[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na drodze rozbłysło oślepiające światło.Nadjeżdżała ciężarów­ka.Gemini wciągnął nosem powietrze.Nic nie poczuł, a przecież we wszystkich książkach podkreślano, jak cuchnęły dawne silniki benzynowe.Może ciężarówka była zbyt daleko.Potem światła odbiły w bok.Zakręt.Za chwilę powinny dotrzeć tutaj, skręcając na łuku górskiej drogi, dopóki nie będzie za późno,Gemini stanął na jezdni, przebiegło go drżenie oczekiwania.Och, bywał już przedtem kilka razy pod wiekiem czasu.Jak wszyscy, obej­rzał główne wydarzenia.Michał Anioł maluje Kaplicę Sykstyńską Handel pisze Mesjasza (wszystkich obowiązywał zakaz zanucenia choćby jednej nuty).Premiera przedstawienia Stracone zachody miłości.A także parę niekonwencjonalnych drobiazgów, do których pchnęło go historyczne hobby: zabójstwo polityka Johna F.Kennedy'ego, spotkanie Lorenza de Medici i króla Neapolu, śmierć Joanny d'Arc na stosie - okropieństwo.I teraz, wreszcie, doświadczenie w przeszłości czegoś, czego nie mógłby w żaden sposób przeżyć w teraźniejszości.Śmierci.Ciężarówka wytoczyła się zza zakrętu, snop omiótł skarpę, a potem wrócił na drogę, oświetlając Geminiego na chwilę przed jego skokiem w górę i do przodu, w stronę szyby (przerażona twarz kierowcy, jaskrawe światła, przykry w dotyku metal), a następnie agonii.Ach, rozdzierającej agonii, która sprawiła, że poczuł - po raz pierwszy - każdą wyjącą z bólu cząsteczkę ciała Kości krzyczały, rozszczepiając się jak stare drewno pod uderzeniami kowalskiego młota.Mięso i tłuszcz ślizgały się po szybie jak galareta - w górę, w dół i na boki.Krew bryzgała fontanną po masce cię­żarówki.Oczy wyskoczyły z orbit, gdy czaszka i mózg uległy zmiażdże­niu, jakby chciały przeniknąć przez szybę, uwolnić się i wzlecieć.- Nie nie nie nie nie, wrzasnął Gemini w ostatnim przebłysku świadomości.- Nie nie nie nie nie, zatrzymajcie to!Zieleń, pomarańcz i głęboka purpura rozbłysły w oszałamiają­cym wirze na skraju pola widzenia.Skręt wnętrzności, dygot umysłu i był z powrotem, wyrwany śmierci przez nieubłaganą matematykę, wieka czasu.Czuł swoje całe, nienaruszone ciało pędzące w tył, czuł każdą cząsteczkę tak wyraźnie jak wówczas, kiedy został uderzony przez ciężarówkę, ale teraz z przyjemnością - z rozkoszą przytła­czającą go do tego stopnia, że nawet nie zauważył orgazmu, dodane­go przez ciało do generalnej symfonii radości.Wieko czasu podniosło się.Pokrywa skrzyni została odsunięta, Gemini leżał - zasapany, spocony, a jednak roześmiany, płacząc i pra­gnąc śpiewać.- Jak było? - pytali chciwie inni, tłoczący się dokoła.- Jak było, co przypominało, czy było jak.- Jak nic.Nic.- Geminiemu brakowało słów.- Jak wszystko, co Bóg obiecał sprawiedliwym, a Szatan grzesznikom, połączone w jed­ną całość.- Próbował ubrać w słowa tę rozkoszną agonię, radość przewyższającą wszystkie radości.- Lepsze niż czarodziejski pył? - zapytał jeden z gości, młody i nieśmiały.Gemini domyślił się, że powodem jego znużenia jest nie­wątpliwie zażycie narkotyku.- Po czymś takim - powiedział - wciąganie nosem pyłu nie spra­wia większej przyjemności niż skorzystanie z łazienki.Wszyscy śmiali się i przekomarzali, i zgłaszali się na ochotnika (“Orion umie urządzać balangi!"), gdy Gemini podniósł się z fotela, zostawił wieko czasu i podszedł do Oriona, który stał parę metrów dalej, przy pulpicie sterującym.- Podobała ci się przejażdżka? - zapytał Orion, uśmiechając się łagodnie do przyjaciela.Gemini pokręcił głową.- Nigdy więcej.Orion przez chwilę sprawiał wrażenie zaniepokojonego, zmar­twionego.- Takie złe?- Nie złe.Mocne.Nigdy tego nie zapomnę, nigdy nie czułem się taki.żywy.Kto by pomyślał.Śmierć jest taka.- Ożywcza - Orion podsunął właściwe słowo.Odgarnął z oczu niesforne włosy.- Za drugim razem jest lepiej.Człowiek ma więcej czasu, żeby docenić umieranie.Gemini potrząsnął głową.- Raz mi wystarczy.Życie już nigdy nie będzie nijakie.- Roze­śmiał się.- Cóż, czas na kogoś innego, prawda?Harmony już leżała na fotelu.Zdejmując ubranie, głównie w ce­lu podniecenia innych uczestników przyjęcia, mówiła:- Nie chcę, żeby cokolwiek oddzielało mnie od zimnego me­talu.Orion niespiesznie wprowadzał koordynaty.Geminiemu nagle wpadło coś do głowy.- Ile razy to robiłeś, Orionie?- Dość często - odparł zapytany, wpatrując się w holograficzny model wycinka czasu.A wówczas Gemini zastanowił się, czy przypadkiem umieranie nie jest tak samo uzależniające jak czarodziejski pył, wspinaczka albo skoki z dużych wysokości.Rod Bingley w końcu zatrzymał ciężarówkę, w urywanych sap­nięciach wyrzucając z siebie szok i przerażenie.Oczy nadal tkwiły pośrodku plam krwi na przedniej szybie.Tylko one wydawały się prawdziwe.Reszta przypominała bryzgi błota wyrzucone spod kół.Rod otworzył drzwi, wyskoczył i obiegł maskę ciężarówki w na­dziei na.na co? Ten człowiek nie miał najmniejszych szans.Ale może zdoła go zidentyfikować.Czubek, który wyrwał się z domu wariatów w dziwacznym białym ubraniu, żeby powłóczyć się po górskich drogach? W pobliżu nie było żadnego szpitala.Nie było też ciała na masce ciężarówki.Przeciągnął dłonią po lśniącym metalu, po czystej szybie.Tylko kilka robaków na kracie chłodnicy.Czy to wgniecenie było już wcześniej? Nie mógł sobie przypo­mnieć.Rozejrzał się wokół ciężarówki.Ani śladu.Czyżby to sobie wyobraził?Najwidoczniej.Ale wydawało się takie prawdziwe.Nie pił, nie brał żadnych prochów - żaden kierowca przy zdrowych zmysłach nigdy nie zażywał środków pobudzających.Potrząsnął głową.Czul gęsią skórkę.Czuł się.obserwowany [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •