[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było żadnego załamania szeregu, gdy szwadron przejechał po Burach.Żołnierze zawrócili w idealnym porządku i runęli ponownie na plątaninę ciał.Połamane kopie poleciały na ziemię i w słońcu zabłysły długie szable.Sean patrzył w oszołomieniu, jak jakiś Bur uciekał w popłochu przed szarżującym lansjerem.W ostatniej chwili mężczyzna wywinął się i ukląkł na ziemi zakrywając rękami głowę.Lansjer podniósł się w strzemionach i zamachnął się szablą.Bur przypadł do ziemi.Żołnierz zawrócił sprawnie konia i wychyliwszy się z siodła pomknął na klęczącego na trawie Bura.- Oszczędź! - jęknął Sean, a jego przenikliwy głos był pełen przerażenia i wstrętu.- Darujcie im życie! Na miłość boską, darujcie im życie!Jednak kawaleria nie oszczędzała nikogo.Żołnierze rżnęli poddających się przeciwników z pozbawioną uczuć precyzją.Zamach i cięcie, nawrót i szarża na następnego człowieka, aż szable ociekały krwią, a wąwóz zasłały ciała straszliwie okaleczonych ludzi.Sean oderwał wzrok od makabrycznego widoku i zobaczył resztki komanda Leroux uciekające pomiędzy skałami, gdzie potężne konie kawalerzystów nie mogły ich doścignąć.Usiadł na skale i odgryzł koniec cygara.Ostry smak oczyścił mi usta ze smaku zwycięstwa.Dwa dni później Sean wprowadził swój oddział do Charlestown Garnizon przywitał ich wiwatami i Sean uśmiechnął się na widok szczęśliwych min swoich ludzi.Jeszcze pół godziny temu siedzieli ze spuszczonymi głowami na pożyczonych koniach.Teraz wyprostowali się i z dumą przyjmowali radosne okrzyki i oklaski, wznoszone na ich cześć.Uśmiech zniknął z ust Seana, gdy uświadomił sobie, jak mały jest teraz jego oddział.Wzrokiem powędrował ku piętnastu wozom z rannymi.Gdybym był tylko wystawił straże na grani.48.Na Seana czekało pilne wezwanie od generała Achesona.Dostał się do pociągu jadącego na północ w dwadzieścia minut po przybyciu do Charlestown.Wyruszał wściekły na Saula za to, że zostawia go w gorącej kąpieli i za to, że Mbejane udało się namówić pulchną dziewczynę z plemienia Zulu do wyprasowania Saulowi munduru, a najbardziej za to, że przyjaciel dostał zaproszenie do kantyny oficerskiej, gdzie jako gość honorowy będzie mógł się spić Veuve Cliquot i Curvoisierem, które jeszcze do niedawna należały do Seana.Kiedy następnego ranka przybył do Johannesburga, z pyłem z lokomotywy utrwalającym szczególny zapach, jakim Sean przesiąkł w czasie dwóch tygodni w polu, na peronie czekał już na niego służący, który zaprowadził go do kwatery generała w hotelu Grand National.Major Peterson zdrętwiał na widok Seana.Przez dłuższą chwilę przyglądał się z lekkim przerażeniem plamom brudu, śladom łez i zaschniętego błota, które jaskrawo kontrastowały ze srebrną zastawą śniadaniową ustawioną na nienagannie białym obrusie.Zapach bijący od Seana pozbawił majora apetytu i Peterson siedział przy stole z jedwabną chusteczką przy nosie.W przeciwieństwie do niego Acheson zdawał się niczego nie zauważać i był w wyjątkowo dobrym humorze.- Courteney, to było naprawdę wspaniałe.Naprawdę piękne.Całkowicie udowodnił pan swoją tezę.Gwarantuję panu, że na dłuższy czas mamy spokój z tym Leroux.Chce pan jeszcze jedno jajko? Peterson, podaj mu bekon.Sean skończył jeść i napełnił sobie filiżankę kawą, zanim przedstawił swoją prośbę.- Chciałbym prosić o zwolnienie mnie z dowództwa.Wszystko dokładnie spieprzyłem.Acheson i Peterson spojrzeli na niego z przerażeniem.- Dobry Boże, Courteney.Osiągnął pan znaczący sukces, najbar­dziej liczące się zwycięstwo w ciągu ostatnich miesięcy.- Szczęście - przerwał mu stanowczo Sean.- Jeszcze dwie godziny i rozbiliby nas doszczętnie.- Oficerowie posiadający szczęście są dla mnie więcej warci niż ci rozsądni.Pańska prośba nie została przyjęta, pułkowniku Cour­teney.- Więc teraz jest pułkownikiem, małe przekupstwo, żeby go zaciągnąć na fotel dentysty.Sean był tym lekko rozbawiony.Pukanie do drzwi przerwało jego dalsze protesty.Do pokoju wszedł ordynans i podał Achesonowi kartkę z wiadomością.- Pilna wiadomość z Charlestown - szepnął ordynans.Acheson wziął od niego zwiniętą w rulon kartkę i mówił dalej posługując się nią niczym dyrygent pałeczką.- Mam dla pana trzech młodszych oficerów i ludzi do uzupeł­nienia oddziału.Pan ma tylko złapać wroga i zatrzymać go do czasu przybycia mojej kawalerii.To wszystko, czego od pana oczekuję.Kiedy pan będzie zajęty tropieniem Burów, moje oddziały rozpoczną serię ofensyw.Tym razem przeczeszemy każdą piędź ziemi pomiędzy nowymi liniami blokhauzów.Zamierzamy zniszczyć plony i stada trzody, spalimy farmy i zamkniemy każdą kobietę, mężczyznę i dziecko w obozach koncentracyjnych.Jak skończymy, nie zostanie nic poza pustym stepem.Zmusimy ich do działania w próżni, znużymy ich nieustannymi atakami i najazdami.- Acheson uderzył w stół, aż zabrzęczała porcelana.- Wojna na wyniszczenie, Courteney.Odtąd prowadzimy wojnę na wyniszczenie!Słowa te wzbudziły w Seanie nieprzyjemne wspomnienia.W jego umyśle zarysował się obraz zniszczeń.Ujrzał ziemię - jego ziemię - poczerniałą od ognia i pozbawione dachów domostwa stojące wśród spalonych pól.Jęczenie wiatru wiejącego nad opuszczoną ziemią łączyło się w jego wyobraźni z płaczem dzieci i krzykami zagubionych ludzi.- Generale Acheson.- zaczął Sean, ale Acheson był zajęty czytaniem wiadomości.- Cholera! - wybuchnął po chwili.- Niech to jasna cholera! Znowu Leroux! Wrócił i napadł na kolumnę transportową oddziału kawalerii, który go rozbił.Zniszczył wszystko i zniknął w górach.- Acheson położył wiadomość na stole i patrzył na nią wściekłym wzrokiem.- Courteney - powiedział wreszcie - wróci pan i tym razem złapie go pan!49.Śniadanie już podane, Nkosi.- Michael Courteney podniósł wzrok znad książki i spojrzał na służącego.- Dziękuję, Joseph.Już idę.Dwie godziny porannej nauki mijały tak szybko, że Mike ich wcale nie zauważał.Spojrzał na zegarek stojący na półce nad łóżkiem: już wpół do siódmej.Zamknął książkę i wstał.Czesząc włosy przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze bez szczególnego zainteresowania.Jego głowę wypełniały sprawy, które miał załatwić tego dnia.Odbicie spojrzało na niego poważnymi szarymi oczami, osadzonymi w szczupłej twarzy, której regularne rysy psuł potężny Courteneyowski nos.Włosy miał czarne i sprężyste pod szczotką.Michael odłożył szczotkę.Wkładając skórzaną kurtkę otworzył książkę i sprawdził zaznaczony fragment.Przeczytał go uważnie i wyszedł z pokoju.Anna i Garrick siedzieli na przeciwnych końcach długiego stołu i oboje podnieśli oczekująco głowy, gdy Michael wszedł do jadalni.- Dzień dobry, mamusiu.- Anna podsunęła mu policzek do pocałunku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •