[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuła, że unosi ją do wnętrza jej samej, jakby była maleńkim listkiem niesionym przez wody wielkiej rzeki.Dźwięki, obrazy i zapachy przeplatały się ze sobą, tworząc oszałamiającą mieszaninę niesamowitych wyobrażeń.Niektóre z nich były jasne i piękne, a niektóre mroczne i złowróżbne.Widziała je oczyma świadomości, przypływały i odpływały jak morskie fale.Wszystko było nowe, egzotyczne i cudowne.Była to podróż samopoznania, która odmieniała myśli, uczucia i sens istnienia.Śpiewała, a muzyka pieśni stawała się pokarmem i napojem, które podtrzymywały i dawały życie.Była teraz głęboko we wnętrzu Maelmord, daleko od schodów Croagh i świata, który zostawiła za sobą.Tutaj był zupełnie inny świat.Usiłowała stopić się z nim, a on wychodził jej naprzeciw i wciągał w głąb siebie.Otaczały ją smród, żar i zgnilizna trwającego tu życia.Odnajdywały w niej swoje dziecię.Sękate konary, splątana winorośl i bujne zarośla ocierały się o nią, kiedy przechodziła, karmiąc się wibracją muzyki niczym eliksirem, który przywraca życie.Brin czuła ich pieszczotę i odpowiadała na nią uśmiechem.Było to tak, jakby przestała istnieć.Jakąś maleńką cząstką czuła, że stwory, które wiją się wokół niej i ocierają miłośnie o jej ciało, powinny ją przerażać.Ale cała oddana była teraz muzyce pieśni i nie była już tą Brin, co kiedyś.Wszystkie uczucia i myśli, które ją stworzyły, osłonięte były teraz maską czarnej magii i stała się podobna do stworzeń, pomiędzy którymi szła.Była ich pokrewnym duchem powracającym z jakiegoś odległego miejsca.Zło w jej wnętrzu dorównywało temu, które tu na nią czekało.Stała się tak samo mroczna jak Maelmord i życie, które się tu rozpleniło.Byli jednością.Należała do tego miejsca.Gdzieś w głębi czuła, że Brin Ohmsford przestała istnieć, przemieniona przez magię pieśni.Pojmowała, że sama pozwoliła sobie stać się kimś innym.Kimś tak odrażającym, że w innym wypadku nie mogłaby tego znieść.Wiedziała również, że nie będzie mogła powrócić do dawnej siebie, dopóki nie odnajdzie drogi do samego serca otaczającego ją zła.Euforia i ożywienie, które niosła ze sobą przerażająca moc pieśni, groziły jej całkowitym zaprzepaszczeniem samej siebie, oderwaniem od psychicznej równowagi.Mogła na zawsze już pozostać tym, w kogo zmieniła ją magia.Wszystkie te niesamowicie cudowne obrazy były niczym innym jak pułapką szaleństwa, które mogło ją zniszczyć.Maleńką część tego, co pozostało z dawnej Brin, trzymała ostrożnie ukrytą w najgłębszej głębi swego jestestwa.Wszystko inne było już dziecięciem Maelmord.Ściana dżungli zamykała się i otwierała, i nic się nie zmieniało.Cienie przysunęły się bliżej, miękkie jak czarny aksamit i ciche jak śmierć.Przez mrok przebijało jedynie blade światło nocy.Niebo zasłaniał splątany gąszcz.Kiedy szła tak przez labirynt ciemności i duszącego żaru, z ziemi nieustannie unosił się syczący oddech Maelmord, kołysząc i skręcając konary, pnie, łodygi i winorośl.Poza tym panowała tu pełna napięcia i wyczekiwana cisza.Nie było śladu innego życia, śladu wędrowców, mrocznych stworów, które im służyły, ani Ildatch, która ich wszystkich powołała do życia.Szła dalej, prowadzona przez iskrę pamięci, którą chroniła głęboko wewnątrz siebie.Odnaleźć Ildatch, szeptał jej cichy, bezbarwny głos.Odnaleźć księgę czarnej magii.Czas rozpadał się na kawałki i umykał, aż przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.Była tu już godzinę? A może dłużej? Ogarnęło ją dziwne uczucie, że jest tu już od bardzo dawna, może nawet od zawsze.Gdzieś w oddali, zagubione w przepastnej gęstwinie dżungli, coś spadło ze ściany urwiska.Wyczuła jego upadek i usłyszała krzyk, kiedy Maelmord pochłonął swoją ofiarę, ściskając, miażdżąc i pożerając, dopóki nic nie pozostało.Poczuła zapach śmierci i smak krwi, kiedy stworzenie ginęło.Kiedy zniknęło, zapragnęła więcej.Potem opadły ją szepty czyichś przestróg.Z zakamarków pamięci wyłonił się obraz Allanona.Był wysoki i przygarbiony.Jego czarne włosy posiwiały, a szczupłą twarz znaczyły linie upływającego czasu.Wyciągał do niej dłoń sponad otchłani, której nie mogła przekroczyć, a jego słowa były niczym krople deszczu rozpryskujące się na zamkniętym przed nią oknie.Bądź ostrożna.Pieśń stanowi moc, jakiej nigdy nim widziałem.Używaj jej z rozwagą.Słyszała je, widziała, jak padają na szklaną taflę, i śmiała się z nich.Postać druida oddaliła się i zniknęła.Nie żyje, przypomniała sobie zaskoczona.Na zawsze opuścił cztery krainy.Wzywała go z powrotem, jak gdyby jego ponowne pojawienie się mogło przypomnieć jej o czymś, o czym zapomniała.I przyszedł, wynurzając się z mgieł, krocząc przez otchłań, która ich rozdzielała.Jego mocne dłonie spoczęły łagodnym ruchem na jej ramionach.W jego oczach była mądrość i determinacja.Wiedziała, że tak naprawdę nigdy jej nie opuścił.Zawsze był tutaj.To nie zabawa, wyszeptał.Już nie! Strzeż się! A ona potrząsnęła głową.Jestem tą, która ocala i niszczy, wyszeptała w odpowiedzi.Ale kim jestem naprawdę? Powiedz mi! Powiedz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]