichtelbaum, który szybuje zupełnie samotnie, jak bezskrzydły ptak, albo owad, siłą ciążenia, coraz dalej i coraz szybciej, aż do utraty tchu, w gęstniejącej nieustannie ciemności, chłodzie i pustce.To było bardzo przykre uczucie i pragnął, aby nie trwało długo, lecz trwało z każdym dniem coraz dłużej, aby wreszcie stać się okropną udręką, która nie opuszczała mecenasa nawet we śnie.Lecz oto nagle okazało się, że kiedy rozległy się hałasy na dole, zwiastujące bez wątpienia zbliżanie się tego ciemnego wszechświata na drugie piętro kamienicy, gdzie w pustym pokoju czekał mecenas Fichtelbaum, to on sam przyjął wszystko bardzo naturalnie i spokojnie.Nie odczuwał żadnej udręki, stało się z nim coś tak osobliwego, że niechybnie musiało przenikać z zewnątrz, nie pochodziło od niego, lecz raczej właśnie od tego hałasu, który z wolna przesuwał się schodami ku górze, nie pochodziło od niego, lecz od tego z wolna stąpającego po schodach wszechświata, który głośno otwierał i zamykał drzwi opustoszałych mieszkań, przewracał krzesła, przetrząsał szafy, przesuwał stołki.Mecenas słuchał uważnie i odnajdywał w tym jakiś rytm, cykanie ogromnego zegara, który odmierzał jego własny czas, jak nigdy dotąd żaden inny zegar.Trzeba zamknąć drzwi - pomyślał mecenas Fichtelbaum, ale zaraz sobie przypomniał, że przecież zamek jest od dawna zepsuty, klucz zgubił się, a skobel odpadł.Drzwi na klatkę schodową były więc uchylone, mecenas, stojąc na środku pokoju, widział smugę światła padającą przez szparę na posadzkę, właśnie przez tę szparę dobiegał odgłos ociężałego wszechświata.No dobrze - pomyślał mecenas.- Więc najpierw zobaczę buty.Postanowił usiąść.Wziął drewniane krzesełko stojące pod ścianą, przestawił je w pobliże lekko uchylonych drzwi i usiadł.Krzesełko zaskrzypiało i mecenas przeraził się.Ale rychło znów był spokojny.Już nie muszę się bać - pomyślał.- To już jest za mną.Siedział nieruchomo, bo jednak nie chciał, aby krzesełko skrzypiało.Słyszał hałas piętro niżej.Wiedział, że to już niedługo potrwa, bo w mieszkaniu na dole od kilku dni nie było nikogo.Siedział więc nieruchomo.- Włóż kapelusz - odezwał się głos.Mecenas Fichtelbaum drgnął.- Włóż kapelusz.Pobożny Żyd ma na głowie kapelusz - powiedział głos.Coś mi się w głowie pomieszało - pomyślał mecenas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]