[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.303W milczeniu skinąłem głową.Zamierzałem dotrzymać słowa, ale nie byłemz tego powodu uszczęśliwiony.Mimo dziarskich słów Szelma odetchnął z wyrazną ulgą, gdy barka dotarła dobrzegu.Przemoczeni pielgrzymi uciekali z niej już w czasie cumowania.Wilgapomogła Pustce, a potem kilku ludzi Szelmy poprowadziło je spiesznie w góręskarpy, pod osłonę drzew.Potem barka ponownie ruszyła w naszą stronę, nio-sąc jeszcze dwóch mężczyzn.W następnej kolejności został przeprawiony pustywóz pielgrzymów zaprzężony w parę koni oraz dwa kuce.Wystraszonym koniomw zaprzęgu trzeba było zasłonić oczy, a i tak trzech mężczyzn wciągało każdegona pokład.Uwiązane, niespokojnie dreptały w miejscu, parskały i rzucały łbami.Gdy wreszcie barka dotarła na drugi brzeg, nie trzeba ich było zachęcać do wyj-ścia na ląd.Jakiś człowiek ujął cugle i wóz szybko zniknął za szczytem wzgórza.Dwaj ludzie, którzy tym razem zabrali się na naszą stronę, mieli najgorsząprzeprawę.Byli właśnie w połowie drogi, gdy pojawił się ogromny pień płyną-cy wprost na barkę.Szponiaste korzenie niczym monstrualna dłoń podrygiwaływ rwącym prądzie.Szelma krzyknął na kuce, wszyscy skoczyliśmy ciągnąć linę,ale i tak pień zawadził o barkę.Ludzie na rzece krzyknęli głośno, impet uderze-nia wyrwał im z rąk barierkę, jeden omal nie wleciał do wody; w ostatniej chwiliuchwycił się drugiego słupka i uratował życie.Obaj dotarli do brzegu cali i zdro-wi, ale klęli wściekle, jakby podejrzewali, że wypadek został spowodowany roz-myślnie.Szelma przycumował barkę i sam sprawdził mocowania do głównej liny.W wyniku zderzenia obluzował się jeden ze słupków poręczy.Przemytnik z nie-zadowoleniem pokręcił głową i uprzedził o tym swoich ludzi, którzy już ładowalina pokład ostatni wóz.Ten pokonał rzekę nie gorzej niż poprzednie.Przyglądałem mu się z niejakimdrżeniem, wiedząc, iż jestem następny z kolei. Jak tam, Zlepun, masz ochotę na kąpiel? Warto by się i przekąpać, jeśli po drugiej stronie będzie na co polować odparł dziarsko, ale był równie zdenerwowany jak ja.Patrząc na cumowanie barki przy pomoście, próbowałem tchnąć odrobinę spo-koju w klaczkę Pustki.Przemawiałem do niej łagodnie, sprowadzając nad samąwodę, robiłem co w mojej mocy, żeby ją upewnić, iż wszystko pójdzie jak pomaśle.Uwierzyła mi, weszła na poranione kłody pokładu.Prowadziłem ją wolno,wyjaśniając po drodze, co się będzie działo.Stała spokojnie, gdy przywiązywa-łem ją do koła przytwierdzonego do pokładu.Dwóch ludzi Szelmy przywiązałowózek.Zlepun wskoczył na niego i przywarował, wpijając się pazurami w deski.Nie podobało mu się, jak rzeka chciwie pociąga barkę.Szczerze mówiąc, ja takżetrochę się obawiałem.Po chwili odważył się skulić obok mnie, na przykurczonychłapach.304 Wyjedziecie z Miłym i z tym wózkiem polecił Szelma przemoczonymludziom, którzy raz już przebyli rzekę. Ja z chłopakami przeprawimy konieostatnim kursem.Trzymajcie się z daleka od klaczy.Może kopać.Ostrożnie weszli na pokład, rzucając na Zlepuna nieufne spojrzenia i odsu-wając się byle dalej od klaczy.Zostali przy tyle wózka, uchwycili się poręczy.Zlepun i ja staliśmy na przodzie.Miałem nadzieję, że w razie czego będziemypoza zasięgiem końskich kopyt. Popłynę z wami zdecydował Szelma w ostatnim momencie.Wskoczył na barkę, dał znak, że można ruszać.Para mułów na drugim brze-gu podjęła swoją pracę.Obserwować coś, to jedna rzecz, a przeżyć to samo zupełnie inna.Kiedy spryskała mnie pierwsza fala, aż się zachłysnąłem.Naglestaliśmy się zabawką w szponach przerażającego żywiołu.Rzeka gnała z każdejstrony, targając barką, grzmiąca i wściekła.Huk był ogłuszający.W pewnym mo-mencie barka dygnęła głębiej.Fala przelała się przez pokład; ścisnąłem poręczz całej siły, woda chwytała mnie za kostki.Za drugim razem natarcie poszło odprzodu, zostałem zmoczony od stóp do głów.Klacz zarżała przerażona, próbowa-ła stanąć dęba.Puściłem poręcz, by przytrzymać kuca za ogłowie.Ci dwaj z tyłunajwyrazniej zamierzali mi pomóc.Zbliżali się, czepiając wozu.Machnąłem im,że dam sobie radę sam, i zająłem się klaczą.Nigdy nie będę wiedział, co ten człowiek chciał zrobić.Może zamierzał mnieuderzyć rękojeścią noża.Pochwyciłem ruch kątem oka i odwróciłem się do nie-go akurat w momencie, gdy barka ponownie poszła w dół.Chybił i zatoczył siędo przodu, na klacz.Ona, już spłoszona, zaczęła szaleńczo kopać.Zarzuciła gwał-townie łbem, trafiła mnie, aż się zatoczyłem.Prawie straciłem równowagę, a w tejsamej chwili tamten człowiek zaatakował jeszcze raz.Na drugim końcu barki, zawozem Szelma walczył z drugim pasażerem.Wykrzykiwał coś o danym słowiei o honorze.Uchyliłem się przed ciosem, a w tej samej chwili od przodu wdar-ła się na pokład kolejna fala.Zmyła mnie na środek barki.Uchwyciłem się kołai przywarłem do niego, dysząc ciężko.Udało mi się do połowy wyciągnąć miecz,ale w tym momencie ktoś chwycił mnie za kark.Od przodu zbliżał się pierwszynapastnik tym razem trzymał nóż ostrzem w moją stronę.Nagle śmignęło koło mnie cielsko w wilgotnym futrze.Zlepun skoczył napast-nikowi na pierś, pchnął go na poręcz.Usłyszałem trzask nadwerężonego słupka.Wolno, dziwnie wolno, wilk, czło-wiek oraz poręcz przechylali się w stronę wody.Rzuciłem się za nimi, zdołałemschwycić jedną ręką strzaskane szczątki słupka, a drugą ogon Zlepuna.Miecz po-rwała woda.Miałem w dłoni ledwie koniuszek wilczej kity, ale trzymałem moc-no.Zlepun wystawił łeb, przednimi łapami skrobał gorączkowo o burtę.Zacząłsię wspinać na pokład.305W tej samej chwili kopniak niemal zmiażdżył mi ramię.Eksplodowało tępymbólem.Następny kopniak trafił w bok głowy.Patrzyłem, jak palce mi się otwiera-ją, jak prąd odrywa Zlepuna od barki, jak rzeka obraca, zabiera wilka. Bracie! krzyknąłem zrozpaczony.Woda połknęła moje słowa.Przelewając się przez pokład, zatkała mi nosi usta.Gdy spłynęła w dół, spróbowałem się podnieść.Człowiek, który mnie ko-pał, teraz klęczał obok.Czułem na gardle ostrze noża. Ani drgnij warknął.Odwrócił się i wrzasnął do Szelmy: Ja to zrobiępo swojemu!Nie obchodziły mnie jego słowa.Gorączkowo sięgałem Rozumieniem, całąsiłę wkładałem w połączenie z wilkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]