[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic się nie stało.Rubenstein wyciągnął obie dłonie i odczepił koszulę z kolca, po czym prześliznął się pod ogrodzeniem.Reflektor omiótł ziemię w momencie, gdy stopy mężczyzny zdążyły uciec w cień.Był po drugiej stronie!Paul podniósł się na klęczki.Przez chwilę patrzył na druty, by następnie sięgnąć do kieszeni skórzanej kurtki.Nie było tam nic, czego mógłby użyć, jednak musiał to sprawdzić.Wziąwszy nożyce do drutu, wsunął je pod najniższe pasmo ogrodzenia i używając jak szczypiec laboratoryjnych, chwycił martwego szczura i przeciągnął pod drutem ku sobie.Patrząc na przypalone stworzenie, wykrzywił kąciki ust z obrzydzenia.Nie cierpiał takich rzeczy.Podniósł nożycami szczura i rzucił go na drugi drut od dołu.Wówczas cofnął się, zasłaniając twarz prawą ręką.Zwłoki zawisły przez chwilę na drucie, smaląc się i ciskając elektryczne iskry.Żołądek Paula skurczył się i zdawało mu się, że zwymiotuje, lecz zamiast tego śledził reflektor, który znów się zbliżał.Rzucił się przez kilka stóp terenu do najniższego płotu i ukrył się przy nim.Nie zważając na możliwość porażenia, dotknął nożycami najniższego pasma, następnie wyższego.- Bogu dzięki! - szepnął, wydając długie westchnienie.Gdy światło przesunęło się obok, zaczął przecinać druty, wykorzystując ten sam sposób, co poprzednio: około czterech stóp pionowo i mniej więcej trzy poziomo.Obejrzawszy się przez ramię, z nożycami już w lewym ręku, odchylił wyciętą część ogrodzenia i przecisnął się przezeń na teren obozu.Zagiął za sobą z powrotem druty i w przysiadzie, z uchwytem Schmeissera w prawej dłoni, zlustrował okolicę.Dostrzegł tylko jednego strażnika, który szedł powoli wokół terenu w odległości jakichś pięćdziesięciu jardów.Rubenstein ruszył w stronę najbliższego namiotu.Wsunął się do środka.Paul zatrzymał się, gdy w nozdrza uderzył mu odór przyprawiający o torsje, a w uszach usłyszał brzęczenie rojących się w całym namiocie much.Spojrzał na twarze ludzi w żółtym świetle pojedynczej żarówki, wiszącej na sznurze w centrum namiotu, wokół której kręciły się muchy i ćmy.Utrudzone twarze były młode i stare, niektóre we śnie, którego nie przerywało natręctwo owadów.Obok śpiącej kobiety kwiliło dziecko.Postąpił bliżej, zmiatając kopniakiem mysz ogryzającą nóżkę niemowlęcia.Paul Rubenstein stał tam przez chwilę, ze łzami napływającymi do oczu i okularami zaszłymi nieco mgłą.W tym krótkim momencie poczuł wdzięczność do broni, którą niósł ze sobą, do nauk, które pozwoliły mu uniknąć podobnego losu.Był wdzięczny Rourke’owi za wszystkie lekcje przetrwania.Przypomniały mu się słowa: “Moi bracia Amerykanie.”, o których pomyślał wcześniej, poza drutami, na widok karalucha przy palmie.Rubenstein stał płacząc, z prawą pięścią zaciśniętą mocno na kolbie karabinu.ROZDZIAŁ XXVIIISarah stała za kołem sterowym rybackiej łodzi, spoglądając w stronę brzegu, by przekonać się, czy potrafi jeszcze dostrzec w mroku pana Coina.Nie potrafiła.- Było ciężko, prawda, pani Rourke? - zapytał Harmon Kleinschmidt.Spojrzała na młodego człowieka, siedzącego u jej stóp, podczas gdy ona stała przed przyrządami nawigacyjnymi.Zanim odpowiedziała, popatrzyła ku rufie.Na brezencie przykrywającym krew młodego żołnierza drzemali Michael i Annie.- Nazywam się Sarah - oświadczyła.- Nie musisz nazywać mnie panią Rourke.Nie jestem aż tak wiele starsza od ciebie.Tak, było raczej ciężko.- Widziałem te plamy krwi.Musiałaś kogoś zabić, tak?- Sądziłam, że dżentelmeni nie zadają takich pytań.- Nie jestem aż tak bardzo dżentelmenem.a ty z pewnością też.Sarah.Oderwała wzrok od wody z przodu, by ponownie spojrzeć na Kleinschmidta.- Co masz na myśli? - zapytała, wciąż marznąc w przemoczonym ubraniu.- Zaraz to wytłumaczę.To chyba nie w porządku, żebyś ty z dzieciakami robiła dalej to, co robisz.Trzeba ci mężczyzny, żeby się wami wszystkimi zaopiekował.Chyba mógłbym się zgłosić na ochotnika.Lubię cię bardzo, Sarah.Zapłoniła się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]