[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego piękny, wielki dom dusił się pod hipoteką, którą spłacał ojcu.Ojciec, jego pracodawca, wypłacał mu pensję.Tak, mieli duże zagraniczne samochody, ale każdy z nich przejechał milion kilometrów i był niewiele wart.Który z mieszkańców Bakers zechce kupić jedenastoletniego mer­cedesa?A gdyby tak te pieniądze.ukradł? Kryminalista występu­jący pod imieniem Ricky podziękowałby mu i natychmiast zażądał więcej.Nie, to już koniec.Pora na pigułki.Pora na pistolet.Terkot telefonu go przeraził.Nie myśląc, wstał, podniósł słuchawkę i wychrypiał:- Halo?- Gdzie ty się, do diabła, podziewasz? - Dobrze znany ton głosu ojca.- Źle.źle się czuję.- Zerknął na zegarek i przypomniał sobie, że o wpół do jedenastej miał spotkanie z bardzo ważnym inspektorem z FDIC, depozytów federalnych.- Nie obchodzi mnie, jak się czujesz.Pan Colthurst z FDIC czeka w moim gabinecie od piętnastu minut.- Ja wymiotuję, tato - odparł i aż się skrzywił.Miał pięć­dziesiąt jeden lat i wciąż nazywał go „tatą”.- Łżesz.Jeśli jesteś chory, to dlaczego nie zadzwoniłeś? Gladys widziała cię przed dziesiątą, jak szedłeś na pocztę.Co się z tobą dzieje, do ciężkiej cholery?- Przepraszam, muszę do toalety.Zadzwonię później.- Odłożył słuchawkę.Pigułki wreszcie zadziałały.Quince zanurzył się w przytul­nej, narkotycznej mgiełce i usiadł na brzegu łóżka, patrząc na fioletowe kwadraty rozrzucone na podłodze.Myśli rodziły się powoli, z dużym trudem.Mógłby ukryć dowody znajomości z tym szubrawcem i się zabić.Zostawiłby pożegnalny list, w którym zrzuciłby całą winę na ojca.Śmierć? To całkiem miła perspektywa: już nigdy więcej nie zobaczyłby ani żony, ani starego, ani Bakers.I nie musiałby już ukrywać swoich skłonności.Ale brakowałoby mu dzieci i wnuków.Poza tym, co będzie, jeśli ten potwór Ricky dowie się o samobójstwie i wyśle kolejny list? Jeśli ten list znajdą, odkryją prawdę i obsmarują go długo po pogrzebie?Pomysł numer dwa, równie fatalny jak poprzedni: wciągnie do spisku sekretarkę, babę, której prawie nie ufał.Powie jej prawdę, poprosi, żeby napisała do Ricky’ego list i zawiadomiła go o samobójstwie swego szefa.Wymyślą coś, ułożą razem jakiś plan i spróbują zemścić się na podłym kryminaliście.Zwierzyć się sekretarce? Wolałby już palnąć sobie w łeb.Trzeci pomysł przyszedł mu do głowy, kiedy mgiełka jesz­cze bardziej zgęstniała.Rozciągnął usta w uśmiechu.Dlaczego nie miałby pograć uczciwie? Napisze do Ricky’ego i wyzna, że jest kompletnie spłukany.Zaproponuje mu dziesięć tysięcy dolarów, zaznaczając, że na więcej go nie stać.Jeśli mimo to Ricky zechce go zniszczyć, Quince’owi nie pozostanie nic innego, jak zawiadomić FBI.Agenci pójdą tropem listów i przekazów, odnajdą szantażystę, wszystko się wyda i będzie po nich: po nim i po tym przeklętym szubrawcu.Przespał na podłodze pół godziny, potem wstał, włożył marynarkę, palto i rękawiczki.Wyszedł z domu, nie widząc służącej.Pragnął jak najszybciej stawić czoło prawdzie i w drodze do miasta powtarzał sobie na głos, że tylko pieniądze się liczą.Ojciec miał osiemdziesiąt jeden lat.Bank był wart dziesięć milionów dolarów.Pewnego dnia przejdzie na jego własność.Zaczekaj, nie wygadaj się.Kiedy położysz łapę na szmalu, będziesz mógł żyć, jak ci się żywnie spodoba.Nie nawal.Pamiętaj, najważniejsze są pieniądze.Czterdziestoośmioletni Coleman Lee był właścicielem małej knajpki w pasażu handlowym na przedmieściach Gary w stanie Indiana, w dzielnicy, którą opanowali Meksykanie.Nie miał ani żony - przed wieloma laty przeżył dwa koszmarne rozwo­dy - ani dzieci.I chwała Bogu.Miał za to wielki brzuch i wielkie mięsiste policzki, bo ciągle obżerał się meksykańskim jedzeniem.Coleman nie należał do mężczyzn przystojnych i był samotny.Gruby, powolny i bardzo samotny.Zatrudniał głównie młodych meksykańskich chłopców, nie­legalnych imigrantów, których prędzej czy później próbował molestować, niezdarnie uwodzić czy jakkolwiek to nazwać.Ponieważ rzadko odnosił sukcesy, miał bardzo dużą płynność kadr.Interes szedł kiepsko również dlatego, że ludzie szybko się o tym zwiedzieli i Coleman popadł w niełaskę.Kto by chciał jadać u zboczeńca?Na poczcie na drugim końcu pasażu wynajmował dwie skry­tki: jedną dla celów służbowych, drugą dla przyjemności.Kole­kcjonował pornografię i odbierał ją stamtąd niemal codziennie.Listonosz roznoszący pocztę na jego ulicy był cholernie cieka­wskim typem, dlatego Coleman wolał pewne sprawy ukrywać.Szedł niespiesznie brudnym chodnikiem wzdłuż parkingu, mijając po drodze sklepy z obuwiem i kosmetykami z przece­ny, wypożyczalnię kaset pornograficznych, z której go wyrzucono, i urząd spraw socjalnych założony tu przez jakiegoś zdesperowanego polityka szukającego głosów.Na poczcie kłębił się tłum Meksykanów, ponieważ na dworze było zimno.W skrytce czekały dwa pornograficzne czasopisma w zwyk­łych brązowych kopertach i list z Atlantic Beach na Florydzie.List wydał mu się dziwnie znajomy.Żółta, kwadratowa koper­ta, brak adresu zwrotnego - tak, oczywiście.Napisał do niego młody Percy z kliniki rehabilitacyjnej.Coleman wrócił do knajpy, zamknął się w ciasnym biurze między kuchnią i kotłownią, szybko przejrzał czasopisma i nie znalazłszy w nich nic nowego, położył je na stercie stu innych.Otworzył list od Percy’ego.Tak samo jak dwa pierwsze, był napisany ręcznie i zaadresowany do Walta, bo właśnie tym imieniem posługiwał się w korespondencji.Walt Lee.Drogi Walt,Twój list bardzo mnie ucieszył.Czytałem go wiele razy.Umiesz dobierać słowa.Gdzie nauczyłeś się tak pisać? Jak Ci wspominałem, siedzę, tu od półtora roku i jestem bardzo samotny.Twoje listy trzymam pod materacem i czytam je, ilekroć nachodzi mnie smutek.Z wytęsknieniem oczekuję kolejnego.Przy odrobinie szczęścia wypuszczą mnie w kwietniu.Nie wiem, dokąd pójdę i co będę robił.To przerażające, ale myślę, że kiedy wyjdę stąd niemal po dwóch latach leczenia, nikt nie będzie na mnie czekał.Mam nadzieję, że przynaj­mniej Ty mi pozostaniesz.To okropne i strasznie się tego wstydzę, ale ponieważ nie mam nikogo innego, postanowiłem zwrócić się Ciebie.Oczy­wiście możesz odmówić - zapewniam Cię, że nie wpłynie to na naszą przyjaźń - ale czy mógłbyś mi pożyczyć tysiąc dolarów? Mają tu małą księgarnię i sklep muzyczny.Po­zwalają nam kupować na kredyt czasopisma i płyty, i przez ten czas bardzo się u nich zadłużyłem.Jeśli mi pożyczysz, będę Ci wdzięczny.Jeśli nie, zro­zumiem.Dzięki, że jesteś, Walt.Proszę, napisz.Twoje listy to dla mnie prawdziwy skarb.Z uściskamiPercyTysiąc dolców? Co to za palant? Coleman zwietrzył podstęp.Podarł list i wrzucił go do kosza na śmieci.- Tysiąc dolarów.- prychnął, ponownie sięgając po cza­sopisma.Jubiler z Dallas nie miał na imię Curtis.Przedstawiał się tak tylko w listach do Ricky’ego z kliniki rehabilitacyjnej, a w rze­czywistości nazywał się Vann Gates.Miał pięćdziesiąt osiem lat.Był ojcem trojga dzieci, dziad­kiem dwojga wnuków i właścicielem sześciu sklepów jubiler­skich usytuowanych w pasażach handlowych w Dallas.Na papierze mieli z żoną ponad dwa miliony dolarów i sami je zarobili.Mieli również bardzo ładny dom w Highland Park z oddzielnymi sypialniami w jego przeciwległych skrzydłach.Spotykali się w kuchni na kawie i w salonie, gdzie oglądali telewizję i bawili się z wnukami.Od czasu do czasu Gates ulegał pokusie, lecz zawsze robił to z wprost niezwykłą ostrożnością.Nikt o niczym nie wiedział.Absolutnie nikt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •