[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tutaj, z dala od osłony murów zamkowych, zimno było dojmujące.Ulgę przyniosło mu już sarno wgramolenie się do względnego schronienia, jakim była łyżwołódź.Szerokie, drewniane oparcie było grubo wyściełane.Wibrowało rytmicznie w nieustannym huraganie, ale najgorsze podmuchy nieszkodliwie przelatywały z wyciem obok.Kiedy pochylił się nieco w przód, mógł wyjrzeć tuż nad centralnie położonym pniem.September pomachał do niego.Ethan kiwnął ręką w odpowiedzi.Wychylił się, wytknął znowu twarz na wiatr i pomachał Hunnarowi.Rycerz miał sterować, a oni z Septembrem mieli się zająć żaglem.Łyżwołódź przymocowana była do dolnej rei za pomocą zwykłego, drewnianego haka, wmontowanego w drąg i osadzonego w podłodze łyżwy i u dołu rei.Ethan uspokoił się zobaczywszy, że został on dobrze natłuszczony.Nie będzie żadnej szalonej szarpaniny w ostatniej chwili.Żaglem trudniej było operować, kiedy do utrzymania go w zadanym położeniu miało się tylko jedną linę.Dwóch żeglarzy z dużej tratwy znajdowało się na samym drzewie-włóczni.Zaczęli podnosić żagiel na błyskawicy równo z żaglem na tratwie.Błyskawica i tratwa razem ruszyły z miejsca.Jakimś cudem obydwaj żeglarze utrzymywali na tym wietrze równowagę, aż postawili śnieżnobiały żagiel.Ostrożnie przeszli na zaostrzoną część kłody, zeskoczyli i poszifowali do tratwy, gdzie czekano, żeby ich wciągnąć do środka.Ponieważ i tratwa, i holowany pień poruszały się już teraz ze znaczną szybkością, była to precyzyjna robota.Marynarze i żołnierze na tratwie mieli ze sobą włócznie i łuki, bardziej z powodów psychologicznych niż w nadziei, że się one do czegoś przydadzą.Trudno byłoby sobie wyobrazić trana ruszającego do walki bez broni.Nawet jeżeli jego zadanie polegało wyłącznie na przyglądaniu się i odmawianiu pacierzy.Z drugiej strony Ethan nie odczuwał potrzeby posiadania nawet niewielkiego sztyletu.Pomimo wszystkich objaśnień Hunnara nie potrafił sobie wyobrazić, czego należy się spodziewać.Mieli uderzyć w stavanzera z boku, a Hunnar miał celować w głowę.Na jego znak, głośny ostry gwizd, każdy z nich powinien zwolnić łyżwołódź z zaczepu i zjechać na bok, po czym miały ich zabrać trzymające się z tyłu, czekające na nich tratwy.Taka była teoria.Chociaż niebezpieczeństwo było oczywiste, Ethan nie mógł powściągnąć pewnej perwersyjnej ciekawości.Bardzo chciał zobaczyć, jakie zwierzę lądowe jest w stanie wytrzymać uderzenie gnanej wiatrem, dwudziestometrowej, zaostrzonej, ważącej może z pół tony kłody, i nie zginąć na miejscu.Był taki kolekcjoner rzadkich zwierząt na Plutarchu, który kto wie, pewnie chętnie by.Ale, uświadomił sobie, przecież oni zjadą w bok dużo wcześniej.Prawdopodobnie zdoła więc tylko przelotnie rzucić okiem na to coś i to z daleka.Stavanzery nie były wieczne, jak ich poinformował Hunnar.Na co jednak umierały? Ze starości? Jak długo żyli ci pozornie niezniszczalni grzmotożercy?Poczuł wstrząs i podniósł oczy.Tratwa zwolniła zaczep i już skręcała na południe, żeby usunąć się im z drogi.Dwie pozostałe włócznie zwolniły zaczepy o kilka sekund wcześniej i pędziły po sztywnym morzu przed nimi.Przymrużył oczy w goglach, samotny i zagubiony w tym świecie z lodu, wiatru i drewna.Przed nim zielona plama powoli nabierała kształtu i treści, robiła się większa.Ich szybkość ciągle wzrastała, pędzili z wiatrem jak szaleni.Teraz mógł zobaczyć, jakie wymiary ma pika-pedan w porównaniu ze swoją kuzynką-pigmejką.I wtedy dosłownie go zatkało.Chociaż nie z zimna.Po zewnętrznym skraju zieleni coś się poruszało.Ujrzał grzmotożercę i zaczął się bać.Wielki Staruch miał ponad sto metrów długości – przypominał gigantyczną, szarą jak łupek górę, która falowała i pulsowała na czystym lodzie niczym wielki, nagi ślimak.Jego grzbiet i boki usiane były groteskowymi zgrubieniami i kolcami, jak jakaś niesamowita, ożywiona plansza topograficzna.Nie miał ani rąk, ani nóg, ani jakichkolwiek widocznych członków.Brzuch tej przerażającej masy skrywała rogowa wyściółka, grubsza niż powłoka statku gwiezdnego, równie mocna i do tego wypolerowana do gładkości szkła.Paszcza, szeroka jak dok dla statków, zasysała powietrze, które wydychane było przez dwie dysze wielkości szalup ratunkowych usytuowane w pobliżu ogona.Całość poruszała się za pomocą odrzutu, jak kałamarnica.Stwór przemieszczał się powoli, ale Hunnar opowiadał im o przypadkach panicznych ucieczek tych zwierząt, które przypominały wtedy stalowoszare burze.Jeżeli zdarzyło się, że stado Wpadło na jakąś małą wysepkę, nie zostawało z niej nic poza brązowo-zieloną plamą na lodzie.Ethan bezwiednie skurczył się.Był jak pies, nie, jak mrówka atakująca wieloryba.Tylko, że to przed nim było większe od jakiegokolwiek kiedykolwiek istniejącego wieloryba.Ciągnęło się we wszystkich kierunkach, we wszystkich wymiarach, jak projekcja trójwymiarowa.Z boku tego biblijnego Behemota wystawała maleńka drzazga, po której ciekło coś czerwonego.A więc jedna z błyskawic trafiła.Nie dostrzegł jednak śladu drugiej i uznał, że widocznie chybiła.Nie miał racji.Później Wyprawiona na poszukiwania tratwa znalazła kawałek masztu.Tyle zostało z tratwy i jej załogi.Gdzieś daleko rozległ się okrzyk i gwizd.Potem przed nim pojawiła się rosnąca plama czerni.Coś ciemnego, jak sam kosmos na Obrzeżu, rozdziawionego jak jaskinia.Monstrualna, hebanowa grota, z której sklepienia zwisały dwa kolosalne stalaktyty bieli.W tej ziejącej otchłani znikały codziennie całe tony roślinności.I to coś zwracało się ku nim, ku północy.W złą stronę.I nie trafią w to.Jeszcze jeden jeszcze bardziej odległy gwizd.Gorliwy wiatr wgryzł się w niego i porwał ze sobą.Ethan trzymał teraz hak mocno w obu rękach, zapomniawszy o żaglu.Hunnar i September odczepili się.Ale jeżeli zaczeka jeszcze chwilkę, jeszcze troszkę przesunie ciężar na zewnętrzną łyżwę.Wstał.Wytężył wszystkie siły, naparł na bok łyżwy i wychylił się nad lodem w lewo.Olbrzymia włócznia zaczęła skręcać w lewo, powoli, niemal boleśnie, po centymetrze.Ethan ze wszystkich sił napierał na burtę, starając się, żeby zniosło ją jeszcze choć o milimetr.Pień opornie, ale zmienił swój początkowy kurs [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •