[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Pomyślmy — rzekł Wilhelm.— Cztery pokoje czworokątne albo z grubsza rzecz biorąc trapezoidalne, każdy z jednym oknem, otaczają siedmiokątny pokój bez okien, do którego prowadzą schody.Wydaje mi się to proste.Jesteśmy w baszcie wschodniej, a każda baszta, jeśli patrzeć z zewnątrz, ujawnia pięć okien, po jednym na ścianę.Rachunek się zgadza.Pokój pusty to ten właśnie, który wychodzi na wschód, dokładnie tak samo jak chór kościoła; o świcie promienie słońca oświetlają ołtarz, co wydaje mi się słuszne i pobożne.Jedyną rzeczą pomysłową są tu niechybnie tafle alabastru.Za dnia przenika przez nie piękne światło, nocą nie przepuszczają nawet promieni księżycowych.Nie jest to zresztą zbyt wielki labirynt.Teraz widzimy, dokąd prowadzi dalszych dwoje drzwi z pokoju siedmiobocznego.Sądzę, że pomiarkujemy się bez trudu.Mój mistrz mylił się, a budowniczowie biblioteki byli zręczniejsi, niż sądziliśmy.Nie wiem dokładnie, co się stało, ale kiedy opuściliśmy basztę, porządek pokojów stał się mniej przejrzysty.Jedne miały dwoje, inne troje drzwi.We wszystkich były okna, nawet w tych, do których wchodziliśmy z pokoju z oknem, mniemając, że zdążamy do wewnątrz Gmachu.Wszystkie miały ten sam rodzaj szaf i stołów, ustawione porządnie woluminy zdawały się jednakie i z pewnością nie pomagały nam rozpoznawać na pierwszy rzut oka, gdzie jesteśmy.Spróbowaliśmy zmiarkować się według kartuszy.Raz przeszliśmy przez pokój, w którym napisane było In diebus illis[69], i po jakimś czasie wydało się nam, że wróciliśmy w to samo miejsce.Ale przypomniałem sobie, że tam drzwi naprzeciwko okna prowadziły do pokoju z napisem Primogenitus mortuorum[70], gdy tymczasem teraz znaleźliśmy się w innym, gdzie raz jeszcze był napis Apocalypsis Iesu Christi, chociaż nie była to siedmiokątna sala, z której wyruszyliśmy.Fakt ten przekonał nas, że czasem te same kartusze powtarzają się w różnych pokojach.Znaleźliśmy dwa pokoje z Apocalypsis, jeden obok drugiego, i zaraz potem pokój z Cecidit de coelo stella magna[71].Skąd wzięto zdania na kartuszach, było oczywiste, chodziło bowiem o wersety z Apokalipsy Jana, ale nie było w istocie rzeczą jasną, czemu wyryto je na murach ani według jakiego porządku je rozmieszczono.Nasze zakłopotanie powiększał fakt, że na niektórych kartuszach, co prawda nielicznych, litery były czerwone, nie zaś czarne.W pewnym momencie znaleźliśmy się na powrót w wyjściowej sali siedmiokątnej (można ją było rozpoznać, albowiem prowadziły z niej schody w dół) i raz jeszcze ruszyliśmy w prawo, starając się iść prosto od pokoju do pokoju.Przeszliśmy przez trzy pokoje i stanęliśmy przed ślepą ścianą.Jedyne przejście prowadziło do kolejnego pokoju, z jednymi tylko drzwiami, przez które przeszliśmy, by następnie przemierzyć kolejne cztery pokoje, zanim znowu wyrosła przed nami ściana.Wróciliśmy do poprzedniego pokoju, z dwojgiem tylko drzwi, poszliśmy przez te, których jeszcze nie wypróbowaliśmy, przemierzyliśmy kolejny pokój i znaleźliśmy się w siedmiokątnej sali, a więc w punkcie wyjściowym.— Jak zowie się ten ostatni pokój, z którego zawróciliśmy? — spytał Wilhelm.Wytężyłem pamięć.— Equus albus[72].— Dobrze, odnajdźmy go.— I było to łatwe.Stamtąd, jeśli nie chciało się wrócić własnymi śladami, trzeba było przejść do pokoju o nazwie Gratia vobis et pax[73], a tam znaleźliśmy nowe przejście, w prawo, które, jak się nam wydawało, nie zaprowadzi nas do punktu wyjścia.Rzeczywiście, znaleźliśmy się znowu In diebus illis oraz Primogenitis mortuorum (czy były to te same pokoje, które dopiero co zwiedziliśmy?), ale w końcu trafiliśmy do pokoju, którego, jak się nam wydało, jeszcze nie widzieliśmy: Tertia pars terrae combusta est[74].Ale w tym miejscu nie wiedzieliśmy już, gdzie jesteśmy względem baszty wschodniej.Wysuwając kaganek przed siebie, ruszyłem do następnych pokojów.Na spotkanie wyszedł mi olbrzym o budzącej grozę wielkości, ciele falującym i płynnym, jakby był zjawą.— Diabeł! — krzyknąłem i niewiele brakowało, wypuściłbym z rąk kaganek, kiedy obróciłem się gwałtownie i schroniłem w ramionach Wilhelma.Ten wziął kaganek z moich dłoni i odsunąwszy mnie ruszył do przodu z odwagą, która wydała mi się wzniosła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]