[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu znalazły się na klinowych tablicach, zwojach papirusowych, a potem spisano je pismem alfabetycznym.To były doniesienia o bardzo rzadkich, bardzo prawdziwych, bardzo niebezpiecznych bestiach.ale opisane językiem religijnego mitu.Dla Jenny ta część tezy Flyte'a była tak samo zwariowana jak i olśniewająca, nieprawdopodobna, a równocześnie przekonywająca.— Ten stwór w jakiś sposób wchłania wiedzę i wspomnienia tych, którymi się żywi — powiedziała — stąd wie, że wiele jego ofiar uważa go za diabła i znajduje jakąś perwersyjną przyjemność w odgrywaniu tej roli.— Szydzenie z nas daje mu radość — dodał Bryce.Sara Yamaguchi zsunęła długie włosy za uszy i powiedziała:— Doktorze Flyte, jak pan określi ono językiem naukowym.Jak taka kreatura może istnieć? Jak funkcjonuje pod względem biologicz­nym? Jak pan tłumaczy jego istnienie w świetle nauki i swojej teorii?Zanim Flyte zdążył jej odpowiedzieć, ono zjawiło się.Wysoko na ścianie, pod sufitem, metalowa kratka osłaniająca przewód wentylacyjny nagle wyskoczyła z ramki.Frunęła przez pokój, spadła na pusty stół, ześliznęła się, z brzękiem i trzaskiem spadła na podłogę.Wszyscy zerwali się na równe nogi.Lisa krzyknęła, wskazała ręką pod sufit.Zmiennokształt wylewał się z przewodu.Zawisł na ścianie.Ciemny.Mokry.Pulsujący.Jak potężny, błyszczący, krwawy glut zwisający z nosa.Bryce i Tal sięgnęli po rewolwery, potem zawahali się.Cóż mogli uczynić.Stwór dalej wyłaniał się z przewodu, nabrzmiewał, falował, rósł w obrzydliwy, nieforemny guz wielkości człowieka.Następnie, wciąż wylewając się ze ściany, zaczął ześlizgiwać się w dół.Utworzył na podłodze pagórek.Dużo większy niż człowiek, nadal wylewał się z przewodu.Rósł i rósł.Jenny spojrzała na Flyte'a.Twarz profesora nie wyrażała jednego uczucia.Mieniła się za­dziwieniem, potem grozą, potem zdumieniem, potem obrzydzeniem i znowu zdumieniem, grozą, zadziwieniem.Lepka, wciąż kłębiąca się masa ciemnej protoplazmy była teraz wielkości trojga, czworga ludzi, a wciąż nowa ohydna materia kurczowo rzygała z przewodu wentylacyjnego.Lisa zakrztusiła się i odwróciła twarz.Ale Jenny nie była w stanie oderwać oczu od stwora, opanowana bez reszty groteskowym fascynującym widokiem.Teraz z ogromnej bryły bezkształtnej tkanki, która wepchnęła się do pomieszczenia, zaczęły wyłaniać się członki.Żaden nie istniał dłużej niż kilka sekund.Ludzkie ręce, zarówno męskie jak i kobiece, wyciągały się, jakby w poszukiwaniu pomocy.Cienkie, wymachujące rączyny dzieci wykwitały z galaretowatej tkanki, niektóre otwarte w geście milczącego żałosnego błagania.Trudno było oprzeć się wrażeniu, że to rzeczywiste ręce dzieci więzionych wewnątrz zmiennokształtu, a nie imitacje, fantomy ramion, część onego.I szczypce.Zastraszające, niezwykłe bogactwo szczypiec i zwierzęcych odnóży wyłoniło się z protoplazmowej zupy.Części owadów, niewykle, przesadnie wielkie, przerażająco ruchliwe i łakome.Ale wszystko spływało na powrót w bezkształtną protoplazmę prawie natychmiast po nabraniu formy.Zmiennokształt wylał się na całą szerokość sali restauracyjnej.Był teraz większy od słonia.Kiedy stwór pogrążał się w stałych, nieprzerwanych i pozornie bezcelowych przemianach, wszyscy wycofali się do okien.Na ulicy mgła wiła się w nieforemnym tańcu jak zjawiskowe odbicie zmiennokształtu.Nagle Flyte zaczął mówić z pośpiechem, jakby czuł, że ma niewiele czasu, a chciał odpowiedzieć na pytania postawione przez doktor Yamaguchi:— Jakieś dwadzieścia lat temu przyszło mi na myśl, że może istnieć związek miedzy zbiorowymi zaginięciami a nie wyjaśnionymi spadkami populacji pewnych gatunków w erach sprzed pojawienia się człowieka.Na przykład dinozaury.Zmiennokształt pulsował i dygotał, wzniósł się prawie do sufitu, wypełnił cały kąt sali.Lisa odwróciła twarz, przytuliła się do Jenny.Nieokreślony, ale obrzydliwy smród przeniknął powietrze.Lekki zapach siarki.Jak powiew z piekła.— Istnieje wiele teorii tłumaczących wyginięcie dinozaurów — ciągnął Flyte.— Ale żadna pojedyncza teoria nie odpowiada na wszystkie pytania.Więc zastanawiałem się.A jeśli dinozaury zostały wyparte przez innego stwora, naturalnego wroga, który był doskonalszym łowcą i wojownikiem? Musiałby być wielki.I mieć bardzo słaby szkielet lub w ogóle nie mieć szkieletu, gdyż nigdy nie udało się znaleźć śladów kopalnych żadnego osobnika, który byłby zdolny wydać tamtym wielkim jaszczurom zwycięską bitwę.Drżenie przeszło przez całe cielsko mrocznego, kłębiącego się śluzu.Na całej rozlewającej się masie pojawiła się wielość twarzy.— A jeśli niektóre z tych ameboidalnych stworów przetrwały miliony lat.Ludzkie twarze, pyski zwierząt wyrastały z amorficznego ciała, drgały.—.żyjąc w podziemnych rzekach czy jeziorach.Twarze bez oczu.Inne bez ust.Ale oto wykwitły i oczy.Były to prawdziwe, boleśnie patrzące oczy, pełne strachu i męki.—.i w głębokich rowach oceanicznych.Wyrosły nieobecne dotąd usta; ożyły, rozwarły się.—.tysiące stóp pod powierzchnią mórz.Wargi zarysowały się wokół rozdziawionych ust.—.polując na morskie formy życia.Twarze fantomów krzyczały bezdźwięcznie.—.rzadko ruszając na żer.Pyszczki kocie.Psie mordy.Pyski prehistorycznych gadów.Jenny wydawało się, że te twarze spozierają z drugiej strony przymglonego zwierciadła.Żadna nie przybrała skończonego kształtu.Musiały odpłynąć, gdyż spod nich wyłaniała się, by znowu zniknąć, nieskończona liczba nowych twarzy.Nieprzerwanie migotał teatr cieni dusz straconych i potępionych.Twarze przestały się zjawiać.Ogromna masa uspokoiła się, na moment prawie nieruchoma pulsowała powoli, ledwo dostrzegalnie.Sara Yamaguchi zajęczała cicho.Jenny ściskała mocno Lisę.Nikt się nie odezwał.Przez chwilę nikt nie śmiał nawet odetchnąć.Potem, jakby w nowym pokazie plastyczności, odwieczny wróg wypuścił wiele ramion.Niektóre grube, z przyssawkami kałamarnic lub ośmiornic.Inne cienkie i kleiste, gładkie lub segmentoidalne bardziej obrzydliwe niż poprzednie, tłuste, oślizgłe ramiona.Część tych odrośli ślizgała się w tył i w przód po podłodze, przewracając krzesła i odpychając stoły, inne wiły się w powietrzu jak kobry kołysane muzyką zaklinacza wężów.Uderzyło.Szybką falą popłynęło do przodu.Jenny niezdarnie cofnęła się krok do tyłu; była już prawie przy ścianie.Wiele ramion wystrzeliło w ich kierunku, cięły z sykim powietrze jak baty.Lisie zdrętwiała szyja, musiała odwrócić głowę.Na widok tego, co zobaczyła, złapała głośno powietrze, zachłysnęła się.W zaledwie ułamku sekundy ramiona urosły gwałtownie.Powróz z zimnego, śliskiego, nieludzkiego ciała spadł na dłoń Jenny.Owinął się wokół przegubu.Nie!Jenny wyrwała się, drżąc z ulgi.Nie musiała w to wkładać wielkiego wysiłku.Najwidoczniej stwór nie był nią naprawdę zainte­resowany.Nie teraz.Jeszcze nie.Przykucnęła, kiedy ramiona przecięły powietrze nad jej głową, a Lisa przygięła się razem z nią.Flyte potknął się i upadł, spiesznie usuwając się z drogi stwora.Ramiona wyciągnęły się ku niemu.Flyte czmychnął czołgając się tyłem po podłodze, dopadł ściany.Ramiona poszły za nim, zawisły, gotowe do uderzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •