[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obraz jakby się zamazał.W jed-nej chwili Brinckman podążał do rannego mężczyzny, a już w następnejranny jakby pozbył się obrażeń, wstał na równe nogi i zadał Brinck-manowi fachowo wymierzony cios, zwalając go jak drzewo.W tej samejchwili ów człowiek opuścił rękę, którą zasłaniał sobie twarz, i Corinnezobaczyła, że jest w masce z pończochy.- Niech pan wraca, szybko! - wrzasnęła Stella.Corinne również coś krzyknęła.Ale zanim ktokolwiek z nich zdołałsię poruszyć, napastnik znalazł się przy oknie Reynoldsa.W jednejchwili otworzył szarpnięciem drzwiczki i wrzucił do środka coś, cosyczało.Corinne odruchowo padła na podłogę z tyłu minibusu.Z przodudobiegły ją zduszone krzyki i okropne rzężenie ludzi usiłujących złapaćoddech.Potem gaz dotarł także do niej i zaczęła się dusić i rzucać, jakbywalczyła o życie.128Mimo że brakowało jej tchu, zdała sobie sprawę, że pasażerówz przodu wyciągnięto na śnieg.Rozpłaszczyła się na podłodze, starającsię pokonać pieczenie w gardle i w oczach.- A gdzie jest jeszcze jedna? Są tylko dwie - usłyszała okrzykjakiegoś mężczyzny.W następnej chwili ktoś chwycił ją za kaptur kombinezonu i siłąwyciągnął na drogę.Nie wiedząc, dlaczego to robi, udała, że jest nieprzytomna.Z jakiegośpowodu uznała, że tak będzie bezpieczniej.Czuła, że sunie po gładkiej,oblodzonej powierzchni, ciągnięta jak worek kartofli.Kiedy wleczono jąnaokoło minibusu przed jego maskę, w światłach reflektorów spos-trzegła, że rzekomi ranni zniknęli.Silnik samochodu wciąż pracował,ale pojazd blokujący drogę zdążył już ruszyć.Nagle podniesiono jąi wrzucono do odkrytej skrzyni ciężarówki.Po raz pierwszy poczuła strach, nie dlatego, że ją porwano, ale żezamarznie na śmierć.Mimo grubego ubrania zaczęła dygotać na myśl,że jeżeli zamierzają ich wieźć przez wiele kilometrów otwartą ciężarów-ką, wkrótce zimno zabije wszystkich porwanych.Jej obawy okazały się bezpodstawne.Zaledwie po kilku sekundachpełnej wstrząsów jazdy po nierównym terenie ciężarówka zatrzymałasię z chrzęstem.Odgłos jej silnika utonął nagle w znacznie głośniej-szym, potężniejszym ryku, który rozległ się wokół nich i nad nimi.Corinne z przerażeniem otworzyła oczy i ujrzała, że podjechali doszarobiałego helikoptera.Właśnie kiedy patrzyła w górę, przed oczamiprzemknęła jej jedna z łopat wirnika.Zdawało jej się, że powinna krzyczeć lub uciekać, ale co by topomogło? Nie miała ani chwili na zastanowienie się.Poczuła, że chwyta-ją ją za ręce i nogi i wrzucają do helikoptera, znowu jak bezwładnyworek.Hałas był przeraźliwy.Huk motoru wściekle się nasilił, ale dosłyszaławśród niego krzyk kobiety i męskie głosy.Zobaczyła tobół, w którymrozpoznała Stellę, szarpiącą się zacżekle z jednym z porywaczy w mascez pończochy i toczącą się po stalowej podłodze.Drugi z nich przymknąłzasuwane drzwi z boku kadłuba, ale wystawił głowę przez szparę,wrzeszcząc coś do kogoś stojącego jeszcze na ziemi.Huk silnika wznosił się i opadał, wznosił się i opadał, jak gdybypilot miał jakieś kłopoty techniczne.Potem wzniósł się i brzmiał równo,ale tylko przez kilka sekund.Znów opadł.Corinne jeszcze nigdynie leciała helikopterem i nie wiedziała, co nastąpi.Nie wiedziała,czy pilot wykonuje zwykłe czynności przed startem, czy też ma jakieśkłopoty.Zauważyła jednak, że mężczyzna, który krzyczał do swojegokolegi na ziemi, nie zasunął drzwi do końca, tak że nadal była kilku-centymetrowa szpara.Błysnęła jej szalona myśl: kiedy helikopter wy-startuje, dopaść drzwi, odciągnąć je i wyskoczyć.Zanim miała czas ocenić ryzyko, uczuła, że podłoga przechyla się- odlatywali.Helikopterem zatrzęsło gwałtownie.Znowu w dół, pomy-ślała.Za kolejnym razem zaczęli się wznosić.Musiała decydować: terazalbo nigdy.Przeturlała się, runęła do drzwi i odciągnęła je.Uderzył w niąoszałamiająco zimny podmuch wiatru.Zbyt późno zdała sobie sprawę,że już są nad ziemią.Strumień zaśmigłowy powietrza schwycił ją,okręcił i wessał.Uczepiła się kurczowo framugi drzwi, ale rękawiczkiześliznęły się jej po nagiej stali.Resztą świadomości usłyszała krzykmężczyzny:- Zwariowałaś! Zabijesz się!A potem już spadała pośród ciężkiego od śniegu wiatru.Koziołkującw powietrzu dostrzegła przez moment parę reflektorów, których świat-ła kluczyły gdzieś w dole w ciemnościach nocy.Więcej już nic niewidziała.Kilka następnych przerażających sekund dostarczyło jej wspo-mnień na całe życie.Czas się zatrzymał.Spadała bez końca w mroźnympowietrzu, zdając sobie sprawę, że lada chwila się roztrzaska.Próbowa-ła krzyczeć, ale nie mogła.Próbowała oddychać, ale nie mogła.Próbo-wała się odwrócić, ale nie była w stanie zmienić pozycji.Spadałabezradnie, zesztywniała z przerażenia.Upadek był niewiarygodny.Zamiast rozbić się na twardej jak żelazoziemi, wylądowała na czymś miękkim, co się pod nią zapadało.Uderzy-ła plecami i poleciała prosto w dół przez kilkumetrową warstwę błogo-sławionego puchu.Upadek pozbawił ją tchu, ale na tym się skończyło.Leżała na plecach ciężko dysząc i łaknąc powietrza, ale kiedy odzyskałaoddech, z ulgi zaczęła się trząść.Ku swojemu zaskoczeniu odkryła, żejednocześnie śmieje się i płacze.Wylądowała na plecach w ogromnejzaspie śniegu.Jay Shore miał właśnie wyjść ze swojego biura w kopalni Sanmobilu,kiedy zadzwonił telefon.- Słucham? - powiedział podniósłszy słuchawkę.- Tu centrala - odezwał się napięty głos.- Mam pilną rozmowę.Przez radiotelefon zgłosił się kierowca Pete Johnson.Chce natychmiastz panem mówić.- Dobrze.Proszę go połączyć - powiedział Shore i zaczekał.- Halo? Halo? - zatrzeszczał głos Johnsona, jeszcze bardziej pod-niecony niż głos telefonisty.- Pan Shore?- Przy telefonie.Spokojnie.O co chodzi? ,- Jadę do Fortu McMurray.Minibusem MB3.Właśnie przejechałemzakręt i na środku drogi znalazłem porzucony minibus MB5.- Porzucony?!- Tak jest.Drzwi otwarte, silnik zapalony, włączone światła.Tylko żenim wyjechał pan Reynolds?- Cholera! Gdzie pan jest?- Z pół kilometra za Zakrętem Kata.Półtora od Fordu McMurary.- Dobra.Zaraz tam kogoś wyślę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]