[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Milica Fiodorowna wyglądała dziwnie.Utraciła jakby cząstkę swego królewskiego majestatu, skurczyła się, zapadła w sobie.Rzadkie śnieżnobiałe włosy, przez które przeświecała różowa, sucha skóra, nieco rozwichrzyły się na skroniach, co nigdy dotąd się nie zdarzało.Pergaminowe policzki pokryte były ciemnymi, niemal czerwonymi plamami.- Przepraszam bardzo - powiedziała Szuroczka.- Przyszliśmy do pani zgodnie z umową.Obiecała nam pani coś opowiedzieć.- Pamiętam - powiedziała madame Bakszt i skinęła głową.- Niech dzieci wejdą.Dzieci weszły i grzecznie się przywitały.Nie widziały nigdy przedtem pani Bakszt i zdumiały się, że bywają aż tak starzy ludzie.Głowa Milicy Fiodorowny zupełnie zapadła się w ramiona, dłonie opuchły i leżały na stole jak cudze, nieżywe.Nos zbliżył się do górnej wargi i nawet na nim zarysowały się głębokie zmarszczki.Tylko oczy - wielkie, szare, obramowane ciemnymi rzęsami - zachowały dawną żywość.- Siadajcie - powiedziała Milica Fiodorowna.- Zachowujcie się cicho i nie palcie.- My nie palimy - powiedziała Tania Metryk.- Nie palę - dodał Standal, gdyż Szuroczka popatrzyła na niego srogim wzrokiem.- Nae mogę poświęcić wam tyle czasu, ile byście pragnęli - powiedziała staruszka.- Obejrzyjcie sobie mój album.Podejdźcie do stołu, śmiało.W pokoju nastąpiło poruszenie, powietrze zakołysało się i zapachy szafranu, kamfory, wanilii przemieszały się z sobą, a zza parawanu wionął ku nim aromat wody kolońskiej “Chypre”.Standal pociągnął nosem i zerknął na parawan, spod którego wystawały czubki męskich butów.Znajome czubki.Buty należały do staruszka-porywacza.Jednak Misza nie podejmował żadnych gwałtownych kroków.Gdy dzieci pochyliły się nad albumem, zaczął nieznacznie przesuwać się w stronę parawanu.- Na tej fotografii - mówiła miarowym głosem staruszka - widzicie mnie w stroju siostry miłosierdzia.- Przed rewolucją? - zapytał rudy pionier.- Tak, w Sewastopolu.Znaczenie tych słów nie dotarło do pionierów.Szuroczka zdziwiła się.Nigdy nie widziała tego albumu.Kobieta w średnim wieku, ubrana w długą białą suknię i czapeczek, stała na tle worków z piaskiem między dwiema staroświeckimi armatami.Obok niej - oficerowie w czapkach z maleńkimi daszkami.Twarz jednego z nich wydała się jej znajoma.- Kto to jest? - zapytała.- Pewien znajomy.Nie pamiętam już teraz, jak miał na imię - odparła pani Bakszt.- Bodajże Lowoczka.Standal kontynuował ruch ku parawanowi.Stąpał na palce, a dopiero później opadał na pięty.Na razie jego podchody nie zostały dostrzeżone.- A tutaj jest wiersz poety Połońskiego.Pewnie nie znacie takiego.To był prześwietny poeta.Sam imperator bardzo pochlebnie się o nim wyrażał.Wiersz był poświęcony gospodyni.Milica Fiodorowna zaczęła deklamować go z pamięci, a pionierzy porównywali z tekstem.Okazało się, że deklamowała bezbłędnie.Do parawanu zostało najwyżej półtora metra.Czubki butów poruszyły się i cofnęły.Wyleniała stara kotka wyskoczyła zza parawanu i z dzikim wrzaskiem wskoczyła na pierś Standala.Misza gwałtownie cofnął się i omal nie przewrócił fikusa.- Boże święty! Co się tam dzieje? - wykrzyknęła młodym głosem Milica Fiodorowna.- Kot - powiedział Standal.- Proszę natychmiast tu wrócić - powiedziała Milica Fiodorowna - bo w przeciwnym razie będę zmuszona wskazać wszystkim drzwi.- Ja nic.- wyjąkał Standal.- Wydawało mi się tylko.- Misza! - powiedziała Szuroczka.W saloniku zapanował spokój.Standal wrócił do stołu I również zaczął oglądać album, ale kątem oka zerkał na parawan.Kotka położyła się staruszce na kolanach i też zezowała - na Misze, jakby mu groziła.- A teraz pomówmy o mojej młodości - powiedziała stara pani Bakszt.Spieszyła się, denerwowała i niemal krzyczała.Na następnej stronie był akwarelowy portret panienki w sukni z głębokim dekoltem.- To ja - powiedziała Milica Fiodorowna.- W okresie mojego pobytu w Sankt Petersburgu.A ten wiersz wpisał mi do albumu Aleksander Siergiejewicz Puszkin.Tańczył ze mną na balu u Wiaziemskich.Pionierzy, Szuroczka i Standal zamarli, jak rażeni gromem.Staruszka powiedziała te słowa tak zwyczajnie, że nie można było wątpić w ich prawdziwość.Stronica była zagryzmolona niewyraźnym, pospiesznym pismem.A u dołu widniał podpis: Puszkin (z “twardym znakiem” na końcu).W tym momencie zza parawanu szybko wyszedł staruszek z żółtawą brodą, dwoma susami dopadł drzwi i zniknął za nimi, unosząc z sobą przenikliwy zapach wody kolońskiej.Nikt go nie zauważył, nawet Standal, tylko syjamska kotka odprowadziła go swymi różnobarwnymi oczyma: jednym czerwonym, drugim niebieskim.10Wieczór, użaliwszy się nad ludźmi wymęczonymi przez upał i nadzwyczajne wypadki, wygramolił się zza granatowego, prastarego lasu, spędził słońce nad horyzont t zaczął igrać krwawymi barwami zachodu.Kurz opalizował czerwienią, domy poróżowiały, rozzłociły się szyby.Jedynie zapadlisko ziało czernią na sinawym asfalcie - wokół niego wznosiło się już ogrodzenie z grubych lin rozwieszonych na słupkach.Wszystko złagodniało - i powietrze, i ludzie.Każdy, kto szedł do kina lub po prostu na spacer, zatrzymywał się przy zapadlisku i rozpowszechniał różne pogłoski o bajecznych skarbach, które znaleziono w piwnicy.Opowiadano o pewnym operatorze koparki, co to zabrał po cichu zloty łańcuch wagi dwóch pudów, i chwalono się znajomością z nim.Pokazywano palcem oficera śledczego, spacerującego z żoną ulicą Puszkina, przekonując słuchaczy, że wcale nie spaceruje, tylko śledzi.Ludzie okropnie zazdrościli operatorowi koparki i mieli nadzieję, że go złapią i przykładnie ukarzą.Udałow leżał tuż przy oknie na dużej sali szpitalnej.Ręka już go prawie nie bolała.Grubin słusznie przypuszczał, to było tylko pęknięcie, a nie złamanie.Chociaż w tym Udałow miał szczęście.Lekarze obiecali jutro wypisać go do domu.Przybiegła żona, która najpierw denerwowała się i złościła, a potem uspokoiła się i przyniosła z domu pieróg z kapustą.Przed odejściem postała przy oknie, potrzymała męża za zdrową rękę.Przybiegał syn Maksymek, przychodziła córeczka - przyprowadzali z sobą przyjaciół ! znajomych ze szkoły i przedszkola, chwalili się ojcem w szpitalnym oknie.Przechodnie kłaniali się, pozdrawiali.Udałowowi wkrótce znudziły się te oznaki współczucia, odsunął się więc od okna, podkurczył nogi i przełożył poduszkę na środek łóżka.Nie wiedział, że jego nazwisko jest również wymieniane w związku ze skarbem.Jedni mówili, że Udałow ucierpiał starając się zatrzymać człowieka ze złotym łańcuchem.Inni utrzymywali, że starał się uciec wraz z przestępcą w celu dokonania podziału zdobyczy, ale noga mu się powinęła.Nad zapadlisko przyszedł również prowizor Sawicz.Popatrzył w czarną głębię i postanowił, że jednak odwiedzi Helenę.- Dawno u niej nie byłem.Jeśli jej nie zastanę, to po prostu przespaceruję się koło domu - pomyślał.Zanim Sawicz dotarł do Kastielskiej, zapadł już zmierzch.Na ulicach zażółciły się pierwsze latarnie.W oknie Kastielskiej paliło się światło.Helena czytała.Sawicza nagle opanowało onieśmielenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]