[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W jej domu przy Montparnassie koczowali Polacy i Rosjanie.Stypendyści oszczędzający na hotelu, robotnicy szukający roboty.Nie sądzę, by gościnność Ilonki była nostalgią za przeszłością.Nie pamiętała wiele z Polski, skąd wyjechała jako dziecko.Po prostu Ilonka była z natury dobra i piękna.Mieszkając u niej dłużej niż miesiąc, mogłam liczyć na to, że załatwi mi pracę.Moje łóżko zająłby wtedy ktoś bardziej potrzebujący i beznadziejny.Chociażby rosyjski „idiota".Ilonka pracowała we francusko-rosyjskim wydawnictwie „Wieroczka".Hodowała u siebie rosyjską kolonię poetów, samobójców, nawiedzonych.Najlepiej zapamiętałam wybitnego aktora, którego ciągle ubywało.Chorował na straszne paskudztwo.Jedynym lekarstwem była amputacja nóg.Nie całych od razu.Plasterek po plasterku, w miarę rozwoju choroby.Pulchna, ciemnowłosa Ilonka z haftowaną chustą na ramionach wirowała w tańcu między swymi gośćmi.Zaglądała zielonymi oczyma w głąb ich słowiańskich dusz, sprawdzając gospodarnie, czy aby czego im nie trzeba.Objadali jej lodówkę.Nieważne: majonez, pasztet z gęsich wątróbek, salceson.Byle dużo, głód ojczyzny.Przychodzili i tacy, co nie uważali tego domu za przechowalnię lub garkuchnię.Rudzielec nie był w stanie przełknąć poczęstunku czy przemówić.Jeśli zebrał się na odwagę, by spojrzeć na Ilonkę, czerwienił się i znowu wbijał oczy w stół.Ale jak on na nią patrzył! Tak patrzy się na podniesioną hostię, gdy trzeba uklęknąć i w ciszy wyszeptać: „Powiedz tylko słowo, a moja dusza będzie Twoja."Nie było jednak ciszy.Goście pijacko bełkotali, wykrzykiwali pogróżki w otwarte okno, w uszy nie rozumiejących bólu d'uszy Francuzów.Rudzielec miał rację.Ilonka była święta.Znalazła mi pracę w hotelu, niedaleko placu Saint-Michel, po stronie Dzielnicy Łacińskiej.Właściciel miał dług u jej żydowskich kuzynów.Hotel Ravijac był ruiną.Bez windy, z łazienkami na korytarzu.Sześć pięter kurzu, zbutwiałych dywanów.W pokojach, wynajmowanych przez zabłąkanych turystów i sezonowych robotników, jedynym luksusem były lustra nad nieczynnymi kominkami.Pracowałam z czterdziestoletnią portugalską wdową.Za każdym razem, gdy wchodziłyśmy do pokojów, obrzucała fachowym spojrzeniem plecaki i rozrzucone drobiazgi.- Ameryka - klęła z podziwu nad cudzą zamożnością.- Zobacz! - pokazywała zostawione na szafce zdjęcia z Grecji, Rzymu.Roześmiane dziewczyny w stanikach, opaleni chłopcy uśmiechali się bezmyślnie z Akropolu, ze swojego głupawego życia.Pisali pamiętniki, naćkane wykrzyknikami: „Byliśmy dzisiaj na Montmartrze! Dużo artystów.Pięknie!"W dziesięć minut ścieliłyśmy łóżko i omiatałyśmy patynę brudu.Po dwóch piętrach miałam dość.Spocona, wlokłam się coraz wolniej na górę, potykając o rurę odkurzacza.Portugalka, chwiejąc się na wysokich obcasach, świergoliła, dźwigając kosze pościeli.Opowiadała, jak oprawi zdjęcie Riwiery Francuskiej, wycięte z „Paris Matcha".- Bo ludzie muszą mieć coś z życia, nie tylko harówę, ładny widoczek też.Każdy hotel ukrywa swoje sekrety.Zbyt długo tajone, stają się niekiedy skandalem, drukowanym na pierwszej stronie popołudniówek: Cudzy wisielec w łazience albo Hotelowy kucharz przyrządził psa.O wypadku w Ravijac nie dowiedziała się nawet firma ubezpieczeniowa.Nocą z niedzieli na poniedziałek gość spod dziewiątki o mało się nie zabił, wstając zbyt gwałtownie z łóżka.Szukając po ciemku pantofli, walnął stopą w podłogę i zrobił dziurę do pokoju numer 4.Nie spadł, dywan zablokował wyrwę.Oddano mu pieniądze, na drogę dołożono butelkę szampana.Szczęśliwym trafem czwórka była tej nocy wolna.Zebrałyśmy gruz, zaścielający puste łóżko.- Byłyby dwa trupy.Ten z góry i ten z dołu.Dwa - Portugalka upewniała się w swoich rachunkach.- No, chyba że na łóżku w czwórce spałaby para - to trzy.Patron poszedłby do kryminału.Już dawno powinien zrobić remont tego próchna.Ale pieniędzy mu żal.Nam też żałuje, kutwa.Zabiłby niewinnych ludzi.O drugim sekrecie Ravijac dowiedziałam się po miesiącu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •