[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po kilku sekundach plac był pusty.Pozostali na nim tylko głup­cy albo śmiertelnie zdumieni.Nawet stratowani mężnie starali się czołgać do najbliższego wyjścia.Vimes rozejrzał się wokół.Wszędzie leżały porwane flagi, a nie­które z nich przeżuwał podstarzały kozioł, który nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu.W dali mignął Gardło Sobie Podrzynam na rę­kach i kolanach próbujący odszukać zawartość swojej tacy.Obok Vimesa jakieś dziecko pomachało niepewnie chorągiew­ką i zawołało:- Hurra!Potem wszystko ucichło.Vimes pochylił się.- Powinieneś już wracać do domu - powiedział.Chłopczyk spojrzał na niego z ukosa.- Jest pan ze Straży? - zapytał.- Nie — odparł Vimes.- I tak.- Co się stało z królem, panie Strażniku?- Ee.Myślę, że poszedł odpocząć.- Ciocia mówiła, że nie powinienem rozmawiać ze Strażnikami.- To może poszedłbyś do domu i opowiedział jej, jaki byłeś po­słuszny?- Ciocia mówiła, że jak będę niegrzeczny, wystawi mnie na dach i zawoła smoka - kontynuował spokojnie chłopczyk.- Mówi, że ta­ki smok zjada człowieka całego, ale zaczyna od nóg, żeby człowiek widział, co się z nim dzieje.- Idź do domu i powiedz cioci, że kontynuuje najlepsze ankh-morporskie tradycje wychowawcze - poradził Vimes.- No już, bie­gnij-- Rozgryza wszystkie kości — oświadczył z zachwytem chłopczyk.- A kiedy dojdzie do głowy.- Przecież on tam siedzi! - krzyknął Vimes.- Wielki groźny smok, który rozgryza ludzi! Idź do domu!Chłopczyk przyjrzał się potworowi siedzącemu na resztkach podwyższenia.- Jeszcze nikogo nie rozgryzł - poskarżył się.- Zmywaj się stąd, bo poczujesz, jaką mam ciężką rękę.To chyba chłopca przekonało, bo ze zrozumieniem kiwnął głową.- Dobrze.A mogę jeszcze raz krzyknąć „Hurra"?- Jeśli chcesz - zgodził się Vimes.- Hurra!To tyle, jeśli chodzi o prewencję, pomyślał Vimes.I wyjrzał zza fontanny.Tuż nad nim zagrzmiał czyjś głos:- Mówcie co chcecie, ale uważam, że to wspaniały egzemplarz.Wzrok Vimesa powędrował w górę, aż pokonał krawędź gór­nej misy.- Zauważył pan - Sybil Ramkin wstała, trzymając się pokruszo­nego posągu, i zeskoczyła obok niego - że przy każdym naszym spo­tkaniu pojawia się smok? — Uśmiechnęła się znacząco.— To jakby mieć własną melodię.Albo coś w tym rodzaju.- On tylko tam siedzi — poinformował szybko Vimes.- Rozglą­da się.Jakby na coś czekał.Smok mrugał z jurajską cierpliwością.Ulice dochodzące do placu były pełne ludzi.To instynkt Ankh-Morpork, pomyślał Vimes.Uciekaj, a potem zatrzymaj się i po­patrz, czy może jakieś nieszczęście zdarza się komuś innemu.Coś się poruszyło w szczątkach wokół przedniego smoczego szponu - najwyższy kapłan Ślepego lo wstał chwiejnie, wznosząc chmurę kurzu i drzazg.Wciąż trzymał w dłoni zastępczą koronę.Vimes widział, jak starzec podnosi głowę i spogląda w parę lśniących czerwonych oczu oddalonych o kilka zaledwie stóp.- Czy smoki umieją czytać w myślach? — zapytał szeptem.- Z pewnością moje rozumieją każde słowo — syknęła lady Ram-kin.- No nie! Ten stary dureń daje mu koronę!- Czy to nie sprytny pomysł? Przecież smoki lubią złoto.To tak jakby rzucał psu patyk, prawda?- Ojej.— westchnęła Sybil Ramkin.— Niekoniecznie.Smoki mają bardzo czułe podniebienia.Smok zamrugał, patrząc na maleńki pierścień złota.Potem, z najwyższą ostrożnością, wysunął długi na dwa łokcie szpon i wyjął koronę z drżących palców kapłana.- Co to znaczy: czułe? - zdziwił się Vimes.Szpon sunął powoli w stronę długiego, końskiego pyska.- Niezwykle wyczulony zmysł smaku.Są, jak by to powiedzieć, zorientowane chemicznie.- To znaczy, że smakują złoto? Smok ostrożnie liznął koronę.- Oczywiście.I umieją je wywąchać.Vimes zastanowił się, jaka jest szansa, że koronę zrobiono ze zło­ta.Niewielka, uznał.Pewnie złota folia na miedzi.Wystarczy, żeby oszu­kać ludzi.A potem pomyślał, jak mógłby ktoś zareagować, gdyby cu­kier, którego wsypał już do kawy trzy łyżeczki, okazał się nagle solą.Smok jednym płynnym ruchem wyjął szpon z paszczy i trafił nim kapłana, który próbował się wymknąć.Uderzenie było tak moc­ne, że starzec wyleciał w powietrze.Kiedy wrzeszcząc osiągnął szczyt łuku, wielka paszcza zbliżyła się i.- A niech to! - powiedziała lady Ramkin.Widzowie jęknęli chórem.-Jaką on ma temperaturę! - zdziwił się Vimes.- Przecież nic nie zostało! Tylko smużka dymu.Znowu coś poruszyło się wśród odpadków.Kolejna postać wsta­ła niepewnie i chwiejnie oparła się o złamany maszt.Był to Lupine Wonse, cały pokryty sadzą.Vimes obserwował, jak Wonse spogląda w parę nozdrzy wiel­kości pokryw studzienek ściekowych.Nagle Wonse rzucił się do ucieczki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •