[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wyciągnij mnie stąd! - Oprócz płomieni, Maks zobaczył światło innego rodzaju.Jego źródło było wydłużone i miało kształt miecza.Rumowisko osiadło z jękiem, który zagłuszył odpowiedź.Męż­czyzna zaczął je rozgrzebywać.Chyba o coś zapytał.- Co?! - ryknął Maks.- Powtórz!- To ty jesteś facetem, który był na górze?- Tak, byłem na górze! To ty wciągnąłeś w zasadzkę Oskina Yahlei?- Tak - przyznał niechętnie nieznajomy.Głos dobiegał teraz bar­dziej wyraźnie.Kupa gruzów osypała się z grzechotem.Na kolanie Maksa oparła się ciężka belka.- Szybciej, noga mi pęka! - ponaglił Maks.- Staram się jak mogę.- Wcale nie! Posłuż się mieczem, idioto!- Mieczem?- Tak, mieczem, który trzymasz w ręce.Taki miecz przetnie litą skałę.- Aha - światło zatańczyło dziko w takt basowego zawodzenia, które następnie zastąpił trzask pękającego drewna.A więc ten facet nawet nie wiedział, co potrafi jego własny miecz.Cóż, biorąc pod uwagę kłopoty, jakie miał z nim wcześniej, nie było to wcale dziwne.- No, prędzej!- Daj mi się skupić, dobra? Ogień pali mnie w kark!- Mnie też - stos drzazg poruszył się nad głową Maksa i opadł mu na twarz.Maks zamknął oczy i otrząsnął się.Kiedy uchylił powieki, zobaczył w gruzie dziurę, a w dziurze rękę.- Dobrze.Tak jest dużo lepiej.Miło cię widzieć.Podnieś jeszcze tę wielką belkę z lewej strony i spróbuję się wygrzebać.- Nie tak szybko - rzekł facet.- Jeśli ja cię wypuszczę, to ty w zamian będziesz musiał mi pomóc.- O co ci chodzi?- Mam poważny kłopot z Gashanatantrą.- Nie wierzę własnym uszom - zadrwił Maks.- Tylko mi nie mów o swoim poważnym kłopocie! Jaki by nie był, nie jest wart na­wet jednej myśli po tym, co narobiłeś.- Po tym, co ja narobiłem., chcesz stąd wyleźć czy nie?- Słuchaj, idioto, to wszystko twoja wina.- O czym ty gadasz? To bogowie.A kiedy bogowie zaczną mieszać.- Daruj sobie! Ludzie zawsze mają tendencję do zwalania winy na bogów, ilekroć sami coś spaskudzą.To najwygodniejsze uspra­wiedliwienie.- Pewnie.Ja też mam wolną wolę i wolny wybór.Ha! Albo będę współpracował z Gashem i prawdopodobnie spotka mnie śmierć, albo spróbuję mu się urwać i spotka mnie śmierć pewna.Ściana ognia przysuwała się coraz bliżej, a belka coraz mocniej naciskała na nogę Maksa.Pole nie mogło chronić go w nieskończo­ność.Maks spojrzał wściekle na faceta w wygrzebanej dziurze.Jego sylwetka rysowała się wyraźnie na tle pożogi.Maks odetchnął głęboko i zmusił się do zachowania zimnej krwi.- Ty go wypuściłeś.Wiesz, o kim mówię, o Śmierci w pierścieniu o szalonym bogu.Wypuściłeś go.Dlatego pierwsza rzecz, jaką zro­bisz po wyciągnięciu mnie z tej nory, będzie polegała na udzieleniu mi pomocy.Musimy go pohamować, zanim obróci całe twoje miasto w perzynę.Potem ja pomogę ci rozwiązać twój problem.Kapujesz?- Zgoda - rzekł skwapliwie facet - dobiliśmy targu.Podniosę tę belkę.- Sięgnął do nogi Maksa, wsunął rękę pod kloc i zaczął go cią­gnąć.Nacisk na kolano zmalał.W trakcie dyskusji Maks wyswobo­dził lewą rękę, teraz udało mu się wsunąć ją w wąski otwór i zacisnąć na kamieniach.Podciągnął i spróbował wyciągnąć nogi.Zahaczył sto­pą o belkę.- Dźwignij jeszcze raz - powiedział.Jego wybawca wytężył siły, a z góry dobiegło ostrzegawcze dudnienie, Maks wyszarpnął nogę, przekręcił się na brzuch, przeczołgał obok faceta i wylazł na otwartą przestrzeń.Rumowisko osiadało.Maks złapał faceta za nogi i szarp­nął.Ten z jękiem wyskoczył z dziury jak korek.Maks postawił go na nogi.Nad ich głowami szalały płomienie.- Tędy - powiedział facet - w dół ścieku.Poziom wody powoli się podnosił, już sięgał Maksowi do łydek.- W dół - powtórzył Maks.- Popatrz tutaj - wgramolił się na kupę gruzu.Przy ścianie kanału sterta była niższa.Maks brnął po­woli, oszczędzając prawą nogę i wspierając się o ścianę prawą ręką.Kawałek dalej sklepienie kanału było nienaruszone.Maks zaczerp­nął powietrza i ruszył szybko w tamtą stronę.Płomienie muskały mu lewy bok, drewno i kamienie usuwały się spod nóg, ale wreszcie przedarł się do kanału.Na dnie zalegała gruba warstwa błota i mułu.Z rozgrzanych przez pożar murów kanału wznosiły się kłęby pary.Maks z zadowoleniem stwierdził, że w zasięgu wzroku nie ma śladu nieumarłych.Tunel obniżał się łagodnie, zgodnie z nachyleniem zbo­cza opadającego w stronę rzeki.Mniej więcej sto stóp dalej w stro­pie znajdował się szyb.Maks zatrzymał się pod włazem.Facet przystanął obok niego.- Kim jesteś? - zapytał.- Na imię mam Maks - Maks zamarł ze wzrokiem skierowanym w górę szybu.W tym facecie było coś dziwnego.Skoncentrował się, zamknął oczy i nagle zrozumiał.Podniósł rękę, przyłożył palec do jego skroni.- Co ty.- A jak ty się nazywasz? - przemówił Maks głębokim i dźwięcz­nym Głosem Rozkazu.Facet zadygotał i zacharczał.- Ja.– wyjąkał - ja, ech, ja.auuu! - jego głowa przekrzywiła się na bok i zaczęła podrygiwać.- W porządku, zapomnij, odpręż się - rzekł Maks normalnym to­nem.- I tak nie ma czasu.Ktoś rzucił na ciebie czar bezimienności.Facet nadal był oszołomiony, ale czuł się już chyba dużo lepiej.Przecząco pokręcił głową.- Jaki czar?- Przecież mówię.Czar, który nie pozwala ci poznać własnego imienia, który sprawia, że nikt nie zauważa, iż go nie posiadasz i nigdy cię o nie nie pyta.Podsadź mnie do tej klapy.Facet splótł dłonie, Maks wsparł na nich stopę, złapał najbliższy uchwyt i ruszył po szczeblach wyciętych w ścianie szybu.- Co mi zrobiłeś? - indagował facet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •