[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwadzieścia groszy oddasz matce za jabłka, a sobie na jabłka wezmiesz dzie-sięć.Dziewczynka, schowawszy prędko złoty, nie posiadała się ze szczęścia i patrzyła na brataz tryumfem.Ten, zmieszany i zawstydzony, chciał jednak nadrobić miną. To wszystko jedno.Czy mnie dać, czy jej, to wszystko jedno.A! Jakiego raka upiekła! dodał prędko z złośliwym śmiechem i chcąc się zaraz na siostrze szczęścia jej pomścić. O tak, zapewne! Otóż nieprawda  odpowiedziała, bardziej się jeszcze czerwieniąc. Cóż złego zrobiła, niegodziwy chłopcze, żebyś się tak śmiał?.Nie ma nic złego, kocha-neczko; masz oto jeszcze dziesięć groszy, niech on teraz raki piecze.Powiesz matce, że to ci70 dał jeden przejezdny pan za to, żeś grzeczna.A ty, chłopcze, jeśli chcesz także dziesięć gro-szy, ruszaj naprzód i prowadz mię do jakiej dobrej traktierni; siostra tymczasem stragana po-pilnuje.Bywaj zdrowa, moja malutka.A jak się nazywasz? Kasia! Bywaj zdrowa, Kasiu.No, czy zgoda?  pytał, zwracając się do chłopca.Ten już o kilkakroków był naprzód i zaręczał, że wnet do najlepszej traktierni zaprowadzi, rad niezmiernie zotrzymanej obietnicy. A ty jak się nazywasz?  zaczął zaraz Podróżny do swego przewodnika, żeby już skoń-czyć z nim waśń i przejść w ton swobodnej, przyjacielskiej rozmowy. Karolek się nazywam. Karolek? Za to, że się Karolek nazywasz, dostaniesz drugie tyle, com obiecał.Ja takżemam Karolkę; ale moja Karolka zawsze grzeczna. Gdzież ona? Czy tutaj w Piotrkowie?  pytał się śmiało mały kupiec jabłek, uszczęśli-wiony całkiem z tak dobrego pana, i już go teraz, tak za to, co siostrze darował, jak i co jemuprzyrzekał, szczerze kochając. Nie; została się w Warszawie z matką  odpowiedział Podróżny, spierając rękę na głowiechłopaczka, który szedł bez czapki, i bawiąc się z jego długimi włosy i pyzowatą twarzą.Jak będziesz dziś mówił pacierz, Karolku, to się pomódl i za moją małą Karolkę.Dobrze? Dobrze, panie. Pacierz mówisz co dzień? A jakże, panie; matka zawsze każe. Bardzo dobrze, tak trzeba.A ojca macie? Ojciec umarł, tak rok będzie w jesieni. A widzisz, powinieneś się modlić za duszę ojca, za zdrowie matki, za siostrę.A uczyszty się czego? Umiesz czytać? Wiesz, w jakim mieście mieszkasz? W Piotrkowie. W Piotrkowie! Ale jakie to dawniej było miasto? Co dawniej w Piotrkowie się działo? Dawniej? Nam przecie ojciec gadał.Ale to już dawno temu, kiedy się panowie zjeżdżalii król, i sejmy co wszystko sądzili przy królu.A byłeś pan tu niedaleko w Bugaju  spytał sięwzajemnie  gdzie król polski polował? Tam nasi takie wozy z pieniędzmi na Szwedach za-brali, panie, że po dwanaście par wołów musieli zaprzęgać, takie ciężkie! Nie, jeszczem nie był.A dobrze wiesz.Czymże był wasz ojciec? Czym miał być! Biednym był.Służył w lasach królewskich.Tak rozmawiając wyszli wkrótce na plac i Karolek pokazał dom, gdzie była przybita tabli-ca z napisem t r a k t i e r.Szczęśliwy z łatwego kilkunastu groszy zarobku, pobiegł pochwalićsię przed siostrą, przyrzekłszy wprzód Podróżnemu, że będzie dla niej grzeczny i będzie siędobrze uczył; Podróżny zaś poszedł na obiad.Na pierwszym piętrze zastał już stół nakryty na kilkanaście osób, bardzo porządnie; aleprócz dwóch czy trzech służących, kończących chodzić koło niego, nikogo nie było jeszcze wpokoju. Obiad prędko będzie?  spytał się, odsuwając jedno z krzeseł przy okrągłym stole i sia-dając.Służący zmierzyli go okiem raz i drugi, spojrzeli po sobie. Będzie.Niedługo  odpowiedział jeden, który porządną minę, a zwłaszcza porządne iwarszawskie ubranie gościa, lepiej od drugich uważał.Przybyły obiadu kandydat, wchodząc natychmiast w przyszłe swoje prawa, przełamał tym-czasem bułkę, co przed nim leżała, i wziąwszy jeden kawałek posypał solą i jadł, podawszywprzód słudze kapelusz, żeby go gdzie złożył.Ale w parę minut myślał już o czym innym,tak myśl jego nie zwykła była spoczywać, ani mogła w obiad się zamknąć, i tak mu było ła-two zamyśleć się całkiem o czym inszym niż to, co go otaczało.Jedną ręką podparty na stole,71 drugą stukał z lekka nożem po obrusie, oparty wygodnie o grzbiet krzesła i mając obie nogipod stół wyciągnięte.Zapatrzył się w ruchy noża, lecz wcale go nie widział, tak był zaduma-ny.Myślał naprzód o dzieciach, z którymi przed chwilą rozmawiał.Ich minki, spojrzenia,słowa, ich spory i przycinki przebiegały przed nim i krążyły szybko, jasno i mile, jak święto-jańskie robaczki: znać to po słodkim uśmiechu, po przyjemnym oka połysku.Potem rozsu-nęło się raz i drugi przed myślą inne pole, w innej stronie ducha, inne na nim widoki.Przele-ciał przez czoło smutek jakiś i zawisł nad okiem w brwiach zmarszczonych; coraz się gęstszachmura zaciąga.Ciężka widać na myśli niepogoda! Przy majestacie królów i ojców narodupowaga i przemoc półkrólów; tłumy, wojsko, lud cały braci-szlachty.Hałasy, zgiełki, swobo-da dzieci możnych i szczęśliwych; i cały blask chwały, cały urok przeszłości.Aż do wspa-niałych gmachów, pełnych rynków, świetnych orszaków i tłumów Piotrkowa Piastów, Ja-giełłów i Wazów zsuwała się myśl Podróżnego.Czoło ponure i grozne, oko w jeden punktutkwione i nieruchome, wargi ściśnione i mocniej wystające, ręka przestała nóż poruszać; wcałej postawie głębokie, bolesne zamyślenie.Wstrząsnął głową, jakby je gwałtem wreszciechciał przebić.W oczach, które miejsce zmieniły, jakieś pyłki światłe prędko przebłysły;myśl, co go uciskała, przerwana głośnym westchnieniem; coś tkliwszego, milszego w spoj-rzeniu.Oblicze tęskne, rzewne, lecz już nie ponure, nie tak cierpiące; w usta złagodniałewbiegło uśmiechu trochę: jakaś je luba, niewieścia serdeczność pokryła.Myślał teraz możeo tej Karolce, dla której niedawno modlitwę uprosił, o matce jej, o domu, pociechach.To lub co innego działo się w myśli Podróżnego; to pewna, że nie postrzegł, jak się pokójnapełnił, jak ciekawie na niego patrzono, pytano się służących i coś do siebie szeptano. Pozwoli pan dobrodziej służyć sobie barszczem, póki gorący? Czy może wprzód małykieliszek wódki, po naszemu, po żołniersku ?  usłyszał na koniec zapytanie.Podniósłszyprędko głowę, rzucił okiem wkoło.Okrągły stół obsiadły był oficerami; ten zaś, co się go takzapytał, starszy wiekiem i mający szlify pułkownika, zaczynał właśnie rozdawanie zupy ichciał, widać, podać mu pierwszy talerz.Przypomniał tedy sobie, że przyszedł do traktierni naobiad, choć nie wiedział, że będzie przy stole spólnym, i lekkim schyleniem głowy witającnieznanych towarzyszy: Proszę o barszcz  odpowie  jeżeli pan pułkownik raczy i dla mnie być gospodarzemstołu.Zaczął się obiad.Ale tu zaraz trzeba czytelnika do sekretu tej anegdoty przypuścić.Karolek rzeczywiściebardzo dobrze przyprowadził: była w tym domu traktiernia, ale była na dole.Nasz zaś zamy-ślający się Podróżny poszedł, nie wiem dlaczego, na pierwsze piętro i zamiast do traktiernizaszedł do mieszkania pułkownika, który tego dnia miał u siebie kilkunastu oficerów na obie-dzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •