[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niestety, ktoś nie pomyślał, żeby dać mi łyżkę, i przywłaszczył też sobie moją sprzączkęod paska.Przynajmniej wiele mi to o nim mówiło.Był bardzo ostrożny, a zatem zapewnedoświadczony, i nie miał za grosz poczucia przyzwoitości, bo nie obchodziło go, że bez paskamogą mi spadać spodnie.Nadal jednak nie wiedziałem, kim jest ani czego ode mnie chce.A to niedobra wiadomość.I znikąd nie miałem najmniejszej wskazówki, co z tym fantem zrobić.Mogłem tylkosiedzieć i czekać.Tak zrobiłem.Rozmyślania podobno są zdrowe dla duszy.Ludzie od zarania dziejów szukali ciszy ispokoju, odrobiny czasu dla siebie z dala od zgiełku, po to tylko, by sobie porozmyślać.A ja tuwszystko miałem - ciszę, spokój, czas dla siebie, a mimo to jakoś ciężko było rozsiąść sięwygodnie w cementowym pokoiku i czekać, aż najdą mnie jakieś refleksje i uleczą mi duszę.Pierwsza sprawa, nie miałem pewności, czy w ogóle mam duszę.Jeśli tak, to co jej do łbastrzeliło, żeby przez te wszystkie lata pozwalać mi robić takie straszne rzeczy? Czy MrocznyPasażer zajął miejsce tego hipotetycznego tworu, podobno siedzącego w każdej istocie ludzkiej? Iczy teraz, kiedy zostałem bez Pasażera, wykluje się we mnie nowa, prawdziwa dusza i konieckońców stanę się człowiekiem?No proszę, a jednak zacząłem rozmyślać, tyle że jakoś nie miałem z tego specjalnejsatysfakcji.Mogłem sobie myśleć, aż mi zęby powypadają, a to i tak nie wyjaśni, gdzie się podziałmój Pasażer i gdzie byli Cody i Astor.Ani nie wyciągnie mnie z tego pokoiku.Wstałem i obszedłem pomieszczenie, tym razem wolniej, wypatrując jakiegoś słabegopunktu.W kącie zauważyłem otwór wentylacyjny - idealna droga ucieczki, gdybym tylko byłrozmiarów fretki.W ścianie obok drzwi gniazdko.I tyle.Stanąłem przy drzwiach i obmacałem je.Ciężkie i grube, nie dawały cienia nadziei, żemógłbym je wyważyć, wyłamać zamek czy otworzyć w jakikolwiek inny sposób bez pomocyładunków wybuchowych lub walca drogowego.Jeszcze raz rozejrzałem się po celi, ale w żadnym zkątów nie wypatrzyłem ani tego, ani tego.Byłem uwięziony.Zamknięty, schwytany, odosobniony, w ciężkiej niewoli - nawetsynonimy nie poprawiły mi nastroju.Przyłożyłem policzek do drzwi.Po co w ogóle się łudzić? Naco miałbym liczyć? %7łe ktoś wypuści mnie z powrotem na świat, gdzie już nie miałem po co żyć?Czy nie lepiej dla wszystkich zainteresowanych, by pokonany Dexter po prostu odszedł w niebyt?Przez grube drzwi usłyszałem coś, jakiś piskliwy, nadciągający dzwięk.I kiedy był jużblisko, poznałem, co to: dwa spierające się głosy - jeden męski, drugi wyższy, natarczywy, brzmiący bardzo znajomo.Astor.- Głupi! - powiedziała, kiedy znalezli się na wysokości moich drzwi.- Nie muszę.- Iposzli.- Astor! - krzyknąłem na cały głos, choć wiedziałem, że nie ma szans mnie usłyszeć.I nadowód, że głupotę spotkać można zawsze i wszędzie, walnąłem w drzwi obiema dłońmi i jeszczeraz wrzasnąłem: - Astor!Oczywiście, nie było żadnego efektu, oprócz lekkiego szczypania dłoni.I, jako że nicinnego nie przyszło mi do głowy, osunąłem się na podłogę, oparłem o drzwi i czekałem na śmierć.Nie wiem, jak długo tak siedziałem.Nie prezentowałem heroicznej postawy.Wiem,powinienem zerwać się na nogi, wyciągnąć cudowny pierścień i wykorzystać moje tajemneradioaktywne moce, żeby przegryzć się przez ścianę.Ale byłem wykończony.Pomyślałem, żehardy głosik Astor, który usłyszałem, to jakby ostatni gwózdz do trumny.Mroczny Rycerz odszedł.Zostało ze mnie samo opakowanie, a i ono się rozklejało.Siedziałem więc zgarbiony, oparty o drzwi i nie działo się nic.Właśnie zastanawiałem się,jak by tu się powiesić na włączniku światła na ścianie, kiedy coś zaszurało za drzwiami.A potemktoś je pchnął.Oczywiście, po drodze byłem jeszcze ja, więc naturalnie to zabolało, a i uraziło mojągodność osobistą, zważywszy na miejsce, w które dostałem.Trochę przydługo zwlekałem z reakcjąi tamten znów naparł na drzwi.Tym razem też zabolało.A z bólu, rozkwitające pośród pustki jakpierwszy wiosenny kwiat, zrodziło się coś prawdziwie wspaniałego.Wściekłość.Nie jakaś tam irytacja, wkurzenie, że ktoś zrobił sobie z mojego tyłka odbój drzwiowy.Byłem naprawdę zły, rozjuszony, wściekły, że tak się mną pomiata, traktuje jak zbędny przedmiot,coś, co trzyma się pod kluczem, popychadło dla każdego, kto ma rękę i musi się wyżyć.Nieważne,że jeszcze przed chwilą sam miałem o sobie równie niskie mniemanie.To się zupełnie nie liczyło -wściekłem się w klasycznym tego słowa rozumieniu, czyli na wpół oszalały, niewiele myśląc, zcałej siły odepchnąłem drzwi.Poczułem lekki opór i trzasnął zamykany zamek.Pomyślałem  A masz! - choć właściwienie wiedziałem, co by to miało znaczyć.I kiedy wbiłem wzrok w drzwi, te znów zaczęły sięotwierać, więc naparłem na nie, aż się zamknęły.Sprawiło mi to niesamowitą satysfakcję ipoczułem się tak dobrze, jak dawno się nie czułem; kiedy jednak rozpierająca mnie czysta, ślepafuria nieco opadła, przyszło mi do głowy, że choć walenie w drzwi bardzo relaksuje, to konieckońców wielkiego pożytku nie przyniesie i wcześniej czy pózniej będę musiał skapitulować, bo nie miałem żadnych narzędzi ani broni, a ten za drzwiami, przynajmniej teoretycznie, mógł posłużyćsię czym tylko zechce.W tej właśnie chwili drzwi znów się uchyliły, zatrzymując na mojej nodze, i kiedyodruchowo je odepchnąłem, wpadłem na pewien pomysł.To był durny, czysty eskapizm a la JamesBond, ale kto wie, może coś z tego będzie, a poza tym nie miałem nic do stracenia.A że tak to zemną jest, że ledwie pomyślę, a już rwę się do czynu, to gdy tylko zamknąłem drzwi ramieniem,odsunąłem się na bok i zaczekałem.Jak przewidziałem, drzwi otworzyły się z hukiem, tym razem nie napotykając mojegooporu, a kiedy odleciały na bok i uderzyły w ścianę, do środka wpadł wytrącony z równowagimężczyzna w czymś w rodzaju munduru.Chciałem chwycić go za rękę, ale chybiłem i zamiasttego złapałem ramię, to jednak wystarczyło; obróciłem się na pięcie i ile sił pchnąłem go głową naścianę.Rozległ się przyjemny dla ucha łoskot, jakby dużego arbuza spadającego ze stołukuchennego, facet odbił się od ściany i runął twarzą na podłogę.I patrzajcie narody, oto Dexter odrodzony i triumfujący; stałem dumnie nad ciałempokonanego wroga, przed otwartymi drzwiami, za którymi czekała wolność, odkupienie, a potemmoże lekka kolacja.Szybko przeszukałem strażnika, zabrałem mu pęk kluczy, duży scyzoryk i pistoletautomatyczny, który w najbliższym czasie raczej nie będzie mu potrzebny.Wyszedłem ostrożniena korytarz, zamykając za sobą drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •