[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak zwykle - wybiegam myślami w przyszłość.To bywa niebezpieczne.Podejrzewam - i słusznie - że rama wraz z szybą będzie zbyt ciężka, abym zdołał unieść ją i zamontować o własnych siłach; jednocześnie tak palę się do pracy, że nie wyobrażam sobie, iż mógłbym ją przerwać.Po­stanawiam więc, że najpierw zawieszę pustą ramę na zawiasach, a potem wstawię w nią szybę.Sprawdzam, czy szyba pasuje do ramy.Przylega na styk.Podnoszę szklanego olbrzyma i odkładam go w najdalszy kąt, abym przypadkiem go nie nadepnął.Wówczas zaczynam operację: wsuwam ramę we fra­mugę na tylnej ścianie barki oraz zawieszam ją na zawiasach.Następnie instaluję zatrzaski, które kupiłem w Saint Germain-en-Laye, żeby okno dało się zamknąć.Te na pozór proste czynności zajmują mi dwie godziny.Przez kolejne dwa kwadranse na przemian otwieram i zamykam okno, zatrzaskuję pustą ramę, gratuluję sobie dobrze wykonanej roboty.Widzę, że trzęsą mi się ręce i nagłe przypominam sobie, iż nie jadłem jeszcze obiadu.Maszeruję na drugą stronę ulicy, do kafejki, gdzie zamawiam jambon beurre.Sma­ruję szynkę musztardą i popijam demi, półlitrowym kufelkiem piwa.Słońce świeci w całej krasie, mnie przestają drżeć ręce; nie ma sensu pracować przy szkle z tak trzęsącymi się rękoma.Ucinam krótką pogawędkę z kobietą, która prowadzi tę kafejkę.Mówi mi, że ilekroć wychodzi z psem na spacer, obserwuje zmiany zacho­dzące na mojej łodzi.Zdaje się, że robi to na niej spore wrażenie - tak przynajmniej tłumaczę sobie potok francuskich słów, który spływa z jej ust.Wracam na barkę.Wiem, że czeka mnie ciężkie popo­łudnie, lecz czuję się silny i gotowy do pracy.Ma się rozumieć, szybę należy wstawić w ramę od zewnątrz, zatem będę musiał wcisnąć się razem z wielgachną taflą między otwartą ramę a tylną ścianę grodzi.Znów budzi się we mnie paniczny strach.Ledwie wślizguję się na miejsce, gdy uzmysławiam sobie, że zapomniałem zabrać młotek, gwoździki i kit.Widzę je przez szybę, leżą na podłodze - zbyt daleko, bym zdołał dosięgnąć.Nie ma rady, trzeba odwalić całą procedurę w odwrotnej kolejności: wychodzę z szybą spod ramy i stawiam ją na podłodze, próbując nie odciąć sobie palców stóp.Po tych ewolucjach muszę znowu odpocząć.Kładę młotek, gwoździki i kit na parapecie pod framu­gą, do której mam nadzieję wstawić oszkloną ramę.Męczę się straszliwie, aby wcisnąć kit nożem kuchen­nym, bo szpachelki, rzecz jasna, nie mam pod ręką.Wydaje mi się, że ta praca zabiera mi całą wieczność, choć jest to bodaj dwusetne okno, które szklę i kituję jako budowniczy-amator.Wygląda nawet nieźle, od we­wnątrz nie widać zbyt dużo kitu.Ścieram wszystkie brudne plamy - pot, tłuszcz, parę wodną - aż w końcu: voila! Stoję przed autentycznym, ujętym w ramy okna obrazkiem natury, który aż prosi się o uwiecznienie, jeśli kiedykolwiek znajdę czas, aby znów malować obrazy.ROZDZIAŁ XNowy pomostPrzez następne dni, tygodnie, miesiące i lata, jak tylko uskładam nieco grosza, żeby kupić parę paczek frisette, natychmiast biorę się do kładzenia boazerii na ścianach.Nie sądzę, abym podołał temu zadaniu za jednym podej­ściem, toteż tym razem - wyjątkowo - nasze ekonomicz­ne niedostatki wychodzą mi na dobre.Czy to kładąc fńsette, czy zbijając ramy okien, co rusz spoglądam na sufit, który trzyma się wciąż na zaklinowanych pod styro­pianem listwach; mam nadzieję, że kiedyś uda mi się wyłożyć go drewnem.Najtrudniej będzie ominąć pasmo ciągnących się przez całą długość metalowych podpórek, które zostawiliśmy dla podparcia pokładu.Odstają one na jakieś trzydzieści centymetrów, a po obu stronach mają ostre, trójkątne klamry, mniej więcej co pół metra.W naj­niższym punkcie zwieszają się na dwa metry nad podłogą.W połowie pokładu zakładam dwoje drzwi z lekkiej sklejki, którą usztywniam skrzyżowanymi w środku deskami; są na tyle szerokie, aby można przez nie wnosić sporych rozmiarów meble i duże obrazy.Drzwi te znajdują się z obu stron ściany, którą pozostawiliśmy, aby stanowiła dodatkowe wzmocnienie konstrukcji, na której spoczywa górna barka.Praca jest wielką frajdą, ale co najważniejsze - wra­cam do malowania obrazów.Zamierzam teraz poświęcić się odrestaurowaniu gór­nego piętra i naprawie kładki, żeby rodzinka mogła się tu wreszcie przeprowadzić.Niech już raz skończą się poranne przeprawy przez cały Paryż.Ponadto będę mógł spać na barce.Ani mi się śniło, jakie to wspaniałe uczucie.Naprzeciw naszej łodzi leży wyspa, na której znajduje się punkt skupu starzyzny, podobny do tych prowadzo­nych przez Armię Zbawienia; sklep ten nazywa się Les Freres Emmaus, ale wszyscy mówią na niego Abbe Pierre - od imienia księdza, który go założył.Abbe Pierre skutecznie opróżnia z rupieci poddasza i piwnice, bądź też sami ludzie oddają tu rzeczy, których nie potrzebują, a których szkoda im wyrzucać na śmietnik.Zawsze gdy jadę autostradą N13 do barki, zahaczam o Abbe Pierre w nadziei, że znajdę coś, co mi się przyda.Właśnie tutaj kupuję dywany.Są w różnych odcieniach brązu i beżu, które nadają wnętrzu jaśniejszy i przytulniejszy wygląd.Dywany, które położyłem na górze, zniszczyły się, kiedy barka poszła na dno.W Abbe Pierre znajduję także kilka krzeseł i stół, wszystko proste, ale solidne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •