[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie chcieli go tutaj.A jednak pragnienie, by iść dalej, rosło w nim z każdym krokiem.Poprzedniego dnia przywołał go tutaj jakiś szept; Howie zlekceważył później ten szept, składając go na karb zmęczenia umysłu, który płata mu figle.Ale teraz każda komórka jego ciała potwierdzała prawdziwość wezwania.Był tutaj ktoś, kto chciał go widzieć: rozmawiać z nim; poznać go.Wczoraj odrzucił wezwanie.Dziś go posłucha.Pod wpływem jakiegoś impulsu, który niecały zrodził się w jego umyśle, podczas marszu odrzucił w tył głowę i słońce, przedzierając się przez listowie, biło w jego wzniesioną twarz.Nie mrużył oczu przed ostrym blaskiem, ale otwierał je jeszcze szerzej.Zalew światła, który atakował siatkówkę jego oczu w rytmicznych odstępach, jakby wprawiał go w stan hipnozy.Przeważnie niechętnie zrzekał się kontroli nad swoimi procesami myślowymi.Pił tylko wtedy, gdy zmusili go do tego rówieśnicy i przestawał, gdy tylko poczuł, że traci kontrolę nad maszyną; narkotyki były nie do pomyślenia.Ale w tym lesie chętnie poddał się odurzeniu; otwierał słońcu drogę, by wypaliło w nim rzeczywistość.Udało się.Kiedy znów rozejrzał się wokół, był prawie oślepiony barwami, których nie znalazłby w żadnym źdźble trawy.Oczami duszy bystro ogarnął przestrzeń, uwolnioną od rzeczy dotykalnych.Nagle wzrok zaczął mu się wypełniać, pęcznieć i kipieć obrazami, które musiał wydobyć z jakiegoś niezbadanego zakątka kory mózgowej, ponieważ nie przypominał sobie podobnych przeżyć.Ujrzał przed sobą okno, równie rzeczywiste - nie, bardziej rzeczywiste - jak drzewa, między którymi błądził.Okno było szeroko otwarte, za nim rozciągał się widok na morze i niebo.Ta wizja ustąpiła innej, nie tak kojącej.Otoczyły go ogniska, w których zdaje się płonęły książki.Szedł przez ogień bez obaw, wiedząc, że te wizje nie zrobią mu żadnej krzywdy, pragnął jedynie, by było ich więcej.Nawiedziła go trzecia wizja, o wiele dziwniejsza niż poprzednie.W chwili gdy przygasały ogniska, z barw mieniących się w jego oczach powstały ryby - zawirowały przed nim tęczowymi ławicami, niby szkółka młodego narybku.Roześmiał się głośno na ten widok tak niedorzeczny; Jego śmiech wywołał następne niezwykłe wydarzenie: wszystkie trzy wizje splotły się w jeden obraz, uzupełniony o las, którym szedł, aż ognie, ryby, morze, niebo i drzewa utworzyły jedną barwną mozaikę.Pływające ryby miały płomyki zamiast płetw.Niebo przechodziło w zieleń i zrzucało na ziemię płatki rozgwiazd.Trawa ustępowała jak fala pod jego stopami, czy raczej pod jego umysłem, który widział stopy, ponieważ stopy utraciły dla niego wszelkie znaczenie - podobnie Jak nogi i cała reszta maszyny.W tej mozaice on był umysłem; kamykiem, który poruszono, by toczył się dalej.Uczucie radości zakłóciło pytanie: Jeśli był samym umysłem, to czym była maszyna? Niczym? Czymś, co należało odrzucić? Zatopić rybami, spalić słowami?Gdzieś w jego wnętrzu zaczął tykać zegar paniki.Straciłem panowanie nad sytuacją, pomyślał.Mój Boże.Mój Boże.Mój Boże!Sza, zaszemrał czyjś głos w jego umyśle.Nie dzieje się nic złego.Przystanął, a przynajmniej tak mu się zdawało.- Kto tam? - zapytał, a przynajmniej sądził, że zapytał.Wokół wciąż ta mozaika, przemieszczająca się co chwila w nowy paradoksalny układ.Próbował zburzyć Ją krzykiem; odejść stąd w jakieś zwyczajniejsze miejsce.- Chcę widzieć! - krzyknął ze wszystkich sił.Ja jestem tutaj, Howardzie - usłyszał odzew.- Jestem tutaj.- Niech one znikną! - błagał.Co ma zniknąć?- Te obrazy! Niech one znikną!Nie bój się.To jest prawdziwy świat.- Nie! - wrzeszczał Howie.- To nieprawda! Nieprawda!Zakrył twarz dłońmi w nadziei, że odgrodzi się od tego zamętu, ale one - jego własne ręce - spiskowały z wrogiem.Oto pośrodku dłoni tkwiły jego oczy i patrzyły na niego.Tego było za wiele.Z piersi Howarda wyrwał się skowyt przerażenia; runął twarzą w przód.Pojaśniały ryby; płomienie rozbłysły; czuł, że pragnęły go pochłonąć.Kiedy upadł na ziemię, znikły, jakby ktoś przekręcił kontakt.Przez chwilę leżał nieruchomo, by się upewnić, że to nie jest jakaś nowa sztuczka.Obrócił dłonie wnętrzem do góry, by się przekonać, że są ślepe i wstał z ziemi.Nawet teraz czepiał się jakiejś niskiej gałęzi, by nie tracić kontaktu ze światem.Rozczarowałeś mnie, Howardzie - usłyszał głos tego, kto go wezwał.Po raz pierwszy od czasu, gdy usłyszał ten głos, znalazł źródło, z którego pochodziło; było to miejsce odległe od Howie'ego o jakieś dziesięć jardów, gdzie na polanie drzewa utworzyły polankę; była tam plama światła.Skąpany w świetle stał tam Jakiś mężczyzna z włosami związanymi w koński ogon, ślepy na jedno oko.Jego bliźniaczy brat wpatrywał się w Howie'ego z ogromną uwagą.Czy dobrze mnie widzisz? - zapytał.- Tak, bardzo dobrze.Kim pan jest?Nazywam się Fletcher.A ty jesteś moim synem.Howie jeszcze mocniej uchwycił się gałęzi.- Jestem kim?Na wynędzniałej twarzy Fletchera nie było uśmiechu, najwyraźniej jego słowa, choć tak absurdalne, nie były pomyślane jako żart.Wystąpił spoza kręgu drzew.Nienawidzę się ukrywać - powiedział.- Zwłaszcza przed tobą.Ale tylu ludzi się tu kręci.- zamachał bezładnie ramionami.- W tę i we w tę!Wszyscy chcą sobie popatrzeć na ekshumację.Wyobrażasz sobie? Tak marnować dzień!- Czy pan powiedział, że jestem pana synem?Owszem - potwierdził Fletcher.- To moje ulubione słowo.Jak na dole.tak i na górze.prawda? Jedna kula na niebie, dwie między nogami.- Więc to żart - powiedział Howie.Sam wiesz, że nie - odparł Fletcher z zupełną powagą.- Wołałem cię od tak dawna.Ojciec wołał syna.- Jak wdarłeś się do mojego mózgu?Byłeś mi tutaj potrzebny, potrzebowałem twojej pomocy - powiedział.Ale ty opierałeś mi się.Prawdopodobnie postąpiłbym tak samo w twojej sytuacji.Odwróciłbym się od płonącego krzaka.Pod tym względem jesteśmy tacy sami.Rodzinne podobieństwo.- Nie wierzę ci.Powinieneś był pozwolić, by wizje trwały dłużej.Byliśmy na haju, prawda?Już od dawna tego nie robiłem.Zawsze lubiłem meskalinę, chociaż teraz jest już chyba niemodna.- Nie znam się na tym - odparł Howie.Nie uznajesz narkotyków?- Nie.Cóż.to niezbyt dobry początek, ale chyba od tej chwili wszystko może już iść lepiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]