[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Edytor przemógł szok organizmu i pchnął go za osłonę nissana.Natomiast Vittorio się nie krył, skoczył po Marinę.Dostał w bark, dostał w biodro, całą serię w udo, dostał w szczyt czaszki i od tego się zachwiał.Kobieta krzyczała coś chrapliwie przez ściśnięte gardło.Wrzucił ją oraz Nicholasa do wnętrza wozu, który już się cofał, wykręcając ku wylotowi bocznej uliczki.Rozledowane szyby rozpryskiwały się od uderzeń miękkich kuł śmigłowców policyjnych.Hunt z rozpaczą patrzył na swoje ręce, lewą całą we krwi, wyciągające się ku zwiniętej na brudnej podłodze Marinie.Nissan przyspieszał na siatkowych oponach, lawirując ciemnymi zaułkami bez włączania reflektorów, wyłącznie na radarach i sonarach, pasażerami rzucało pod sam dach.Nadal towarzyszył im terkot wirników śmigłowców, natężenie to rosło, to spadało.Pruta karoseria skrzeczała metalicznie.Zakręcali, zakręcali, zakręcali - okolica migała za wyłupionymi oknami: mury cienia, kaniony półmroku, place nocy.Hunt ponownie wyłączył edytor ruchu, tym razem w ogóle zamykając aplikację.Akurat na czas, by całkowicie bezbronnym wpaść z powrotem w łapy Cienia.Vittorio podciągnął i przełożył Nicholasa przez oparcie przedniego fotela, twarzą do góry, odginając mu głowę po kres wytrzymałości kręgów.Hunt klął z wysiłkiem, wierzgając w powietrze i nieporadnie tłukąc pięścią bok Cienia, ale w tym momencie instynkt samozachowawczy przegrywał już z udręką ciała i nie było siły w tych ciosach.Cień pochylił się nad nim, szeroko uśmiechnięty.Błąd: to nie był uśmiech.On odsłaniał zęby, gotował kły.Ugryzł szybko, głęboko, żmijowym ruchem zarzucając głową w przód i w dół, po łuku.Po szyi Nicholasa przeszły jedna po drugiej fale ciepła: od oddechu Vittoria, od własnej wylanej krwi, od uwolnionego w żyły jadu.Trucizna rozchodziła się błyskawicznie.Najpierw odjęła mu ból i to było dobre.Potem odjęła mu czucie w reszcie ciała i przytłumiła pozostałe zmysły, i to było przerażające, bo dokładnie tak wyobrażał sobie śmierć.Jeszcze jakieś plamy przed oczyma, w uszach terkot dartej kulami blachy, słowa nerwowej rozmowy.Na koniec odjęto mu i to.Nie rozumiem, jęknął.Po co.Jak.Kto.Nie chciałem.Odjęto Nicholasa Hunta i wtedy nie zostało już nic.13.SkażonyCoś gryzło go w łydkę.Ostre zęby rwały mięśnie, skrobały o kość, dreszcz szedł przez ciało, wywracał wnętrzności.Hunt poderwał się z chrapliwym wrzaskiem, gotów na ślepo rzucić się precz od Cienia-wampira, byle dalej od rozdzierających nogę kłów.Musiało mu się śnić.Nikt go nie gryzł.Podwinął nawet nogawkę, ale na skórze nie było najmniejszego śladu.Może to kurcz.Wciąż czuł przecież w mięśniu rwący ból.Wystraszony, zirytowany rozglądał się po pomieszczeniu.Po prawej miast ściany miał odledowane okna, biła przez nie leniwa jasność chmurnego południa.Przymrużył oczy i dojrzał prostopadłościany pobliskich wieżowców.To musiało być gdzieś dwudzieste piętro, jeśli nie jeszcze wyżej.Elewacji budynków nie rozpoznawał, to nie był Manhattan, to nie było nowe centrum.Przysunął się do okna i spojrzał w górę.Zlokalizowawszy sterówce, zorientował się z grubsza w swoim położeniu.Staten Island tam, Westchester tam.Dzielnica nowej biedy, nie wyburzone wysokościowce stref niskiej użyteczności, chyba to.Ale zaraz, od czego maszyna?I już miał wywołać menadżera wszczepki, gdy przypomniał sobie klinikę, Marinę, swoje dłonie na jej szyi przypomniał sobie cały ten nieprawdopodobny thriller, w jaki go zassało wczoraj wieczorem - i poniechał.Kusiło go, żeby sprawdzić, czy blokada modułu łączności wciąż jest w mocy, chciał też przejrzeć ostatnie zapisy A-V.Ale że nie potrafił zrobić tego poza MUI, powstrzymał go zrodzony ze straszliwego podejrzenia - które również właśnie sobie przypomniał - irracjonalny strach przed konfrontacją.Wstał z białej termopiany, na której widać ktoś go w nocy ułożył.Prócz prostokątu natryśniętego na podłogę posłania, nic nie kalało jednostajnego błękitu pokoju.Podnosząc się, przeciągnął ręką po cieniutkiej niebieskiej wykładzinie i w powietrzu zawirował mały obłok kurzu.Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wyglądało jednak na utrzymane w idealnej czystości.Nie wykorzystywane biura? Podszedł do drzwi.Nie otworzyły się.Pchnął.Zatrzaśnięte.Zagadał do nich.Nic.Zatem znowu cela.Wrócił do okna.W dole, przekreśloną długim cieniem, miał ulicę, rozpisaną na trzy poziomy, osiem pasm ruchu - ale po żadnym z nich nie sunęły pojazdy, obraz był całkowicie statyczny.Odstąpił i przejrzał się w szybie.Nos paskudnie spuchnięty, cera niezdrowa, na szyi wielki siniak po ukąszeniu nanowampira.Koszula ubrudzona, krew i smugi jeszcze ciemniejsze, spodnie pomięte, mankiety nigdy już nie osiągną tej geometrycznej symetrii.Odruchowo wygładził jednak ubranie.Laski nie miał.stracił ją w godzinach szaleństwa.A przydałaby mu się teraz, dla zamknięcia na czymś dłoni.No więc tak.(Poruszył barkami, odetchnął)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]