[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cała ta część pomieszcze-nia, ogólnie biorąc, zapchana była papierami, stosami prasy, teczek tekturowych i pla-stykowych i jakichś rękopisów, z całkowitym pominięciem książek.W przeciwieństwiedo idealnego porządku na stole, tu panował bałagan potężny, jakby ktoś szukał czegośw pośpiechu.I zapewne znalazł, bo nie wszystko przekopał, jedna trzecia tego całegonaboju pozostała nietknięta.Stała tam jeszcze mała, metalowa drabinka, zwykły, drewniany stołek, w ścianie, bli-sko roboczego stołu, tkwił kran, pod nim umywalka i więcej nic.Ani dywanika, anikrzesła, ani podręcznego stolika, nic kompletnie, dwa miejsca pracy i na tym koniec.37 Czekaj no przerwał Bieżan. Chyba mi lecisz za daleko.Dubeltówka wisia-ła na ścianie? Jak tam przyjechałem, to owszem, na ścianie. To skąd wiedzieli, że z niej rąbnięty?Robert sapnął, westchnął i poprawił się na krześle. No fakt, chyba za duży rozpęd biorę.Nie wiedzieli.W tym pierwszym momen-cie nikt nie wiedział.Ale Wilczyński kłopotów z myśleniem nie ma, jak tylko zobaczyłzwłoki, a już wiedział, kto to jest, w pierwszej kolejności do nas zadzwonił, a potem ni-czego nie tknął, niczego nie dał ruszyć.Nad daktyloskopem stał, jak kat nad dobrą du-szą, na ręce mu patrzył, trzecie oko miał chyba w plecach, bo z fotografa też go niespuszczał.Czekał na mnie, już wiedział, że sam jadę, bo pan.tego. Tego, tego mruknął z irytacją Bieżan, który w ciągu ostatnich trzech dni prze-żywał trudne chwile, ściągnięty pod Pyrzyce komunikatem, że jego żona uczestniczy-ła w okropnej katastrofie samochodowej i jest w szpitalu, tylko nie wiadomo w któ-rym.Po czym okazało się, że owszem, jest w szpitalu, ale jako pielęgniarka, pomagającaofiarom katastrofy, jej zaś samej nic się nie stało.Wyjaśnianie sprawy trochę potrwałoi w rezultacie wezwany w trybie pilnym Górski do woniejącego gabinetu pojechał beztowarzystwa. No więc wolał komisyjnie podjął. Noc już była.Zdrzemnęliśmy się, przyzna-ję, ze trzy godziny, do świtu, bo przy dniu łatwiej, i w południe już mieliśmy rozeznanie.Ze szpitala przyszła wiadomość o tych brenekach i czasie zgonu, a na miejscu okazałosię, że prawie jedyne odciski palców w tym gabinecie, to denata. Prawie.? przerwał Bieżan podejrzliwie. Prawie przyświadczył z mocą Górski. Ogólnie biorąc, wszystko czyste, facetbył pedant, ale, na przykład, odkładając na miejsce coś tam umyte i wytarte, własnychpalców już nie zmazywał.No i tylko na tej dubeltówce ani jednego.Wyglansowana namedal.I nic więcej, wyłącznie ona.Ale trzy się znalazły niepewne, jakby inne, rozma-zane, i laboratorium powiada, że za te trzy głowy nie dadzą.Nie świeże, trochę starsze.Zabójca miał rękawiczki. Czekaj, znów mi lecisz skrzywił się Bieżan. Mówią, że te trzy mogą być niejego? Mogą, ale nie muszą.Powiadają, że gdyby mieli wszystkie dziesięć palców właści-ciela, może by dopasowali, ale za same jedne głowy nie dadzą.W ogóle niczego nie da-dzą.Bieżan pomilczał chwilę. To by mogło znaczyć, że jednak.Która dubeltówka? Ta ucięta.Skrócona. Kłusownik.?38 A skąd! Do kółka myśliwskiego należał, zezwolenia miał. Robiliście próby z tymi brenekami? Ja się śpieszę, bo tak okropnie chcę dojechać do końca usprawiedliwił sięRobert ze skruchą. Pewnie, że robiliśmy, natychmiast po stwierdzeniu, że wytarta i żebreneki, bo informacje się zbiegły.O piątej już to mieli w laboratorium i werdykt jestjednoznaczny, to samo.A breneki, parę pudełek, różny kaliber, miał w szufladzie biurka,i na pudełkach odciski palców wyłącznie jego. Znaczy, sam wyjął, nabił i z ukłonem wręczył zabójcy, żeby sobie postrzelał. Owszem, tak to wygląda.Ale zaraz, po kolei.Kluczyka przez ten czas szukaliśmy,bo to powinien być mały kluczyk.Bez skutku.Ze wszystkiego wynika, że gość nie byłobcy, przeciwnie, jakaś bliska osoba, dobrowolnie wpuszczona. Moment.Rękawiczki. Otóż to.Przeszukiwał papiery.Biurko, półki, teczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]