[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Obowiązki wzywają.Wstaję i też chcę wyjść, ale Carlos łapie mnie za nadgarstek.Boże, tak bym chciała, żebyprzyciągnął mnie do siebie i powiedział, żeostatnia noc nie była pomyłką.To, co jest międzynami, nie musi być skomplikowane.– Nie chodzi o ciebie.Nie zdarzyło mi się,żebym tak bardzo chciał z kimś być od czasu… –urywa i puszcza mój nadgarstek.– Od czasu? – pytam.– Nieważne.– Dla mnie ważne.Waha się, jakby nie chciał wymawiać jejimienia.– Od czasu Destiny – mówi w końcu i niepotrafi ukryć, że jeszcze coś do niej czuje.Wymawia jej imię tak, jakby pieścił każdąsylabę.Jestem zazdrosna jak diabli.Nie mogęrywalizować z Destiny.Carlos najwyraźniejjeszcze ją kocha.– Rozumiem.– Nie, nic nie rozumiesz.Wczoraj w nocyprzestraszyłem się jak wszyscy diabli, Kiara.Bo poczułem coś, czego nie czułem…– Od czasu Destiny – kończę.– Nie dopuszczę do tego, żeby po raz drugizakochać się tak w dziewczynie.– Czy nadal mam udawać w szkole, że ze sobąchodzimy?– Jeszcze przez jakiś czas, aż Madison odpuści.– Patrzy na mnie.– Wtedy wymyślimy jakiśfałszywy powód zerwania.Umowa stoi?– Tak.Wracam do biura mamy i wpatruję się wrachunki.Liczby rozmywają mi się przedoczami.Odkładam ołówek, obejmuję głowęrękoma i wzdycham.Byłam głupia.Niepotrzebnie powiedziałamCarlosowi, że zaczynam się w nim zakochiwać.Tylko go przestraszyłam.Przez całe życie siępowstrzymywałam.Aż poznałam Carlosa.Dlaniego mogłabym rzucić się przed siebie na oślepi nie żałować ani sekundy.Kiedy grał z moim bratem w nogę, widziałamprzebłyski jego wspaniałomyślności.Okazuje jątylko tym, którzy według niego są tego warci.Wiedziałam, że w przypadku Carlosa człowiekniekoniecznie otrzymuje to, co widzi.Pod koniec dnia pracy odnajduję go nazapleczu.Starannie miesza różne składniki domamy herbatek.– Wiem, jaki powód zerwania możemy podać– mówię.– Wal.– Taki, że nadal jesteś zakochany w Destiny.Jego palce nieruchomieją.– Znajdź inny.– Na przykład?– Nie wiem.Inny.– Ustawia składniki napółkach.– Idę do warsztatu pogadać z Aleksem.Powiedz rodzicom, że wrócę później.– Mogę cię podwieźć – proponuję.– Też jużwychodzę.Kręci głową.– Chcę się przejść.Kilkaminutpóźniejodprowadzamgowzrokiem, gdy wychodzi tylnymi drzwiami.Zastanawiam się, czy nie chce przypadkiem jaknajszybciej uwolnić się ode mnie.41.CarlosGdy jestem już daleko od herbaciarni, wyciągamtelefon, który dostałem od Brittany.Wybieramnumer Devlina i czekam.W końcu odbiera.– Mówi Carlos Fuentes.Chciał pan zwrócićmoją uwagę.I udało się.– Ach, señor Fuentes.Czekałem na ten telefon– mówi łagodny głos po drugiej stronie.Domyślam się, że to Devlin.– Czego pan ode mnie chce? – pytam prosto zmostu, żeby wiedział, że nie dam się zbyć.– Chcę tylko porozmawiać.Nie zatrzymuję się ani na chwilę, bo mamobsesję, że wysłał za mną ogony.– To po co kazał pan Nickowi Glassowi, żebymnie wrobił?–Musiałemprzyciągnąćtwojąuwagę,Fuentes.Ale skoro się odezwałeś, to czas sięspotkać.Cały sztywnieję.Obojętnie, czy tego chcę, czynie, będę musiał spotkać się z Devlinem.– Kiedy?– Może zaraz?– Twoi ludzie za mną łażą? – pytam, chociaż zgóry znam odpowiedź.– Oczywiście, Fuentes.Jestem biznesmenem,a ty moim nowym narybkiem.Muszę cię miećna oku.– Nie powiedziałem, że będę dla ciebiepracował.– Nie, ale będziesz.Powiedziano mi, że się dotego nadajesz.– Kto?– Powiedzmy, że jeden Guerrero.Dosyćgadania.Jak podjedzie do ciebie mój człowiek,wsiadaj do wozu.– Skąd będę wiedzieć, że to twój człowiek –pytam go.Devlin się śmieje.– Rozpoznasz go.Rozłącza się.Kilka minut później zatrzymujesię przy mnie czarny SUV z przyciemnionymiszybami.Biorę głęboki oddech.Drzwi sięotwierają.Jestem gotowy na spotkanie z tym, comnie czeka.Obojętnie, co mówi mi familia, to moje przeznaczenie.Wsuwam się na tylne siedzenie i rozpoznajęDiega Rodrigueza, Guerrero, który był tak wysoko w hierarchii, że wszyscy o nim gadali,ale mało kto go widział.Kiwam głową izastanawiam się, co robi u Wesa Devlina.Wiem,że niektórzy goście uważają się za hybrydy i niechcą należeć do konkretnego gangu, ale nigdynie słyszałem, aby ktoś tak ważny w organizacjimógł się wymknąć z sieci.– Dawno cię nie widziałem – mówi Rodriguez.Z przodu siedzą dwaj biali, którzy wyglądająjak kulturyści albo faceci do zadań specjalnych, czyli obijania innym mordy.Mają kogoś chronić,ale na pewno tym kimś nie jestem ja.– Gdzie jest Devlin? – pytam.– Niedługo się z nim spotkasz.Patrzę przez okno, żeby sprawdzić, dokądjedziemy, ale to bez sensu.Nie znam okolicy i jestem zdany na łaskę tych kolesiów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •