[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ojciec rozłączył się.Nie było nawet sygnału, bo przecież dzwonił z głupiego, pieprzonego automatu.Sięgnął do kieszeni, wyciągnął wszystkie drobne i rozłożył je na metalowej półeczce.Wziął w dwa palce dziesięciocentówkę, o mało jej nie wypuścił, lecz jakoś udało mu się wsunąć ją w otwór.Było mu niedobrze i czuł się tak, jakby miał gorączkę.Wykręcił z pamięci numer Leigh.Odebrała pani Cabot i natychmiast poznała go po głosie.Jej ciepły, uprzejmy, wręcz powabny głos natychmiast stwardniał i ostygł.Ten ton świadczył o tym, że niedawno dała Arniemu ostatnią szansę, lecz on całkowicie ją zaprzepaścił.- Leigh nie chce z tobą rozmawiać ani nie chce cię więcej widzieć - poinformowała go.- Pani Cabot, błagam, gdyby zechciała pani chociaż.- Myślę, że zrobiłeś już dosyć złego - przerwała mu.- Tamtego wieczoru przybiegła do domu z płaczem i wciąż jeszcze popłakuje po kątach.Przeżyła wtedy z tobą coś okropnego, a ja tylko modlę się, żeby to nie było to, o czym myślę.Arnie poczuł, że wzbiera w nim histeryczny śmiech.Niewiele brakowało, żeby Leigh udławiła się hamburgerem, a tymczasem jej matka boi się, że on próbował zgwałcić jej córkę!- Pani Cabot, ja muszę z nią porozmawiać.- Przykro mi, ale to niemożliwe.Usiłował coś wymyślić, coś, co pozwoliłoby mu pokonać opór tego nieugiętego smoka.Czuł się trochę jak domokrążca starający się dotrzeć do pani domu.Język stanął mu kołkiem w ustach.Byłby bardzo marnym domokrążcą.Za chwilę rozlegnie się kolejne głośne klik, a potem niezmącona cisza.Jednak właśnie wtedy usłyszał, że słuchawka przechodzi z rąk do rąk.Pani Cabot zaprotestowała głośno, a Leigh odpowiedziała jej coś, czego nie zrozumiał.- To ty, Arnie? - zapytała.- Tak, to ja.Chciałem ci tylko powiedzieć, że strasznie mi przykro z powodu.- Wiem.Wiem, że ci przykro, i przyjmuję twoje przeprosiny.Ale mimo to nie spotkam.nie mogę się z tobą spotkać.Chyba że wszystko się zmieni.- Poproś o coś łatwiejszego.- szepnął.- Arnie, to wszystko, co mogę.Mamo, zostaw mnie w spoko­ju! - powiedziała znacznie ostrzejszym tonem, odsunąwszy słuchawkę.Matka odparła coś niewyraźnie, nastąpiła chwila ciszy, a potem znowu rozległ się stłumiony głos Leigh.- To wszystko, co mogę ci teraz powiedzieć.Wiem, że to brzmi zupełnie niewiarygodnie, ale nadal uważam, że tamtego wieczoru twój samochód usiłował mnie zabić.Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że tak było naprawdę.Wiem, że tak było! On cię opętał, prawda?- Leigh, wybacz mi, ale gadasz pieprzone bzdury! Przecież to tylko samochód! Mam ci przeliterować? S-A-M-O-C-H-Ó-D.Nie ma w nim nic.- Tak.- szepnęła, balansując na krawędzi płaczu.- On cię opętał, ona cię opętała i wątpię, czy ktokolwiek potrafi cię uwolnić.Tylko ty sam mógłbyś to zrobić.Nagle poczuł pulsujący ból w krzyżu, promieniujący we wszystkie strony, odzywający się dokuczliwym echem nawet w głowie.- Czy nie tak właśnie wygląda prawda, Arnie?Nie odpowiedział.Nie mógł odpowiedzieć.- Pozbądź się go.Błagam cię.Przeczytałam w dzisiejszej gazecie o tym Reppertonie i.- A co to ma z nami wspólnego? - zaskrzeczał Arnie.- Przecież to był wypadek!- Nie wiem, co to było.Może po prostu nie chcę wiedzieć.Poza tym ja już nie martwię się o nas, tylko o ciebie, Arnie.Boję się o ciebie.Powinieneś.nie, musisz się go pozbyć.- Powiedz mi, że mnie nie zostawisz, dobrze? - szepnął.Teraz już chyba płakała.Prawie na pewno.- Obiecaj mi to, Arnie.Musisz mi obiecać i musisz to zrobić.Potem.potem zobaczymy.Obiecaj mi, że pozbędziesz się tego samochodu.To wszystko, o co cię proszę.Przymknął powieki i ujrzał Leigh wracającą ze szkoły do domu.Za najbliższą przecznicą, przy krawężniku, stała Christine z silnikiem pracującym na wolnych obrotach.Czekała na nią.Otworzył raptownie oczy, jakby w ciemnym pokoju dostrzegł nagle dobrego przyjaciela.- Nie mogę tego zrobić - powiedział.- W takim razie chyba nie mamy o czym rozmawiać, prawda?- Wcale nie! Oczywiście, że.- Nie, Arnie.Dobranoc.Zobaczymy się w szkole.- Leigh, zaczekaj!Klik.I martwa cisza.Opanowała go szaleńcza wściekłość.Niewiele brakowało, żeby chwycił za sznur i zaczął wywijać słuchawką nad głową, roztrzaskując szyby w kabinie telefonicznej, która stała się dla niego komnatą tortur.Wszyscy go opuścili, jak szczury uciekające z tonącego statku.„Zanim ktokolwiek ci pomoże, musisz chcieć sam sobie pomóc”.Głupie pieprzenie! Byli niczym szczury zmykające z tonącego statku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •