[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zakrztusił się, zaczął kasłać i prychać.Ktoś chwycił go za kołnierz i wy­ciągnął na ląd.Sierżant Giles stał po kolana w wodzie.- Stempel! Stań wreszcie na nogach, durniu! - Harold podniósł się szyb­ko.- Ręce na głowę!Posłusznie wykonał rozkaz, wstrząsany mdłościami.Koledzy z plutonu dopingowali kolejnego przeprawiającego się rekruta, ale już bez zapału.Upa­dek Harolda sprawił, że przed czasem przegrali rywalizację z drugim pluto­nem.Pewnie dlatego nikt nawet na niego nie spojrzał.Giles stanął tuż przed nim, pochylił się i wycedził:- Zawiodłeś mnie, chłopcze.- Nie, panie sierżancie.- wyjąkał Harold z dłońmi splecionymi na gło­wie.- Zawiodłeś swoich kolegów, Stempel.Jesteś mięczakiem.A wiesz, jak się zachowują mięczaki w wojsku, rekrucie? To śmierdzące skunksy.Biorą nogi za pas i zostawiają kolegów w trudnej sytuacji, bo myślą tylko o wła­snej dupie.Mięczaki to tchórze, szeregowy Stempel! Tchórze!Harolda ścisnęło w dołku, zbierało mu się na płacz.Próbował nad sobą zapanować.Przygryzł umazane błotem wargi, żeby ukryć drżenie dolnej szczę­ki.Bardzo chciał wziąć się w garść, ale wykraczało to poza jego możliwości.- Zawiodłeś swoich kolegów - ciągnął sierżant.- Jesteś już trupem.Nie potrafisz się przysłużyć ojczyźnie, armia nie ma z ciebie żadnego pożytku, ale co najgorsze, Stempel, koledzy także nie mogą na ciebie liczyć.Zawio­dłeś ich.Wracaj do koszar i przebierz się.Do diabła, weź całodniową prze­pustkę i zastanów się dobrze nad własnym postępowaniem.Harold zawahał się.- Biegiem! - ryknął Giles.Stempel zawrócił i ruszył truchtem w stronę baraku, wciąż trzymając ręce na głowie jak więzień.Kiedy tylko odwrócił się tyłem do sierżanta, łzy pociekły mu po twarzy.Zerknął przez ramię.Jego pluton stał już przed następną przeszkodą, wysoką ścianką z desek, przez która była przerzuco­na lina.Z pewnością wszyscy umieli ją pokonać, trenowali to nieraz.Byli jedną drużyną, pomagali sobie nawzajem.Harold nienawidził każdej se­kundy ćwiczeń w terenie, ale teraz poczuł jeszcze silniejszą odrazę na myśl, że będzie musiał siedzieć sam w baraku do końca dnia i czekać na powrót kolegów.Nie należał już do drużyny.Dobrze wiedział, że nikt nie będzie chciał go znać.- Faulk! Do mnie! - wrzasnął Giles.Andre oddzielił się od plutonu wracającego truchtem do baraku i pod­biegł do instruktora.Słońce zachodziło.Była to jedyna pora dnia, kiedy mo­gli wygospodarować kwadrans dla siebie.Faulka bolał każdy mięsień.Za­gryzł jednak zęby, żeby nie dać niczego po sobie poznać.- Ty i Stempel jesteście obaj z Nowego Jorku, prawda? - zapytał Giles nadzwyczaj łagodnym tonem.- Eee.Nie wiem, panie sierżancie!- Nie wiesz, skąd jesteś?- Nie, panie sierżancie! To znaczy nie wiem, skąd jest szeregowy Stem­pel, panie sierżancie!- Na pewno też z Nowego Jorku, dlatego chcę, żebyście utworzyli parą.-Spojrzał w oczy Andre, jakby chciał ocenić jego reakcję.- Wiesz, co mam na myśli?- Nie, panie sierżancie!- Czynię cię odpowiedzialnym za podstawowe wyszkolenie Stempela.Znów zamilkł, patrząc mu w twarz.Andre wyczuł, że Giles oczekuje ja­kiejś wyraźnej reakcji.Nie wiedział jednak, co odpowiedzieć.W końcu Gi­les nie prosił go, by zaopiekował się kolegą.On mu to rozkazywał.- Tak jest, panie sierżancie! Instruktor pokiwał głową.- W porządku.Teraz możesz lecieć pod prysznic.Wykonać.Andre cofnął się o krok, wykonał zwrot w lewo i pobiegł do baraku.Dopiero za drzwiami, mijając nagich lub owiniętych ręcznikami kolegów stojących w kolejce do umywalni, zaklął pod nosem.Zanim dotarł do łóżka Stempela, kipiał wściekłością.Czego, do cholery, Giles po nim oczekuje? Co on mógłby zdziałać z tym niedołęgą?Stempel siedział zabłocony na podłodze, żeby nie zabrudzić starannie wygładzonego koca zakrywającego pościel na łóżku.Od niechcenia skubał zasupłane sznurowadło.Sprawiał wrażenie zrezygnowanego, jakby pogodził się z tym, że na zawsze pozostanie w mokrym, brudnym mundurze.Powoli uniósł głowę i popatrzył na Andre.Kiedy ich spojrzenia się zetknęły, szybko odwrócił wzrok, podciągnął kolana pod brodę i objął je rękoma.Faulk przyklęknął i zaczął rozsupływać mu sznurowadła.CINCINNATI, OHIO18 października, 19.00 GMT (14.00 czasu lokalnego)- Mój rząd już wykazał - prezydent Marshall podniósł głos, żeby prze­krzyczeć narastający zgiełk - że nie będzie tolerował żadnych aktów bezpra­wia na ulicach naszych miast! Powstrzymamy falę przemocy, bez względu na to, ile to będzie kosztowało i jakie spowoduje konsekwencje! Niech Bóg bło­gosławi Stany Zjednoczone!Pomachał ręką, odwrócił się i zszedł z podium, o mało nie wpadając na pracownika swojego biura.- Proszą wybaczyć, że przeszkadzam, panie prezydencie! - krzyknął se­kretarz, bo właśnie w tym momencie orkiestra data zaczęła grać hałaśliwy marsz.Marshall powstrzymał go ruchem ręki, zawrócił i wbiegł jeszcze raz na podium, żeby pomachać wiwatującym tłumom.Okrzyki przybrały na sile.- Panie prezydencie! Mam pilną wiadomość od sekretarza stanu! - Mar­shall ruszył na zaplecze.- Sekretarz Jensen dostał właśnie notę od rządu z Pe­kinu! Chiński ambasador złożył mu nieoczekiwaną wizytę i ustnie przekazał wiadomość!W gorączkowej atmosferze przedwyborczego spotkania Marshall nie mógł się skupić.Uśmiechał się szeroko i ściskał wyciągnięte ręce różnych miej­scowych osobistości stojących w ciasnym szpalerze.- Panie prezydencie! - ciągnął łącznik Rady Bezpieczeństwa Narodo­wego.- Chiński ambasador zażądał, żeby wojska UNRUSFOR w ciągu mie­siąca opuściły Syberię!Marshall odwrócił się do niego i pochylił, osłaniając dłonią ucho.- Co?! - krzyknął.- Niech się odpieprzą! Mam nadzieję, że Jensen kop­niakami wyrzucił ich na ulicę! - Łącznik wzruszył ramionami.- Chyba po­wiedział im, żeby się wynosili do diabła, prawda?!- Wydaje mi się, panie prezydencie, że sekretarz stanu chce z panem porozmawiać, zanim wystosuje oficjalną odpowiedź!Marshall prychnął i pokręcił głową.Ogarnęła go złość, że nawet tu nie może mieć paru minut spokoju.Jensen nigdy nie umiał sam podjąć decyzji.Trzeba go wywalić na zbity pysk! - pomyślał prezydent.Miał straszną ocho­tę zrobić to od razu.Sięgnąć po słuchawkę, nawrzucać temu sukinsynowi i skończyć z tym raz na zawsze.Ale nie wyglądałoby to najlepiej.Musiał zaczekać do wyborów.- Sekretarz Jensen powiedział, że ambasador zachowywał się bardzo sztywno! Starał się przekazać treść oświadczenia z maksymalną precyzją! Cała delegacja sprawiała wrażenie zmieszanej, jakby chciała przeprosić za to, co robi! Zdaniem sekretarza Jensena może to świadczyć o jakichś zamia­rach Chińczyków wobec Tajwanu!- A co, do cholery, skłoniło go do takiego wniosku?!- Cała delegacja chińska, ambasador i jego doradcy, mimo wczesnej pory była w smokingach i cylindrach, panie prezydencie!Znaczenia tego szczegółu Marshallowi nie trzeba było tłumaczyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •