[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyrwałam się z propozycją jak Filip z konopi.— Zaczekać, to znaczy tego, jechać przez Warszawę — dodałam, usiłując naprawić błąd.— Zrobić pranie, bo już wszystko będziemy miały brudne…— Zrobimy pranie tutaj — przerwała moja mamusia, bardzo ożywiona perspektywą odwiedzenia miejsc dzieciństwa.— Tu jest chyba jakaś pralnia, nie?Próbowałem kopnąć Lilkę, ale siedziała za daleko ode mnie.— Jest, oczywiście — odparła zachęcająco ku mojej rozpaczy.— Bardzo dobra i wszystko szybko pierze.Na mokro i na sucho.A moja pralka też jest bardzo dobra.— Robimy pranie i jedziemy do Tończy — zadecydowała energicznie Teresa.— Ja też ją chcę obejrzeć jeszcze raz!Mimo najszczerszych wysiłków nie udało mi się już wpłynąć na zmianę tych decyzji.Tyle na tym zyskałam, iż okrzyknięto mnie najpodlejszą córką świata, wiadomo było bowiem, że w Warszawie moja mamusia zrobi pranie własnoręcznie, przypłacając to potem rozmaitymi dolegliwościami, tu zaś załatwi się sprawę szybko, łatwo i przyjemnie.Tak stanęło na praniu w Cieszynie.— Niepotrzebnie się wyrwałaś z tym wyjazdem do Tończy — powiedział do mnie Marek z niezadowoleniem już późnym wieczorem.— Teraz będą się tam pchać, a mnie potrzeba jeszcze trochę czasu.Chciałbym sprawdzić kilka rzeczy…Odwoziłam go do Zebrzydowic.Jechaliśmy powoli, po drodze omawiając osobliwą sprawę.Do odejścia pociągu miał przeszło godzinę.— Sama wiem, że niepotrzebnie — przyznałam.— Co chcesz sprawdzić?— Chciałbym wiedzieć, kto to jest ta pani Walters, bo w obu Dorobkach nie ma nic niezwykłego.Tyle że starszy Dorobek został ojcem młodszego w wieku lat dziewiętnastu, ale to nie jest karalne.— A powinno być.Nie martw się, namówię Lilkę, żeby urządziła histeryczną scenę rozpaczy w razie, gdyby chciały za szybko wyjechać.Coś wykombinujemy.— Jadą za wami już od Sopotu, dziwię się, że tego nie zauważyłaś.Znaleźli jakąś kartkę z waszym adresem w Świebodzicach, musiałyście ją chyba zgubić.Czatują na Teresę z podziwu godnym uporem i obawiam się, że mogą jej zrobić coś złego, bo trochę nie panują nad sobą.To są amatorzy, popełniają takie głupie błędy, że się niedobrze robi.— Pewnie — mruknęłam nieco jadowicie.— Ty byś tę Teresę już dawno upolował…— A pewnie, że bym upolował, wielka mi sztuka…Nagle uświadomiłam sobie, co on powiedział i o mało nie zjechałam do rowu.W pierwszej chwili nie dotarło do mnie, zmylił mnie, Bóg wie który raz, tym tonem rzeczowej informacji, z której przecież, jak byk, wynikało, że tę Teresę mogą nawet zamordować!— Czy chcesz przez to powiedzieć, że oni ją chcą zabić?— Oczywiście.Dziwię się, że im to do tej pory nie wyszło.Chyba dlatego, że nie mają doświadczenia.Wydaje mi się, że Teresa jest dla nich niebezpieczna, to znaczy oni uważają, że jest niebezpieczna, i wobec tego istnieje możliwość, że wpadną w panikę i zrobią jakieś głupstwo.Trzeba jej po prostu pilnować.Milczałam dość długo, bo w głowie mi się to nie chciało pomieścić.Prawdę mówiąc, do tej pory ani ja, ani nikt z rodziny nie traktował poważnie tych dziwacznych wygłupów.Zamordować Teresę, co za idiotyczny pomysł… Po co? Dlaczego?Na kilka moich nerwowych okrzyków Marek oznajmił, że nie wie dlaczego i właśnie zamierza się dowiedzieć.Cienka nitka wiedzie do Tończy.Niech mnie ręka boska broni jechać teraz do Tończy i zwalić mu tam na kark całą familię w komplecie!— Poza czepianiem się Teresy oni wszyscy nie robią nic podejrzanego — dodał w zamyśleniu.— Nie wdają się w żadne nielegalne transakcje, w żadne afery, jeżdżą sobie turystycznie po kraju i nic więcej.Łapanie jej, usypianie i wpychanie siłą do samochodu było oczywiście skrajnym kretyństwem, gdyby zawiadomiła milicję, mieliby okropne nieprzyjemności…— Ale ona nie zawiadomi milicji.— I mam wrażenie, że oni o tym wiedzą.Ciekawe skąd.Czy ty jesteś pewna, że one dobrze zgadły? Na tej mapce jest Tończa?:— Według tego, co słyszałam od urodzenia, wszystko się zgadza — powiedziałam, ciągle jeszcze wytrącona z równowagi.— Za studnią powinna stać ławeczka, a przy ławeczce powinna rosnąć grusza.Na tej gruszy siedziała Lucyna i zrzucała przejrzałe klapsy na panamę fatyganta naszej wujenki, bo jej się nie podobało, że ją podrywa.Wujence na koafiurę również.Rzecz jasna, była trochę młodsza niż teraz.Możliwe też, że gruszy już nie ma.— Mówisz, grusza? — zainteresował się nagle Marek.— Za studnią? Zdaje się, że to właśnie w tym miejscu jest krzyżyk.Rób, co ci się podoba, ale przetrzymaj je w tym Cieszynie jeszcze chociaż ze trzy dni!…*Szaleństwo prania, które opętało z nagła całą rodzinę i z którym musiałam się pogodzić, pozbawiło mnie sukienki.Część rzeczy oddano do pralni, a część kotłowała się w pralce Lilki.Moją kieckę Teresa z rozpędu wrzuciła do pralki, zanim zdążyłam zaprotestować.Działo się to rano, kiecka była jedyną, jaka nadawała się na panujący upał, z kataklizmu, oprócz szlafroka, ocalała mi tylko spódnica i ciepła bluzka z golfem, które narażały mnie na śmierć z przegrzania, pożyczyłam sobie zatem odzież od Lilki.Była to wytworna szata w wielkie, fioletowo–zielone kwiaty, z falbaną, z wielkim dekoltem, bez rękawów, chłodna i przewiewna.— Mam nadzieję, że się gdzieś w niej potkniesz i też zjedziesz na tyłku ze skarpy — powiedziała Lilka z zaciętością, wręczając mi strój.— Możesz wpaść do wody w najbrudniejszym miejscu albo brać udział w gaszeniu pożaru.Nie, żebym ci źle życzyła, ale nie znoszę tej kiecki i niczego bardziej nie pragnę, jak tylko żeby się wreszcie zniszczyła.— Dlaczego? — zdziwiłam się.— Bardzo dobra kiecka, cokolwiek może przesadnie efektowna, ale na upał znakomita.I pierna.Określenie „pierne” oznacza wszystkie rzeczy, których rzeczywiście nie trzeba prasować po praniu.Im bardziej zachowują swoją pierwotną postać, tym bardziej są pierne i słowo to znacznie lepiej oddaje ich charakter niż jakieś tam non irony.Lilka je znała.— Owszem, pierna — rzekła ponuro.— Piorę ją po każdym użyciu z nadzieją, że może pranie ją wykończy.Jak widzisz nic, ani drgnie.Dostałam ją od ciotki Zbyszka, z Brazylii, i muszę nosić na wszystkie rodzinne uroczystości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]