[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet mury.które od czasu, jak tu stały, nie wchłonęły takiej porcji światła - teraz zaczęły niebezpiecznie trzeszczeć.Była to zapowiedź apokalipsy.Niewielu naocznych świadków uszło z życiem.W całym grodzie zawyły sygnały alarmowe i aż dławiły się na wysokim diapazonie dźwięku, jak człowiek rozwścieczony do granic wytrzymałości.Art spokojnie doczekał, aż ognisko wypali się do końca.Od tej chwili już tamci wiedzieli, z jakim przeciwnikiem mają do czynienia.To nie był zwykły Vitar, którego łatwo usidlić, by potem bezkarnie zadawać mu tortury.Mieli przed sobą kogoś, kto się znał na rzemiośle wojennym.Sądząc po jego zachowaniu, nie istniało dla nich inne wyjście, jak tylko podjąć walkę i próbować go zniszczyć.Posępny i milczący zanurzył się w następnej z wąskich uliczek.Zachowywał się jak człowiek pogrążony w hipnotycznym transie.Był celem nagonki, a jednak wcale nie czuł się jak zaszczuta zwierzyna.Również polował i świadomość tego faktu była krzepiąca.Kiedy ucichł dźwięk sygnałów alarmowych, wciąż mu się zdawało, że je słyszy.W ciszy, która zapadła, i w bezruchu, który go znów otaczał - czaiło się niebezpieczeństwo.Tak jak pies wyczuwa świeży trop, tak i on wyczuwał je napiętymi zmysłami.Ale jakiego rodzaju była to groźba, tego już nie mógł odkryć.Dlatego, tak na wszelki wypadek, chciał nakreślić w powietrzu trójkątny znak.W tym samym momencie dosięgły go promienie śmierci.Na skórze, w płucach i w całym sobie poczuł ich dezintegrującą siłę.Potknął się, zwinął i upadł.Uratował go instynktowny odruch ciała, które nie czekając na impuls płynący z mózgu, szarpnęło się do tyłu i wprowadziło samo siebie w ruch obrotowy.Przetoczył się kilka razy, a porażone uszy z trudem wychwyciły chrzęst zbroi ocierającej się o piasek.Ten odgłos wydawał się ledwie uchwytny, jakby dochodził ze zbyt dużej odległości.A przecież zdążył wchłonąć w siebie potężną dawkę Mocy i przelać ją w pierścień.Opal znów zadziałał jak laserowy generator.Oślepiający strumień błyskawicy uderzył w mur i go przetopił.Wzbudził też i zgasił żałosne bulgotanie.Art, sam porażony blaskiem, dalej spijał z ziemi energię i ładował nią organizm.Równocześnie jego umysł uderzył wewnętrznym, skoncentrowanym nakazem, by komórki przyspieszyły swój metabolizm.W ten sposób w bardzo krótkim czasie zostały zlokalizowane i zneutralizowane uszkodzenia, jakich dokonało promieniowanie.Nieomal namacalnie czuł, jak jego ciało powraca do stanu równowagi - przynajmniej na tyle, by być gotowe do dalszej walki.Gdzieś z boku dobiegł go głuchy tupot.Nie mógł on być niczym innym, jak tylko odgłosem rozpędzonego stada ciężkich zwierząt.W tym oszalałym biegu czuć było siłę zdolną roztrzaskać i zdeptać każdą przeszkodę.Art wyszczerzył zęby w przebiegłym uśmiechu.Poszczuto nań trzygłowe bestie.Ale tym razem nie poczuł trwogi.Groźba tego ataku nie wydawała mu się przerażająca.Każdej sile można przeciwstawić inną - taką, która ją przerasta.Wszystko było tylko kwestią zdolności stworzenia takiej siły.Po raz drugi na jego twarzy zakwitł przebiegły uśmiech.Art zamknął oczy i dał się przeniknąć pragnieniu, które nie miało nic wspólnego z człowieczymi odczuciami i było w nim czymś tak nowym, że aż sam przeżył zaskoczenie.Gdzieś w jego świadomości przewijały się obrazy i doznania, które stanowiły skutek wędrówki wzdłuż zapisu kodu genetycznego - trop po tropie, wzdłuż całego łańcucha wiązań - aż do tych najstarszych reliktów ewolucji żywego organizmu, który na przestrzeni miliardów lat przechodził wszystkie fazy: od pojedynczej komórki do form najbardziej skomplikowanych.Wreszcie znalazł to, co mu było potrzebne, i przerwał poszukiwania.Miał już gotowy schemat, jakby matrycę, którą należało jedynie powielić.Umysł Arta odmienił ów zapis w odpowiedni impuls energii.I w tej samej chwili odżyło w nim wszystko to, co przez eony eonów wydawało się martwe, jakby pogrzebane na zawsze i nieodwracalne.Teraz czuł w sobie siłę tworzącą, zdolną reanimować zapomniany schemat.Podsycał więc tę siłę każdą cząstką swojej duszy i każdą komórką posłusznego ciała.Czuł jak się rozrasta, jak potężnieje we wszystkich kierunkach i staje się ciężki niby czołg.Głowa mu puchła i wydłużała się w gadzi pysk, a zęby zmieniały się w długie kły.Chciał wydać okrzyk, który rozbudza instynkt walki i podjudza do ataku.Ale zamiast okrzyku rozległ się okrutny, krwiożerczy ryk.Sapiąc, rozpędził do cwału oporną bryłę swojego nowego ciała.Pod szerokimi, uzbrojonymi w pazury łapami zajęczała ziemia.Niczym taran uderzył w nadbiegające stado.Trzygłowe bestie odbijały się od pokrytego łuską potwora i z piskiem odlatywały na boki.Był jak forteca, wobec której wydawały się uprzykrzonymi owadami.Kąsał wściekle, tratował i rozrzucał na wszystkie strony zmiażdżone szczątki.Te z atakujących zwierząt, których nie sięgnął, zawróciły i poczęły umykać wyjąc przy tym płaczliwie.Wtedy uniósł wysoko łeb i zaryczał zwycięsko.Ów ryk odbił się wielokrotnym echem wzdłuż murów twierdzy.Wraz z jego gasnącym tonem zdawał się ulatniać z umysłu Arta uprzedni nakaz metamorfozy.Ogromne cielsko poczęło powracać do ludzkiej postaci.Potem leżał na ziemi i ciężko dysząc odnawiał siły w strumieniu Mocy.Napastnicy długo wzbraniali się zaatakować go po raz trzeci.Dopiero kiedy ruszył w kierunku ciasnego przesmyku, znów spróbowali sztuczki z siecią.Tym razem nie dał się zaskoczyć.Przeciął sieć w powietrzu, zanim opadła.Wtedy to krużganki najeżyły się długimi dzidami.Stał jakieś półtora metra niżej, przez co mieli znaczną przewagę.Atakowali z desperacją, jakby rozwścieczeni i wciąż nie mogący uwierzyć, że istnieje ktoś, kto ośmiela się im przeciwstawić.Bronił się zaciekle, dopóki jedna z dzid nie wytrąciła mu z ręki miecza.Wtedy stojący obok napastnik pchnął go prosto w pierś.Co prawda ostrze nie zdołało przebić pancerza, ale uderzenie było wystarczająco silne, by go powalić.Padł na plecy i przez chwilę leżał ogłuszony tym nagłym, niczym nie zamortyzowanym zderzeniem z ziemią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]