[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zainkasuję go, może się pan zdać na mnie.Boernes, zasmucony jak sumienny pedagog, który z trudem przyzwyczaja się do tego, że uczniowie jego zawodzą, przyłożył lewą rękę do oczu.W prawej trzymał kołyszące się okulary.- Cóż mam panu na to odpowiedzieć, James?- Pańscy krewni w Niemczech żyją jeszcze, kapitanie, co? I to pana usposabia pojednawczo, prawda?- Nie - powiedział Ted Boernes prosto, nakładając okulary.- Nikt nie żyje.James mruknął coś niechętnie pod nosem.Ten kapitan Boer­nes był dla niego zbyt małostkowy, za miękki, za ustępliwy.To z pewnością dzielny człowiek, zdolny organizator, rafinowany inwestygator, zręczny koordynator.Ale, jak się rzekło, zbyt mało­stkowy, za miękki, za ustępliwy, szczególnie pod tym jednym względem, od którego przecież wszystko zależy: nie jest mor­dercą.- James - powiedział Boernes tonem rozbrajająco koleżeń­skim - nie chcę się z panem prawować.- Nie miałoby to też sensu, kapitanie.- Pragnę tylko zaapelować do pańskiego rozsądku.W najbliż­szych dniach, może już jutro, osiągniemy przewidziane dla nas rejony.W poszczególnych punktach zapalnych będzie funkcjono­wało po dwóch ludzi z mego oddziału.Przypadnie im olbrzymia praca.Będzie tak wielka, tak zróżnicowana i skomplikowana, że dwóch ludzi nie potrafi jej w ogóle opanować.- W takim razie niech pan zażąda posiłków, kapitanie.- Zrobiłem to i spotkałem się z odmową.I wcale nie dlatego, że projekt mój uznany został za nie do przyjęcia, lecz wyłącznie z powodu braku personelu.Musimy więc radzić sobie sami.A poradzić będziemy sobie mogli tylko w tym wypadku, jeżeli znaj­dziemy Niemców - Niemców, nie hitlerowców - którzy nam przy tym będą pomocni.Muszą być przecież Niemcy, którzy to zechcą zrobić i na których będzie można polegać.Inne wyjście jest po prostu niemożliwe.Musi się więc pan z tym liczyć od pierwszej chwili.James zatonął jeszcze głębiej w swym krześle.Na jego kan­ciastej twarzy pojawił się wyraz głębokiej pogardy.Położył nogi na stole, skrzyżował ramiona, zrobił to chyba po to, żeby nie wprawić w ruch swych pięści.Dał zupełnie niedwuznacznie do zrozumienia, że dalszą dyskusję z Boernesem uważa za całkowicie zbyteczną.Kapitan wyczuł tę gwałtowną niechęć.Pochylił nieco swą wiel­ką głowę, utkwił wzrok w grubym dywanie, na którym stał, westchnął głęboko i nie podnosząc wzroku sięgnął po leżące na stole akta.- Decyzja - oświadczył Ted Boernes - zapadła.Mam tu wszystkie załączniki dla rejonu XXIII, który pod względem wiel­kości odpowiada powiatowi niemieckiemu i zostanie nam podpo­rządkowany.Moja siedziba będzie w centrum tego rejonu.Pla­cówkę służbową obejmie pan, James.Oczywiście zupełnie samo­dzielnie, dokładnie w myśl planów.Obok pana na równych pra­wach - James II.- Właśnie on! - powiedział James I bez żenady.Po tych słowach ten pękający od nadmiaru energii bokser średniej wagi w mundurze odwrócił się i uśmiechnął do małego człowieczka o twarzy jak księżyc w pełni, który skromnie sie­dział z tyłu na drewnianym stołku ze złożonymi grzecznie na ko­lanach rączkami.Brakowało mu tylko tego Jamesa II, wyglądającego na belfra.Robił wrażenie konfirmanta; był wprawdzie cwany jak dwóch handlarzy razem wziętych, ale z pewnością nie należał do ludzi, którzy bawią się dynamitem, jak inni ołówkami.Nie należało chyba oczekiwać od niego jakichś komplikacji, Ja­mes I czuł się już teraz jedynym władcą.- W tych teczkach - powiedział kapitan nie zwracając uwa­gi na zupełnie jednoznaczne aluzje Jamesa l - znajdzie pan całe kolumny nazwisk.Ponadto wycinki z gazet, biuletynów in­formacyjnych, zarządzeń.Leżą tam też kopie rozkazów partyj­nych i administracyjnych, oprócz tego kilka książek adresowych.Boernes poprzydzielał poszczególne rejony swoim współpra­cownikom, wymieniając numery i rzucając im odnośne paczki z aktami.Robił to z wielkim rozmachem, bez namaszczenia, jak gdyby szybkimi ruchami wyładowywał komiśniaki.Cała sprawa zajęła mu kilka minut.Na stole konferencyjnym pozostał jeszcze tylko ostatni plik akt.- Wydaje mi się - oświadczył Boernes rzeczowym tonem - że ta część naszej pracy, którą nazwałbym "sektorem cywilnym", sprawi nam stosunkowo mało trudności.Tu wszystko jest do pewnego stopnia przejrzyste i łatwe do skorygowania.Właściwe komplikacje rozpoczną się prawdopodobnie tam, gdzie będziemy musieli przepuszczać przez nasze ręce resztki Wehrmachtu, jed­nostki porozsiewane, poukrywane lub też w całości się poddają­ce.Ale w tej sprawie otrzymacie we właściwym czasie instruk­cje specjalne.Amerykanie w swych żółtobrązowych mundurach bez odznak, których jednostajność ożywiały kolorowe szaliki, krawaty i ko­szule, wzięli do rąk przydzielone im paczki z aktami.Porozry­wawszy opaski otworzyli teczki i zaczęli przerzucać dokumenty.Naprzód zapoznali się z leżącą na wierzchu mapą.Nowy teren ich działania był tu oznaczony z niezwykłą starannością i skru­pulatnością czerwonym atramentem.Tak więc każdy wyciągnął swój "los" [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •