[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maks wykrzywił usta w ponurym uśmiechu.Sięgnął przez ramię i wyjął coś, co leżało w pogotowiu na wierzchu plecaka.Zanurzył się po szyję, rozpakował dwie ołowiane kule połączone grubym sznurem o długości dwóch kroków.Drugim elementem w pakunku była niezbyt długa pałeczka.Maks wyjrzał zza rogu i sprawdził, ile ma miejsca.Uznał, że plan się powiedzie bez potrzeby posługiwania się zranioną ręką.Dmuchnął w pałeczkę.Żałobne brzęczenie odbiło się jękliwym echem.Odczekał chwilę, potem powtórzył próbę.Tym razem usłyszał chlupot dochodzący od strony przystani.Nadchodzą, pomyślał Maks, czemu miałoby być inaczej? Ostatecznie, który szanujący się niemartwy oparłby się zewowi godowemu zombie? Maks wyrzekł zaklęcie i sznur zaczął się jarzyć.Wsunął świstawkę w usta, zanurzył się i zamarł w oczekiwaniu.Zabrzmiał kolejny chlupot, już bardzo blisko.Błękitny blask przybrał na sile, a potem zza rogu wyłoniła się ręka.Pajęczyna delikatnych iskier wiązała zielonkawą tkankę, spod której wyłaziły ścięgna i białe kości.Ręka zaciskała się na zaśniedziałym mosiężnym uchwycie, z którego zwisała kulista plątanina wijących się spiralek, emanujących błękitne światło.Powoli w polu widzenia pojawiła się reszta ciała.Narządy wewnętrzne przesuwały się swobodnie w jamie brzusznej, za nogą wlokło się jelito.Niemartwy rozejrzał się gorączkowo, szukając źródła zewu.Zza niego wychylił się drugi, potem trzeci.Smród zdecydowanie przewyższył normalny odór ścieku, przenikając do nosa Maksa mimo maski.Poderwał się, dwa razy zakręcił nad głową obciążonym sznurem i rzucił.Sznur okręcił się wokół tułowia pierwszego zombie, odrywając spróchniałą kość ramieniową.Niemartwy stracił równowagę i zatoczył się na towarzysza.Sypiąc białymi skrami, sznur nadal rozdzierał kości i mięso.Ołowiana kula przebiła żebra drugiego.Potem sznur napiął się i ciasno oplatał obydwie kreatury.Korpus jednej zapadł się pod naciskiem sznura.Strzępy tkanki bryznęły na ściany kanału.Trzeci zombie potknął się i przewrócił, podmyty przez silny nurt.Histerycznie trzepocąc kończynami, splątana masa przegniłych ciał minęła Maksa i popłynęła szybko w dół kanału.Prąd porwał również lampę, jej blask malał stopniowo, a w końcu zniknął za zakrętem.Maks pozwolił sobie na krzywy uśmiech.Wsunął się do bocznego tunelu i wspiął po drabince na przystań.Tu schował do plecaka maskę i rozejrzał się.Otaczały go niemal kompletne ciemności, rozpraszane jedynie przez wijącą się niebieską nitkę, która zaczepiła o cumę niewielkiej łodzi.Druga drabina wiodła do klapy w stropie niszy.Maks obejrzał ją uważnie, wspiął się ostrożnie i delikatnie uchylił klapę.Otwór prowadził do piwnicy pełnej skrzyń.Przy drzwiach migało żółto-czerwone światło świecy.Wokół panowała cisza i spokój.Maks wygramolił się, opuścił klapę i znieruchomiał ze stopą wzniesioną nad pierwszym stopniem.Schody wydały mu się jakieś dziwne.Wyciągnął rękę i wykonał płynny gest.Skoncentrował się, rozszerzając swą zdolność operacji.Otworzył oczy.Spowijała go falująca mglista otoczka, w której wirowały małe owale przypominające kolibrze skrzydełka.Skupił uwagę na klatce schodowej.Nad stopniami unosiła się różowa mgiełka.Maks nie wiedział, co to dokładnie było, ale nie zamierzał w tej chwili zajmować się badaniami.Jego filozofia życiowa opierała się między innymi na nieugiętej zasadzie unikania ataku frontalnego.Nie zawsze było to możliwe, jednakże w tym przypadku istniały inne rozwiązania.Skupił uwagę na belce podtrzymującej strop nad drzwiami u szczytu schodów.Wspiął się na skrzynię, jak najbliżej belki i podniósł lewą rękę.Rękaw opadł, odsłaniając zamocowane na nadgarstku urządzenie, które wcześniej przysłużyło mu się w karczmie na pustyni.Sprężynowy mechanizm, w którym zwykle trzymał nóż, nadawał się też do wystrzeliwania innych rzeczy.Maks wycelował urządzenie i nacisnął spust.Strzałka śmignęła w górę, ciągnąc za sobą cienką linkę i z głuchym odgłosem wbiła się w belkę.Maks zawiesił się na sznurze sprawdzając wytrzymałość zakotwiczenia, po czym wspiął się ręka za ręką, odbijając od ścian nogami i zważając, aby nie tknąć schodów.Szybko znalazł się na wysokości drzwi.Przysunął oko do szczeliny przy futrynie.Zobaczył dalszy ciąg schodów, które prowadziły do komórki wyglądającej na spiżarnię.Drzwi spiżarni były otwarte, wpuszczając światło z następnego pomieszczenia.Niestety te, przed którymi wisiał, były zamknięte na klucz.Maks wyjął komplet wytrychów.Dziesięć sekund później zamek ustąpił ze szczękiem.Maks otworzył drzwi, rozhuśtał się i przeskoczył nad balustradą i progiem.Postawił stopę na poręczy, a wolną ręką złapał się nadproża.Ta część klatki schodowej wyglądała bezpiecznie, lecz nie zamierzał jej zaufać.Schody biegły stromo do drewnianej klapy; w tej chwili podniesionej i wspartej na podpórce.Na podłodze spiżarni piętrzyły się skrzynie i worki pełne suszonej żywności.Za drzwiami widniały białe ściany korytarza.W pobliżu nie było żywego ducha.Maks podciągnął się do klapy w podłodze i szybko wyjrzał na korytarz.Był pusty.Przykucnął, puścił sznur, wsunął nóż do urządzenia na nadgarstku i napiął sprężynę.Przez chwilę ćwiczył zranioną rękę, która spisywała się nadzwyczaj dobrze, zważywszy na miniony wysiłek.Wyszedł na korytarz.Po drugiej strome znajdowało się wejście do pogrążonej w mroku kuchni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]