[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Polonistyka  to wydawało się naturalne.Tu jednak zapamiętałem opinię Staszka: Jeślichce się zostać casanovą, nie należy studiować ginekologii.I to chyba zdecydowało, pospołu zbudzącymi grozę opowieściami o gramatyce opisowej i języku staro-cerkiewno-słowiańskim.Pomoich pierepałkach z rosyjskim nie miałem ochoty na najmniejsze kontakty z czymkolwiekcerkiewnym, tak staro, jak nowo.Samodzielnie zdecydowałem się na historię.Oczywiście takie kierunki jak archeologiaśródziemnomorska czy historia sztuki wydawały się ponętniejsze, ale realnie oceniałem swojemożliwości, a i tak gdybym wiedział, że i na historii znajdzie się siedmiu kandydatów na jednomiejsce, serce by mi zadrżało. Uważałem się za ucznia najwyżej średniego.Podczas przedostatnich szkolnych wakacji dokonałem rzetelnego rachunku sił i środków.Bilans był zatrważający.Historię znałem na tyle, na ile wycedziłem z dzieł literackich Dumasa,Gravesa, Sienkiewicza, Przyborowskiego (z Kraszewskiego ledwie zmogłem trzy tomy).Owszem, sięgałem już po pozycje popularne w rodzaju Wieczność piramid i tragedia PompeiBoultona czy Bogowie, groby i uczeni Cerama, ale moja wiedza była bardziej dziurawa niż serszwajcarski.Jeszcze gorzej przedstawiała się sprawa z językiem.Na samą myśl o rosyjskimdostawałem wysypki, angielski zarzuciłem przed czterema laty, a po francusku ledwie dukałem.Miałem jednak olbrzymią motywację  widmo służby wojskowej, o której krążyły przerażająceopowieści podsycane własną wyobraznią (Albo cię złamią, albo przecwelą!).Zakasałem rękawy.W ciągu pół roku przerobiłem od deski do deski całą historiępowszechną i polską, głównie z wielkiego i czerwonego podręcznika pani Michnikowej.Ipowiem szczerze: zdobyty wówczas zasób wiedzy podstawowej wystarczył mi na całe życie.Historia stała się moją naturalną ostoją  czułem się na jej obszarze bezpieczny, poruszając sięswobodnie, tak w czasie, jak i przestrzeni, mogąc odgadywać epoki na podstawie stroju czyuzbrojenia, charakterystycznych postaci czy kreski malującego artysty.Niedługo potemnauczyłem się umiejscawiać jakieś zjawisko (nigdy nie miałem szczególnej pamięci do dat),analizując zdarzenia przed i po.Data wyskakiwała sama!Z francuskim było ciężej; zacząłem od prostych czytanek z Lectures faciles, gdziepoczątkowo każde słowo musiałem sprawdzać w słowniku.Pierwsza strona zajęła mi godzinę,potem było coraz lepiej: przeczytałem po francusku W 80 dni dookoła świata.To, że polskietłumaczenie znałem praktycznie na pamięć, bardzo ułatwiało zadanie.W następnej kolejnościsięgnąłem po kryminały.Po Nowym Roku wziąłem dodatkowe lekcje u prywatnegonauczyciela (razem z Elką Czemerko!) i zdałem.Matura poszła nadzwyczaj gładko.Z ogólną notą 4,1 i tak byłem najlepszy w klasie, choćczwórka z polskiego postawiona przez Markiewiczową nie była czymś przyjemnym.Trójkimiałem oczywiście z języków i z rysunku, ale była to zaszłość z ósmej klasy, kiedy pełna trójkabyła dla mnie całkiem przyzwoitą notą.Jednak przeważały czwórki i piątki.Egzamin na studia zdałem śpiewająco, jako jeden z najlepszych kandydatów.Wyprzedziłmnie tylko Paweł Wieczorkiewicz, dzięki punktom dodatkowym przysługującym profesorskiemusynowi.W międzyczasie rozwiązała się sprawa wojska.Komisja orzekła, że ze względu na wzroki wady postawy (ideowej, na szczęście, nie badali) jestem niezdolny do służby wojskowej wczasach pokoju.Dano mi kategorię  D i przeniesiono do rezerwy.Po tysiącach godzinzmitrężonych nad książkami i hektolitrach wylanego potu poczułem się jak Himilsbach wpopularnej anegdocie.(Inna sprawa, że w tym czasie nie znałem Jasia osobiście, a i anegdotajeszcze się nie urodziła).Oto pewnego dnia rozpromieniony Himilsbach wpada do SPATiF-u. Słuchajcie!  woła. Dostałem propozycję zagrania w zachodnim filmie, kupa kasy i tu spoważniał  jeden warunek: muszę się nauczyć angielskiego. No to się nauczysz, Janeczku  ile to roboty?  zakrzyknęli przyjaciele.Janek znikł i wrócił po paru dniach. Odmówiłem, k. wychrypiał.  Jak to?! Wszystko przemyślałem.Powiedzmy, nauczę się tego angielskiego, a tym palantom odfilmu coś się odwidzi i jak rybi ch.z tym angielskim zostanę.I ja tak właśnie zostałem.Z głową zapchaną historią, skazany na rolę erudyty.Przy okazji komisji wojskowej doświadczyłem pierwszego zderzenia z realnym PRL-em.Oto wyszło na jaw, że nie wyrobiłem na czas dowodu osobistego.Nie pomogły tłumaczenia.Wystawiono wniosek do kolegium orzekającego.Wpadłem w panikę.Oczyma wyobrazni widziałem już siebie wleczonego, niczymdrugiego Dantesa do twierdzy If.Poleciałem do dyrektora Krauzego, przekonany, że nie opuści swego pupila w potrzebie. Dyro rozłożył ręce. A co ja mogę, trzeba będzie zapłacić grzywnę.Wychodziłem z gabinetu ze zwieszoną głową, kiedy dopędziła mnie sekretarka itowarzyszący jej nauczyciel WF-u Aysko, którego nigdy nie podejrzewałem o jakąś życzliwośćwobec mnie. Może da się coś zrobić  powiedzieli. Znamy kogoś w naszej radzie narodowej. Przewodniczącego? Więcej: sekretarkę.Po paru godzinach nie było sprawy. Jak to możliwe?  pytałem, nie wierząc własnemu szczęściu. Normalnie, dziewczyna wyciągnęła wniosek z korespondencji, podarła go i wrzuciła dokosza.Była to praktyczna lekcja, jak i z kim załatwiać sprawy.W podobnym kierunku szły radymamy:  Pamiętaj, idąc na studia, w pierwszym rzędzie żyj dobrze z szatniarkami i paniami zdziekanatu, to one, nie profesor czy dziekan, mają realną władzę.Mogą pomóc, ewentualniezaszkodzić.I tak zaczął się mój start w dorosłość.Bynajmniej nie chciany.Gdyby ode mnie zależało,pozostałbym dzieckiem do dziś.Pamiętam, jak parę tygodni pózniej w Mrzeżynie, na pierwszejwakacyjnej pracy jako opiekun młodzieży w Ośrodku Wojskowym 22 Lipca, w swoje pierwszesamotne urodziny upiłem się do lusterka.Klnąc, powtarzałem:  Nie chcę być dorosły, nie chcę! Ale musiałem. Wczoraj, góra przedwczoraj(tekst z książki poświęconej 55-leciu mojej szkoły)Jest w opowieści Andersena Królowa śniegu taki moment, kiedy Kaj i Gerda wracająwreszcie do domu i widzą, że wszystko niezwykle zmalało: ławeczki, okienka.Wszystko jestniby takie samo, a inne.I bardzo trudno im zorientować się, czy to świat tak skarlał, czy oni takwyrośli.Tego samego uczucia doświadczam, wracając do Anina.Pozornie nic się nie zmieniło,ot, lokalizacja pokoju nauczycielskiego i komputery w klasach.Jest ten sam płot, na którympodarłem spodnie, to samo boisko, na którym, po wylaniu ślizgawki, holendrował Wacek(Krauze), ta sama sala gimnastyczna, na której zbojkotowany przez główną wykonawczynię samśpiewałem, fałszując niemiłosiernie, teksty mojej pierwszej szopki:  Naprzód, w pierwiastkówdzikirój.Wczoraj, góra przedwczoraj, chodziliśmy z Tadkiem Milczem wzdłuż szkolnegokorytarza na parterze, licytując się wierszami Brunona Jasieńskiego, aby uspokoić nerwy przedegzaminem maturalnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •