X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był to profesor surowy, wymagający; dobrzewykładał, mówiono o nim, że omal nie został profesorem uniwersytetu; imponował nam przytym nienagannym strojem, zawsze czystym kołnierzykiem i niewzruszoną flegmą.W istocie miałsię habilitować, ale  utrącono go, zdaje się, z przyczyn politycznych.Była to nie zagojona rana;swoje nauczycielstwo gimnazjalne traktował zawsze z pobłażliwym lekceważeniem, a żądzaodwetu trawiła mu serce.Parlament, Wiedeń  to dla ówczesnego bakałarza była kariera takzawrotna, że dziś na próżno szukam dla niej porównania.Kandydował raz, przepadł; coś tam90 potem rozwiązano czy też ktoś umarł, dość, że były nowe wybory: przeszedł.Cóż za ewenementw szkole! Był właśnie naszym  gospodarzem klasy ; jak nie obejść podobnej okazji! Padło słowofakelcug! Była to w owym czasie najwyższa skala owacji: orszak z pochodniami.Kupowało sięsmolne łuczywa, a wystarczało oczywiście wyjść z nimi na ulicę, tłumy były pewne.Po drodzechciano zrobić  kocią muzykę pod mieszkaniem kontrkandydata, ale nikt nie wiedział, gdziemieszka; ja wiedziałem, bo to był przyjaciel mego ojca i często bywał u nas w domu.Poprowadziłem tłumy: cóż za rozkosz choć przez chwilę być tak ważną figurą! Potemznalezliśmy się pod domem, gdzie mieszkał August Sokołowski.Słysząc okrzyki, wiwaty, ukazałsię w oknie, w otoczeniu politycznych przyjaciół oświecających go lampami.Podziękował namgestem i wygłosił mowę polityczną, w której przyrzekł nam, że wstąpi do Koła Polskiego, ale żeobierze  to były jego słowa   wdzięczną drogę opozycji.Przy moim niewyrobieniupolitycznym nie mogłem zrozumieć, skąd on wie, że będzie oponował, kiedy nie wie jeszcze, cotamci będą gadali.Ale fakelcug udał się świetnie, z nieodzownym zakończeniem: jedni poszli naKazimierz  bić %7łydów , nie wiadomo za co, bo %7łydzi  jak jeden mąż oddali głosy za  szczełymdemokłatą (nie wymawiał r) Augustem Sokołowskim; a inni poszli do domu publicznego.Byłem zbyt młody i zbyt nieśmiały, aby im towarzyszyć.To były sielankowe czasy parlamentaryzmu w Krakowie.Potem nagle przyszedł socjalizm,płomienny Daszyński, i owa osławiona  piąta kuria mająca oszukać gniew ludu; jeszcze potempowszechne głosowanie.Technika wyborów się zmieniła.Może to i szkoda.Za mało robi się dladzieci.91 PIERWSZA W�DKANie wiem, czy to jest przeczucie, że mam umrzeć młodo, ale czuję wzmożoną potrzebęudzielania się publiczności.Misterium śmierci i życia.Jest coś seksualnego w tej żądzyoddawania się największą powierzchnią, w tej kombinacji wstydliwości i bezwstydu.Corazczęściej oblega mnie przeszłość, przeżywam ją jak gdyby na nowo.To jest wł aści wi eprzeszłość.muszę się przyznać, że ja w ogóle nie bardzo wierzę w rzeczywistość świata.Przeszłość, terazniejszość.używam tych słów przez rutynę, ale naprawdę są dla mniepozbawione sensu. Fiume , jak mówi wielki Dymsza.Sen! Kartezjuszowe  myślę, więc jestem przerobiłbym na  śnię  więc jestem.Myśl to jest tylko wzmocnione marzenie, coś jakwiśniówka wzmocniona rumem.Czemu wiśniówka i czemu rumem? Bo właśnie tam zawiodły mnie dziś wspomnienia: Mojapierwsza wódka brzmi tytuł.Byłem wtedy dzieckiem dwunastoletnim, trzecioklasistą.Byłem naogół grzecznym chłopcem, dość surowo chowanym, uczyłem się dobrze.Ale miałem jednąwłaściwość, która mi została: byłem błazen.Muszę powiedzieć, że cieszyłem się u profesorówdużą bezkarnością, podobną tej, jakiej zażywały błazny na dworach królów: musi ta instytucjatkwić w potrzebach człowieka, jako ludzka korektura dogmatu, władzy.Czasem przebrałemmiarę, wówczas spadały na mnie represje w formie mniej lub więcej dotkliwej.Jednego razugospodarz klasy, nie mogąc sobie dać ze mną rady, przeniósł mnie za karę do ostatniej ławki.OBoże! to było tak, jakby p.Mirę Zimińską za nieostrożną jazdę automobilem wsadzić dokryminału z podpalaczami i gwałcicielami.Aadnie by ją poprawili! Ta ostatnia ławka byłazamieszkała przez recydywistów, chciałem powiedzieć repetentów, chłopów niemal pod wąsem,których bał się niejeden młodszy profesor.Z pewnym niepokojem zająłem miejsce w tej ławce, owiele za wysokiej dla mnie, tak że nogi dyndały mi w powietrzu.Obserwowałem spod oka moichsąsiadów, bojąc się tak strasznych nieraz w szkole prześladowań.Gdzież tam, przyjęli malcaserdecznie, stałem się ich ulubieńcem.Szeroko otwierałem oczy siedząc w tej ławce; był to dlamnie świat z bajki; działy się tam rzeczy, o których bym nawet nie przypuścił, że istnieją.Był tojeszcze system ławek na całą szerokość klasy, ostatnia ławka była zatem niedostępna, nawetwzrok profesora nie bardzo mógł tam sięgnąć.Co się tam działo! Na godzinie religii i polskiego,a często i na innych, draby rżnęły w karty, w scyzoryk, organizowali biuro loterii, aby wyłudzaćpieniądze z naiwnych.Jeden był w pozaszkolnych godzinach pomocnikiem klakiera, przynosił o zgrozo!  fotografie aktorek, handlował kontramarkami na galerię po parę groszy.O dziwkachmówili tak jak sam Antoni Beaupr� za swoich dobrych czasów.Dla mnie, naiwnego wówczas jaknowonarodzone dziecko, były to, powtarzam, nowe światy.Garnąłem się też do tychpatriarchów, robiłem im zadania, podpowiadałem im jak rutynowany sufler, za co odwdzięczalimi się, jak umieli, dzieląc się ze mną  doświadczeniem.Byłem jak ów ptaszek  nie pamiętamnazwiska  który mieszka w paszczy krokodyla i wykała mu zęby.Idealna symbioza.Po jakimś czasie profesor, widząc tę komitywę, nabrał wątpliwości co do celowości swojejmetody pedagogicznej: przesadził mnie z powrotem do pierwszej ławki.Ale węzły byłyzadzierzgnięte, już zasmakowałem w tym wytrawnym towarzystwie, już mi się wydawały mdłe92 zabawy malców.Na pauzie składałem tam wizyty, na godzinach pobłażliwych lubroztargnionych profesorów udawałem, że nie wiem o zmianie, i wracałem do ostatniej ławy.Jednego dnia draby umówiły się ze mną na wieczór poza szkołą.Pamiętam ten wieczór  jak przez mgłę.Bo w istocie  była to pózna jesień czy zima  mgłabyła tak gęsta, że można by ją, jak to mówią, jak ser krajać.Kraków miewa londyńskie mgły,zwłaszcza wówczas, gdy był fatalnie oświecony naftą.Dreptałem przy moich kompanach po liniiA B, przeszliśmy ją kilka razy, zaglądając, jak każe obyczaj, w oczy szwaczkom, wreszcieskręciliśmy w ulicę Szpitalną.Towarzysze moi zatrzymali się przed sklepem, koło któregoprzechodziłem nieraz, ale nigdy mi nie przyszło na myśl, że tam się wchodzi.Na szyldzie widniałnapis:  E.Bochnak, handel wódek i rosolisów. Co to jest rosolis, do dziś dnia nie wiedziałem;zaglądam w tej chwili do słownika Arcta; pisze, że  słodka wódka pachnąca.W takim raziemusiały tam rosolisy mieć stosunkowo słabszy odbyt, bo bardzo tam nie pachniało.Był to szynkpodrzędnej klasy, dorożkarski, z blaszaną ladą, z wyziewami spirytusu.Nie bez bicia sercaznalazłem się w tej mordowni, gdzie twarze wydały mi się straszne.Nie wiedziałem jeszcze, żepijacy to dobrzy ludzie.Czy zresztą pijacy? Z pewnością był tam ten i ów pracowity ojciecrodziny, który wszedł po prostu na kieliszek dla rozgrzewki, ale wyglądało to groznie, zwłaszczaoglądane nieśmiałymi oczyma dziecka.Właśnie jakiś dorożkarz w bundzie komenderował: Ociec z matką. Naleli mu z dwóch flaszek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •  

    Drogi uĹĽytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam siÄ™ na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treĹ›ci do moich potrzeb. PrzeczytaĹ‚em(am) PolitykÄ™ prywatnoĹ›ci. Rozumiem jÄ… i akceptujÄ™.

     Tak, zgadzam siÄ™ na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyĹ›wietlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treĹ›ci marketingowych. PrzeczytaĹ‚em(am) PolitykÄ™ prywatnoĹ›ci. Rozumiem jÄ… i akceptujÄ™.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.