[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ceinwyn, śliczna Ceinwyn, pożegnała się zewszystkimi, zaczynając od nas, strażników.Byliśmy w niej zakochani i dlatego niemogliśmy wybaczyć Arturowi jego szaleństwa.Ceinwyn podarowała każdemu z nasjakiś drobiazg ze złota.Wzbranialiśmy się, ale musieliśmy je przyjąć.Ja dostałembroszkę ze spiralnymi wzorami.Próbowałem ją oddać, ale Ceinwyn tylko sięuśmiechnęła i zaciskając mi dłoń powiedziała:- Opiekuj się swoim panem.- I tobą, pani - odparłem z przejęciem.Znowu się uśmiechnęła, po czym podeszła do Artura i wręczyła mu gałązkękwitnącego głogu, aby szybko i bezpiecznie dotarł do celu podróży.Artur wetknąłgałązkę za pas, ucałował dłoń narzeczonej i wskoczył na szeroki grzbiet Llamrei.Cuneglas chciał dać nam eskortę, ale Artur mu podziękował, mówiąc:- Pozwól nam ruszyć w drogę, książę, abyśmy mogli jak najszybciej cieszyćsię naszym szczęściem.Jego słowa sprawiły radość Ceinwyn.Cuneglas, zawsze uprzejmy, kazałotworzyć bramy i Artur, jak człowiek uwolniony z kajdan, pogalopował w kierunkugłębokiego brodu.My, strażnicy, szliśmy pieszo.Przeprawiwszy się przez rzekęznalezliśmy na drugim brzegu porzuconą gałązkę głogu, którą Agravain podniósł z ziemi, aby nie zobaczyła jej Ceinwyn.Z niewiadomych powodów towarzyszył nam Sansum.Agravain przypuszczał,że Tewdrik wysłał księdza, aby przemówił Arturowi do rozsądku.Sądziliśmy, że naszpan pozbył się swej obsesji, ale byliśmy w błędzie.Postępował jak szaleniec odchwili, gdy zobaczył w domu Gorfyddyda rude włosy Ginewry.Sagramor opowiadałnam kiedyś o bitwie, która rozegrała się w starożytności w wielkim mieście zwieżami, pałacami i świątyniami.Walczono z powodu kobiety.Przez nią zginęło napustyni dziesięć tysięcy wojowników.Historia lubi się powtarzać.Zaledwie dwie godziny po opuszczeniu Caer Sws, gdy przemierzaliśmyniezamieszkane, poprzecinane strumieniami i porośnięte gęstymi lasami górzystetereny, ujrzeliśmy czekającego przy trakcie Leodegana, króla Henis Wyren.Poprowadził nas bez słowa krętą ścieżką między korzeniami wielkich dębów.Wiodłaona na polanę obok rozlewiska rzeki, powstałego przy żeremiach bobrów.Wokółrosło mnóstwo szczyrów i lilii, a w cieniu drzew migotały ostatnie dzwonki.Nasłonecznej polanie, wśród prymul, arumów i psich fiołków, stała piękniejsza odwszystkich kwiatów Ginewra.Była w kremowej sukni z lnu.Miała złoty naszyjnik,srebrne bransolety i liliową wełnianą pelerynę, a we włosach pierwiosnki.Człowiekmógł stracić głowę na jej widok.Agravain zaklął pod nosem.Artur zeskoczył z konia, podbiegł do Ginewry, chwycił ją w ramiona i uniósłdo góry.Słyszeliśmy, jak wybuchnęła śmiechem i złapała się za głowę, krzycząc: Moje kwiaty!.Artur postawił ją ostrożnie na ziemi i uklęknął, aby ucałować rąbekjej sukni.Potem wstał i zwrócił się do księdza.- Sansum!- Słucham, panie?- Teraz możesz udzielić nam ślubu.Sansum odmówił.Złożył dłonie na brudnej, czarnej sutannie i przekrzywiającna bok mysią głowę powiedział zdenerwowanym głosem:- Jesteś zaręczony, panie.Myślałem, że odezwało się w nim sumienie, ale w rzeczywistości wszystkozostało ukartowane.Sansum towarzyszył nam nie na polecenie Tewdrika, lecz Artura,który rzucił mu teraz gniewne spojrzenie, mówiąc:- Przecież się umówiliśmy! - Gdy Sansum uparcie milczał, Artur dotknął rękojeści miecza.- Mógłbym skrócić cię o głowę, klecho.- Męczennicy giną zawsze z rąk tyranów, panie - powiedział Sansum, klękającna łące i odsłaniając brudny kark.- Idę do ciebie, Boże! - krzyczał, pochyliwszy sięnisko.- Spójrz na uniżonego sługę, który głosi Twoją chwałę! Widzę, jak otwierająsię bramy raju! Widzę oczekujących mnie aniołów! Chcę spocząć, Chryste, na Twymświętym łonie! Już nadchodzę, panie! Nadchodzę!- Ucisz się i wstań - rozkazał Artur znużonym głosem.Sansum spojrzał na niego z ukosa.- Nie poślesz mnie do nieba, panie?- Wczorajszej nocy zgodziłeś się udzielić nam ślubu - powiedział Artur.-Dlaczego teraz odmawiasz?Sansum wzruszył ramionami.- Sumienie nie dawało mi spokoju, panie.Artur zrozumiał, o co mu chodzi, i ciężko westchnął.- Czego więc żądasz, klecho?- Biskupstwa - odparł pospiesznie Sansum, podnosząc się z ziemi.- Sądziłem, że tę godność nadaje papież - stwierdził Artur.- Ma na imięSymplicjusz, prawda?- Tak, panie - potwierdził Sansum.- Błogosławiony i świątobliwySymplicjusz, oby długo cieszył się zdrowiem.Ale jeśli podarujesz mi, panie, kościół,a w nim tron, ludzie będą tytułowali mnie biskupem.- Kościół i tron? - zapytał Artur.- Tylko tyle?- Mianuj mnie też kapelanem króla Mordreda.Koniecznie! Chcę być jegojedynym, osobistym kapelanem i otrzymywać ze skarbca pensję, wystarczającą naopłacenie zarządcy, odzwiernego, kucharza i służącego.- Strzepnął trawę z czarnejsutanny.- I praczki - dodał pospiesznie.- Nic więcej? - spytał z przekąsem Artur.- Chciałbym zasiadać w radzie Dumnonii - dodał Sansum jakby namarginesie.- To wszystko.- Załatwione - powiedział niedbale Artur.- Więc jak będzie ze ślubem?W trakcie tych negocjacji przyglądałem się Ginewrze.Miała triumfalny wyraztwarzy i nic dziwnego, skoro wychodziła za mąż o wiele korzystniej, niż mógłprzypuszczać jej zubożały ojciec, któremu drżały teraz obwisłe usta, gdy patrzył zprzerażeniem, czy Sansum nie odmówi udziału w ceremonii.Za Leodeganem stała krępa dziewczyna, która trzymała na smyczy cztery myśliwskie psy Ginewry ipilnowała niewielkiego bagażu królewskiej rodziny.Była to Gwenhwyvach, młodszasiostra Ginewry.Miały też brata, przebywającego od dawna w klasztorze na dzikimwybrzeżu Strath Clota, gdzie dziwni chrześcijańscy pustelnicy o długich włosachżywili się jedynie jagodami i opowiadali o zbawieniu dusz fokom.Zlub Artura i Ginewry nie był szczególnie uroczysty.Młodzi stanęli podsztandarem, a Sansum rozłożył ręce i odmówił modlitwy po grecku.Potem Leodeganwydobył miecz i dotknąwszy jego ostrzem pleców córki wręczył go Arturowi naznak, że przekazuje mu Ginewrę pod opiekę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •