[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z jednej strony było to zupełnie niemożliwe.Z drugiej dokładnie go rozumiał.Cała kolonia była rodziną: wszyscy żyli ze sobą tak blisko jak palce jednej dłoni.Ale Linda była małą siostrzyczką Justina.Drudzy przez całe życie słyszeli straszliwe opowieści.Ale tysiąc opowieści blednie w porównaniu z jednym krzykiem śmiertelnej udręki.Tłum za nimi się rozstąpił, gdy do sali wpadł pułkownik Weyland.Był czerwony na twarzy, nie ogolony, a z jego oczu zdawały się sypać iskry jak z krzemieni.Jego strój roboczy z surowej wełny był pognieciony i poplamiony, jakby włożył pospiesznie wczorajsze ubranie.Spojrzał na ekran, zwracając ku niemu twarz, która była tak niewzruszona, jakby wykuto ją w kamieniu.- Co się stało?- Coś dokonało ataku na powierzchni kopalni - odparł Zack.- Nikt nie wie co.Drugi obraz, który widzieli, pochodził ze skeetera wiszącego nad miejscem wydarzeń.Na dole ekranu wyświetlony był numer maszyny i nazwisko pilota.- Justin - powiedział Cadmann.- Kto tam jest z tobą?Długa przerwa.- Justin! Odpowiadaj, do cholery! - W pierwszej chwili nie usłyszeli żadnego dźwięku, ale zaraz potem z głośników dobiegł ich głos Justina:- Jessica.I Aaron.Dzięki Bogu, pomyślał Cadmann.Jessica i Justin potrafili w razie potrzeby o siebie zadbać, a Aaron Tragon był jednym z najlepszych strzelców, jakich kiedykolwiek widział.- Lądujemy, tato.- Poczekajcie z tym.Wciąż jeszcze przeszukujemy ten teren.- Niczego nie widzimy.Czujniki ruchu nie wykazują niczego.- Dwadzieścia minut temu też niczego nie wykazywały! Mary Ann przepchnęła się przez tłum i stanęła obok Cadmanna.Jej twarz wyglądała tak, jakby wszystkie uczucia zostały z niej wyciśnięte niczym olej z oliwki.- Linda? Czy z Lindą wszystko w porządku.Cadmann ścisnął jej dłoń.- Obawiam się, że nie.Justin, jesteś tam.Widzisz dziecko?- Dziecko! - krzyknęła Mary Ann.- Justin, odszukaj je!- Cadmann.- Tym razem był to głos Aarona.- Mylisz się.Czujniki wykryły przedtem ruch.Wiatr.Kurzawę.Przypuszczalnie jakiś proszek mineralny, coś, co zmyliło czujniki.Musimy wylądować.- Zgoda.Zachowajcie ostrożność.Zabezpieczcie najpierw Robora.- Zrobimy to.- Czy to bezpieczne? - zapytał Zack.- Są na miejscu - odparł Cadmann.- A bez Robora nigdy nie wydostaną skautów z kontynentu.- Ach.- Cadmann, co się stało z Lindą?! - zawodziła Mary Ann.- Justin, gdzie jest dziecko?!- Ojcze - odezwała się Jessica.Prawie nie rozpoznał jej głosu.Nigdy jeszcze nie słyszał swojej córki mówiącej takim tonem.- Nie widzę Cadziego.- Jej głos był zimniejszy od lodu, jakby dochodził gdzieś z najgłębszej pustki przestrzeni międzygwiezdnej.- Ojcze, tam na dole leży Linda.I Joe.Oboje nie żyją.Ale brak jednego psa i nigdzie nie widzę Cadziego.Szukał słów, które mógłby powiedzieć.Czy można mieć nadzieję, że jego wnuk ocalał? Jaka jest szansa, że tak się stało? Prawie żadna.A jednak, jeśli jest choć najmniejsza.- Dobrze - wyszeptał.- Będziemy was stąd obserwować.- A potem odwrócił się i objął Mary Ann.Było to w zasadzie jedyne, co w tej sytuacji mógł zrobić.Justin przyglądał się, jak Jessica ląduje, delikatnie, bez żadnego wstrząsu, pokonując ostatnie kilka cali tak ostrożnie, jak człowiek stąpający po cienkim lodzie.Aaron wysiadł ze strzelbą na grendele w rękach.Jessica niosła zwykły, gotowy do strzału sztucer.Justin wisiał nad nimi, obserwując okolicę.Wilgotne dłonie wycierał co chwila w spodnie.Starał się okiełznać swoją wyobraźnię i skoncentrować się na poszczególnych ruchach.Idąc ostrożnie krok za krokiem, Jessica i Aaron pokonali dwadzieścia stóp dzielące wiropłat od szkieletów.Po każdym stąpnięciu przystawali i rozglądali się dokoła.Nie było słychać żadnych dźwięków z wyjątkiem furkotu łopat unoszącego się nad nimi skeetera Justina.Na jedną krótką chwilę spojrzenia jej i Aarona spotkały się.Żadne z nich nie chciało ani nie było w stanie się odezwać.Serce biło jej tak mocno, że aż je słyszała i czuła pulsowanie w skroniach.Trzy szkielety - dwa ludzkie i jeden psi - leżały w nierównym kręgu na wygniecionej trawie.Wyglądało to tak, jakby rzucali się na niej i być może walczyli.Walczyli z czym? Gdzie były ich ubrania? Czy to możliwe, żeby wybiegli na dwór nago? Nago z wyjątkiem sandałów, które mieli na nogach.i kapelusza Joego, ale już bez słomianego kapelusza Lindy.Aaron kopnął mały kamień, który leżał pod mniejszym szkieletem: Lindy, tym bez kapelusza.Pod kamieniem była mała plama krwi.- Nie ma krwi - odezwał się Aaron.- Małe plamki takie jak ta, ale żadnej kałuży.Ile czasu upłynęło od.początku ataku?- Sygnał alarmowy ze skeetera usłyszeliśmy dwadzieścia osiem minut temu - odparł Justin.Aaron popatrzył dookoła siebie ze znużeniem, trzymając broń w gotowości, ale nie było tam niczego, do czego mógłby strzelić.- I wszystko się skończyło, zanim tu dotarliśmy.Jessica nie mogła oderwać wzroku od trzech szkieletów.Zostały ogołocone z ciała i ubrań, ale wszystko było na miejscu, jak wtedy, gdy archeolog otwiera stary grób.Kości nie były połamane ani porozrzucane.Podniosła kapelusz Joego i pomacała go.Rondo wewnątrz sprawiało takie wrażenie, jakby zostało czymś wytrawione lub nadgryzione.Kości obrane z ubrań, mięśni i ścięgien, gotowe do pokazania na lekcji biologii w szkole, i puste oczodoły, które przeszywały ich wzrokiem.Coś błysnęło.- Łańcuszek Lindy - powiedziała Jessica, wskazując go palcem.Cienki złoty łańcuszek otaczał szyję jednego ze szkieletów.Nie mogąc opanować gwałtownych skurczów żołądka, zgięła się wpół i zaczęła wymiotować.Czuła się wymięta, wyczerpana, a zdławione odgłosy, które wydawała, słyszała jakby z oddali, jakby ta część jej samej była gdzieś powyżej przełęczy i przyglądała się tej wysokiej blondynce próbującej wypluć wnętrzności.Aaron, chcąc ją pocieszyć, dotknął jej ramienia.Omal go nie uderzyła.Po chwili otarła usta grzbietem dłoni i wyprostowała się.To nie czas na uczucia, ty rozmamłana suko, pomyślała.- Cadzie - wyszeptała.- Co?- Musi gdzieś tu być.Czymkolwiek to było, wpadło w szał jedzenia.Nie zabrałoby go ze sobą.Obrane do czysta.Nagie.- Gdzie jest drugi pies?- Mam nadzieję, że uciekł.Że uniknął dostatecznie daleko.Ruszyli w kierunku baraku kopalni.W pewnej chwili zabrzęczał jej kołnierzyk.To był Justin.- Co widzicie? - zapytał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •