[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z wolna mg³a spuszcza³asiê jak zas³ona przejrzysta i otoczy³a go doko³a.Póxniej chmury zas³oni³y Bazyleê i ca³y wi-dok daleki.Sêdziwoj spocz¹³, odetchn¹³, by³ sam jeden, doko³a tylko zimne kamienie.Nie-znacznie wpad³ w g³êbokie zadumanie.Ca³a jego przesz³oSæ, burzliwa w g³êbi, a na pozórspokojna, m³odoSæ, wszystkie ¿¹dze, wszystkie chêci tañczy³y doko³a, jakby obrêb czarodziej-46 skiego krêgu, a on, spêtany, nie móg³ siê wydobyæ na zewn¹trz.Wezbrane uczuciami serce,mySl rozpalona chcia³y siê gwa³tem wydobyæ z tego wiêzienia, a doko³a by³o wszystko ju¿zas³onione chmurami.Z³o¿y³ rozpalone czo³o na zimnym g³azie, wspomnia³ czas niewinnejm³odoSci, gdzie modlitwa by³a tarcz¹ wszystkich cierpieñ, filarem upadaj¹cej duszy - i wes-tchn¹³, ale teraz zimna nauka i gor¹ce jej ¿¹dze i modlitwê sp³oszy³y, i ³zy wysuszy³y.I roz-bieraj¹c stan swój szuka³ koniecznie powodu i winy zewn¹trz siebie, szuka³, na kogo by móg³zwaliæ ciê¿ar przygniataj¹cy go.- Tak jest - mySli³ sam w sobie - mi³oSæ mog³a uwieñczyæ moj¹ cierpliwoSæ.W nauce nowychsi³ nabra³em, by³em bliski szczêScia, od chwili jak Jego spotka³em, ca³e moje jestestwo zo-sta³o wzburzone.Tak jest, on przyczyn¹ tej walki Smiertelnej, z której wyjSæ muszê, bo bymupad³ pod jej brzemieniem.Po chwili podniós³ g³owê - gdy oto blisko, oparty o Scianê szarego granitu, sta³ wpatruj¹c siêw niego Kosmopolita.To nag³e i nieprzewidziane zjawienie siê odrêtwi³o m³odzieñca.- Szuka³em ciê - rzek³ na koniec - i nigdzie znalexæ nie mog³em.Nie dbaj¹c, i¿ oskar¿onyjestem o zabójstwo, chodzi³em miêdzy t³umem, czy twego Sladu nie znajdê i oto teraz, kie-dym rozumia³, i¿ nikt mnie nie spotka, zjawiasz siê?- Wiedzia³em o tym i dlategom przyszed³, teraz mogê odejSæ.- O, teraz nie opuScisz mnie.Czy jesteS zwodzicielem, czy prawdziwym mêdrcem, bodajbySby³ duchem, nie cz³owiekiem, musisz ze mn¹ mówiæ!- Wszystko, co byS mi mia³ powiedzieæ - odrzek³ Kosmopolita - wiem zawczasu; za ca³¹ od-powiedx us³uchaj rady, któr¹ ci podam.Póki pora, unikaj mnie.Palmy, o które siê kusisz, zbytwysoko rosn¹ i te lodowce byS przeby³, a nie och³odzi³yby twojego tchnienia.Na ich szczy-cie chcia³byS siê pi¹æ jeszcze wy¿ej, dok¹d tylko orle skrzyd³a donios¹ - i nigdzie byS nieznalaz³ pokoju.Póki pora, wróæ siê, zapomnij o mnie.- Wiêc nazwê ciê oszustem, a ca³¹ twoj¹ w³adzê i m¹droSæ wystêpkiem! Bo jeSli wiesz istot-nie, jakiS wp³yw wywar³ na mnie i teraz unikasz, to chyba chcia³eS mnie uwieSæ lub w³adzatwoja dalej nie siêga!- Wiem - odrzek³ spokojnie Kosmopolita - i¿ ten duch niespokojny, prêdzej czy póxniej samby siê w tobie obudzi³.Moje spojrzenie roztli³o tylko w tobie te iskry, które wyobraxniaz wiêksz¹ szkod¹ póxniej by rozpali³a.Ty zewn¹trz siebie szukasz winy, a lêkasz siê spuSciæw g³êbiê w³asnej duszy i tam samotnie stoczyæ walkê i uSmierzyæ z³e, które ciê niepokoi.- Póki ciebie nie widzia³em - rzek³ Sêdziwoj - póty jeszcze mog³em mieæ nadziejê zostaniaszczêSliwym; mi³oSæ i nauka starczy³y mi za Swiat.- Po co ¿eS mnie przekona³, ¿e jest Swiatwy¿szy, o którym w¹tpi³em; stan¹³eS na drodze mej mi³oSci, zniweczy³eS urok nauki, jakemj¹ dawniej pojmowa³.Dlaczegó¿ broni³eS mnie od niebezpieczeñstw w ten sposób, i¿ obro-na ta zgubniejsz¹ mi siê sta³a od samego niebezpieczeñstwa.- Odwieczne prawa, którym podlegam - rzek³ Kosmopo³ita - nakazuj¹ nam rozci¹gaæ opiekênad wszystkimi, których tylko dotknie siê ko³o naszej potê¿nej nauki.Tysi¹ce biednych szpe-raczy pozostawiamy spokojnie, bo ciasny zakres ich poziomego ¿ycia i mySli nie stanie siêani dla nich katusz¹, ani dla nas nadziej¹ zyskania wyznawcy.- Lecz s¹ inni, szczêSliwi, któ-rych dusza staæ siê mo¿e znacz¹c¹ cyfr¹ w ludzkoSci lub nauce, by³oby wystêpkiem opusz-czaæ ich.GdybyS siê zrozumia³, móg³byS do ich liczby nale¿eæ, st¹d moja nad tob¹ opieka.Ale ty chcia³byS, aby kilku wyrazami wcieliæ ciê do tajemnic, które spodziewasz siê, ¿e po-47 siadam, aby potem, jak szaleniec, rozrucaæ z³oto i ogieñ - ¿elazo i zbrodnie, i klejnoty z jed-nego rogu obfitoSci.- Chcia³byS ma³powaæ OpatrznoSæ i wedle widzimisiê mniema³byS Bosk¹naSladowaæ w³adzê, a ty byS j¹ tylko zniewa¿a³! Rozumia³byS, ¿e mêdrzec mo¿e byæ potê¿-nym nie rozumiej¹c odwiecznego porz¹dku!- Wiêc jeSli widzisz, ¿e b³¹dzê, uka¿ mi powrót na praw¹ drogê! Czy¿ dla mnie nie ma na-dziei szczêScia? Uka¿ mi, jakbym móg³ siê staæ godnym m¹droSci i zdobyæ j¹.Przecie¿ i tyjesteS cz³owiekiem, i tyS siê mêdrcem nie rodzi³.- M¹droSæ i szczêScie! - rzek³ posêpnie Kosmopolita.- Mniemasz, i¿ oboje w jednej piersiSmiertelnej obraæ mog¹ mieszkanie! - Ty zapomnij o m¹droSci, a idx drog¹ do szczêScia,mo¿esz byæ jeszcze szczêSliwym.Porzuæ nauki, o które siê kusisz, a które ci tylko hañbê lubzgryzotê zniszczonego na pró¿no ¿ywota daæ mog¹! I o mnie zapomnij, jak o Snie rannym.- Nie! to niepodobna! pi¹æ siê tak wysoko i znowu wracaæ, rozpoczynaæ drogê - ha! lepiejzgin¹æ w pó³ kresu [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •